Выбрать главу

– Na dwójce jest detektyw Sheehan. Dvorak wcisnął guzik.

– Roy?

– Mamy coś na temat tego martwego… dziecka czy cokolwiek to jest – powiedział Sheehan. – Pamiętasz tę dziewczynę, która wezwała karetkę?

– Molly Picker?

– Tak. Znaleźliśmy ją.

Rozdział 17

Przykro mi, ale doktor Dvorak nie może podejść do telefonu.

Toby odłożyła słuchawkę i sfrustrowana spojrzała na zegarek. Próbowała złapać Dvoraka przez cały dzień. Ani razu nie chciano jej połączyć. Wiedziała, że policja próbuje wrobić ją w sprawę otrucia matki, gdyby więc porozmawiała z nim jak z przyjacielem, może wyjawiłby jej, jakie mają na to dowody.

Ale Dvorak jej unikał.

Weszła do sali i stojąc przed boksem, obserwowała, jak pierś matki unosi się i opada. Śpiączka się pogłębiła i Ellen nie mogła już samodzielnie oddychać. Ostatnie badanie tomograficzne głowy wykazało, że krwotok domózgowy się powiększył, że doszedł do tego krwotok do mostu. Pielęgniarka regulowała przepustowość kroplówki. Wyczuwając, że ktoś ją obserwuje, spojrzała przez ramię, zobaczyła Toby i natychmiast się odwróciła. To, że jej nie pozdrowiła, że nawet nie kiwnęła jej głową, mówiło samo za siebie. Przestali jej ufać. Już nikt jej nie ufał.

Wyszła ze szpitala i wsiadła do samochodu, ale nie uruchomiła silnika. Nie wiedziała, dokąd jechać. Do domu? Wykluczone. W domu było za pusto, za cicho. Dochodziła czwarta – za wcześnie na kolację, nawet gdyby miała apetyt. Jej organizm nie zdążył przestawić się na rytm dzienny i nie wiedziała, kiedy zaatakuje ją głód albo zmęczenie. Wiedziała tylko, że jest otępiała, że wszystko jest nie tak. Że jej życie, niegdyś tak uporządkowane, zostało kompletnie i nieodwracalnie spieprzone.

Otworzyła torebkę i wyjęła streszczenie przebiegu kariery zawodowej Jane Nolan. Cały czas nosiła te papiery przy sobie, ponieważ chciała zadzwonić do jej czterech poprzednich pracodawców i zdobyć trochę więcej informacji, uzyskać jakiekolwiek potwierdzenie, że ich „doskonała” pielęgniarka nie jest wcale taka doskonała. Rozmawiała już z kierownikami trzech domów opieki. Jane Nolan? Wszyscy trzej piali z zachwytu.

Omamiłaś ich. Ale ja swoje wiem.

Została jeszcze kierowniczka domu opieki w Wayside.

Wayside leżało zaledwie kilkanaście kilometrów od Newton.

Toby przekręciła kluczyk.

– Przyjęlibyśmy ją z powrotem z otwartymi ramionami – powiedziała Doris Macon, przełożona pielęgniarek. – Pacjenci kochali ją najbardziej ze wszystkich sióstr.

Była pora kolacji i do jadalni wtoczył się z łoskotem wózek pełen talerzy. Przy czterech długich stołach siedzieli pacjenci w różnych stadiach świadomości. Rozmawiali niewiele. Słychać było tylko głosy pielęgniarek podających tace z jedzeniem.

– Twoja kolacja, kochanie.

– Zawiązać ci serwetkę?

– Pozwól, pokroję ci mięso.

Doris powiodła wzrokiem po siwych głowach starców i staruszek.

– Każdy z nich ma swoją ulubioną siostrę – powiedziała. – Głos osoby znanej, jej przyjazna twarz to dla nich wszystko. Gdy któraś z sióstr odchodzi, niektórzy pacjenci ją opłakują, jakby zmarła. Nie wszyscy mają swoich bliskich, to my jesteśmy ich rodziną.

– A Jane? Radziła sobie z nimi?

– Bezbłędnie. Jeśli zamierza ją pani zatrudnić, ma pani szczęście, że trafiła się pani tak cudowna kandydatka. Było nam bardzo smutno, kiedy odeszła do Orcutt Health.

– Do Orcutt Health? W swoim życiorysie zawodowym Jane o tym nie wspomina.

– Wiem, że po odejściu z naszego domu pracowała tam co najmniej rok.

Toby wyjęła z torebki kartkę.

– Orcutt Health… Nie ma. Po Wayside wymienia dom opieki w Grove.

– Ach, przecież Grove należy do sieci domów opieki Orcutt Health, to część tej samej korporacji. Jeśli się u nich pracuje, można dostać przydział do każdego ze zrzeszonych ośrodków.

– Ile ich mają?

– Kilkanaście? Nie wiem na pewno. Ale Orcutt Health należy do naszych najpoważniejszych rywali.

Orcutt, myślała Toby. Gdzie ja tę nazwę słyszałam?

– Nie wiedziałam, że Jane wróciła do Massachusetts i że poszukuje pracy – powiedziała Doris. – Przykro mi, że do nas nie zadzwoniła.

Toby natychmiast otrzeźwiała.

– Jane wyjeżdżała do innego stanu?

– Kilka miesięcy temu przysłała nam kartkę z Arizony. Pisała, że wyszła za mąż, że żyje sobie wygodnie i dostatnio. Potem już się nie odezwała. Pewnie wróciła na stare śmieci. – Doris z ciekawością przyjrzała się Toby. – Skoro zamierza ją pani zatrudnić, czemu pani z nią nie porozmawia? Jane wszystko pani wyjaśni.

– Po prostu sprawdzam, tak na wszelki wypadek – skłamała Toby. – Chcę ją zaangażować, ale coś mi się w niej nie podoba. Nie wiem co. Ma się opiekować moją matką, która nie potrafi o siebie zadbać, muszę być ostrożna.

– Za Jane mogę spokojnie ręczyć. Naszymi pacjentami opiekowała się wspaniale. – Doris podeszła do stołu i położyła rękę na ramieniu starszej kobiety. – Miriam, kochanie. Pamiętasz Jane, prawda?

Staruszka uśmiechnęła się spoza łyżki z tłuczonymi ziemniakami, którą trzymała w dygoczącej dłoni przy bezzębnych ustach.

– Jane wraca?

– Nie, kochanie. Chciałam tylko, żebyś powiedziała tej pani, czy ją lubiłaś.

– Kocham Janey. Już dawno u mnie nie była.

– Jane wyjechała, skarbie.

– I dziecko! Ciekawe, czy jest już duże. Proszę jej powiedzieć, żeby wróciła.

Doris wyprostowała się i spojrzała na Toby.

– Moim zdaniem to niezła rekomendacja.

Sfrustrowana Toby wbiła wzrok w deskę rozdzielczą samochodu. Dlaczego nikt nie dostrzega prawdy? Uwielbiali ją pacjenci. Uwielbiali pracodawcy. Była ukochaną opiekunką, była świętą.

A ja jestem diablicą.

Wyciągnęła rękę i już miała przekręcić kluczyk, gdy nagle… Orcutt Health. Już wiedziała, skąd zna tę nazwę.

Wymienił ją Robbie Brace. Tego wieczoru, kiedy razem szukali kart choroby w klinice. Powiedział, że w Brant Hill mieści się centralne archiwum domów opieki zrzeszonych w Orcutt.

Wysiadła i wróciła do budynku.

Doris Macon siedziała za kontuarem z listą zleceń w ręku. Zdziwiona, podniosła wzrok.

– Mam jeszcze jedno pytanie – powiedziała Toby. – Ta staruszka w jadalni… mówiła coś o dziecku. Czy Jane ma dziecko?

– Tak, córeczkę. Dlaczego pani pyta?

– Nigdy mi o niej nie… – Toby urwała, myśląc o stu rzeczach naraz. Czyżby dziecko umarło? Czy w ogóle je miała? A może po prostu nie chciała o tym mówić?

Doris przyglądała się jej z dziwnym wyrazem twarzy.

– Przepraszam, ale czy to coś zmienia? Czy teraz nie zechce jej pani zatrudnić?

Dlaczego ani razu nie wspomniała o dziecku? Nagle Toby wyprostowała się.

– Jak ona wygląda?

– Jane? Przecież musiała pani z nią rozmawiać. Widziała ją pani…

– Jak ona wygląda?

Zaskoczona szorstkim tonem, Doris umilkła i patrzyła na nią przez chwilę bez słowa.

– Jane jest… Wygląda zupełnie normalnie. Nie ma w niej nic szczególnego.

– Jest wysoka? Jakiego koloru ma włosy? Doris wstała.

– Mamy tu grupowe zdjęcie naszego personelu. Fotografujemy się co roku. Proszę, pokażę je pani. – Zaprowadziła Toby do holu, gdzie wisiał rząd oprawionych w ramki fotografii, opatrzonych datami. Najwcześniejsza pochodziła z roku 1981; najpewniej wtedy rozpoczął działalność dom opieki w Wayside. Doris przystanęła przed kolorowym zdjęciem sprzed dwóch lat i powiodła wzrokiem po twarzach sfotografowanych osób.

– Tu. – Wskazała kobietę w białym fartuchu. – To jest Jane. Toby zmrużyła oczy. Kobieta stała na prawym skraju grupy z uśmiechem na okrągłej twarzy. Jej bardzo otyłą sylwetkę osłaniał wielki, bezkształtny fartuch. Toby pokręciła głową.