Toby rozpięła jej płaszcz i rzuciła okiem na brzuch.
– Jest w ciąży – skonstatowała ze zdumieniem.
– Tak. Ale nie wiem, w którym miesiącu.
– W ogóle coś o niej wiesz?
– Jest notowana. Za prostytucję. Dzisiaj pobił ją alfons. To wszystko.
– Masz tu swoją torbę?
– Tak, w szufladzie.
– Przynieś.
Molly jęknęła, poruszyła głową.
Podczas gdy Toby szperała w torbie, Dvorak zaczął ściągać z dziewczyny płaszcz. Otworzyła oczy, spojrzała na niego i natychmiast spróbowała się wyszarpnąć.
– Spokojnie – powiedział. – Spokojnie, Molly…
– Puść ją. Jest w szoku poudarowym, boi się ciebie.
Dvorak puścił jej żałośnie chudą rękę i cofnął się.
– Wszystko w porządku, skarbie – szepnęła Toby. – Spójrz na mnie. Jestem tuż przy tobie.
Dziewczyna przeniosła wzrok na jej twarz.
– Mama…
– Nie zrobię ci krzywdy – powiedziała Toby cicho i spokojnie. – Zaświecę ci tylko w oczy taką małą latarką, dobrze? – Molly patrzyła na nią w zdumieniu. Toby pstryknęła włącznikiem. – Źrenice równe, okrągłe, reagują prawidłowo.
Wyjęła z torby ciśnieniomierz. Gdy opaska się zacisnęła, dziewczyna zaskomlała cichutko, lecz ani na chwilę nie oderwała wzroku od twarzy Toby, jakby znajdowała w niej jakieś ukojenie.
Patrząc na opadającą igłę manometru, Toby zmarszczyła czoło. Otworzyła wentyl i zdjęła opaskę.
– Trzeba z nią do szpitala.
– Naprzeciwko jest miejski.
– Zabierzmy ją do izby przyjęć. Ma dwieście dziesięć na sto trzydzieści i jest w ciąży. Pewnie dlatego dostała drgawek.
– To rzucawka?
Toby kiwnęła głową i zamknęła czarną torbę.
– Dasz radę ją przenieść?
Dvorak schylił się i wziął Molly na ręce. Mimo ciąży była krucha i lekka jak piórko. A może po prostu buzowała w nim adrenalina i nie odczuwał ciężaru? Ruszyli. Toby otwierała przed nimi drzwi. Szybko dotarli do wyjścia na Albany Street.
Gdy przechodzili przez ulicę, hulający między budynkami wiatr cisnął im w twarze piaskiem. Molly próbowała się uwolnić, cały czas się szarpała, jej płaszcz pętał Dvorakowi nogi, a włosy smagały mu twarz. W końcu potknął się o krawężnik i z trudem odzyskując równowagę, wszedł na podjazd prowadzący do izby przyjęć. Rozsunęły się podwójne drzwi.
Pielęgniarz w okienku, zajmujący się klasyfikowaniem nowych przypadków, podniósł głowę i widząc Dvoraka z dziewczyną na rękach, spytał:
– Co się stało?
Toby wysunęła się naprzód i, otwierając torebkę Molly w poszukiwaniu dokumentów, powiedziała:
– Ciężarna dziewczyna w szoku po rzucawce. Dwieście dziesięć na sto trzydzieści.
Pielęgniarz momentalnie zrozumiał, o co chodzi, i wezwał sanitariuszy z wózkiem.
Przyszła do siebie od ukłucia igły. Szarpnęła się, chcąc odepchnąć przytrzymujące ją ręce, ale było ich za wiele, a wszystkie krępowały ją i torturowały. Nie pamiętała, jak znalazła się w tym strasznym miejscu, nie wiedziała, czym zasłużyła sobie na karę.
– Przepraszam. Przepraszam za wszystko, co zrobiłam, tylko przestańcie mnie dręczyć.
– Cholera jasna, nie trafiłem! Rzuć mi jeszcze jedną osiemnastkę.
– Wkłuj się w lewe. Ma tam ładną żyłę.
– Musicie dziewczynę przytrzymać, rzuca się jak…
– To konwulsje?
– Nie, broni się, cholera… Czyjeś ręce przytrzymały jej głowę.
– Niech się pani nie rusza! Musimy się wkłuć!
Ogarnięta paniką, Molly spojrzała w górę, na twarz człowieka, który to powiedział. Była to twarz mężczyzny ubranego na niebiesko. Twarz mężczyzny o złych oczach. Wokół jego szyi wił się wąż słuchawek.
– Ona nie kontaktuje – warknął. – Wkłujesz się wreszcie, czy nie?
Jej ramię chwyciła kolejna para rąk, kolejna para rąk przygniotła je do materaca. Molly próbowała się wyszarpnąć, ale ręce zacisnęły się jeszcze mocniej, boleśnie marszcząc i przyszczypując jej skórę. Znowu ukłucie. Molly przeraźliwie krzyknęła.
– Dobra, siedzi! Możecie podłączać. Szybciej, szybciej.
– Jaki przepust?
– Na razie tyle żeby leciało. Pięć miligramów hydralazyny dożylnie. Podwieście siarczan magnezu i pobierzcie jej krew.
– Panie doktorze, mamy pacjenta z bólem w klatce piersiowej…
– Kurwa mać. Dajcie mi wreszcie święty spokój.
Jeszcze jedno ukłucie, jeszcze jeden spazm bólu. Molly potężnie wierzgnęła, coś spadło z trzaskiem na podłogę.
– Cholera jasna, ciągle się rzuca!
– Nie można dać jej czegoś na uspokojenie?
– Nie, musimy na bieżąco śledzić jej stan psychiczny. Mów do niej.
– Próbowałem.
– Sprowadź tę kobietę. Tę, która ją przyprowadziła. Może ona ją uspokoi.
Molly znowu się szarpnęła. Bolała ją głowa, każdy dźwięk eksplodował pod czaszką niczym szrapnel. Czyjeś głosy, szybka wymiana zdań, metaliczny trzask drzwiczek od szafki.
– Zostawcie mnie. Zostawcie. Zostawcie.
Nagle usłyszała nowy głos i jednocześnie poczuła, że ktoś głaszcze ją po włosach.
– Molly, to ja. Doktor Harper. Już dobrze. Już wszystko dobrze.
Molly skupiła wzrok na jej twarzy, na twarzy, którą znała, choć nie pamiętała skąd. Wiedziała tylko, że jest to twarz, która nie kojarzy się z bólem. Że z tych spokojnych oczu płynie poczucie bezpieczeństwa.
– Nie możesz się ruszać, Molly. Wiem, że to boli, że te igły bardzo kłują, ale ci ludzie chcą ci pomóc.
– Przepraszam…
– Za co?
– Za wszystkie złe rzeczy, które zrobiłam. Nic nie pamiętam. Kobieta uśmiechnęła się.
– Nie zrobiłaś nic złego. A teraz cię ukłują, dobrze? Zaboli, ale tylko troszkę.
Molly zamknęła oczy i zdławiła szloch, gdy pielęgniarka wbiła igłę.
– Grzeczna dziewczynka. Już po wszystkim. Koniec z igłami.
– Obiecuje pani? Kobieta się zawahała.
– Tego obiecać nie mogę. Ale przyrzekam ci jedno: od tej pory nikt nie ukłuje cię bez ostrzeżenia, zgoda? Zaraz im to powiem.
Molly chwyciła ją za rękę.
– Niech mnie pani nie zostawia…
– Nic ci nie będzie. Oni wszyscy dobrze się tobą zaopiekują.
– Ale ja ich nie znam. – Popatrzyła jej w oczy i kobieta w końcu kiwnęła głową.
– Zostanę, jak długo będę mogła.
Ktoś coś powiedział. Kobieta odwróciła się, słuchała chwilę, po czym znowu spojrzała na nią.
– Musimy dowiedzieć się czegoś o stanie twego zdrowia. Masz lekarza?
– Nie.
– Bierzesz jakieś lekarstwa?
– Nie. To znaczy tak. Jest w torebce.
Molly usłyszała, jak kobieta otwiera torebkę, usłyszała grzechot pigułek w buteleczce.
– To te?
– Tak. Biorę je na żołądek.
– Na fiolce nie ma etykietki. Skąd je masz?
– Od Romy’ego. Od przyjaciela. To on mi je dał.
– Dobrze. Teraz alergie. Jesteś na coś uczulona?
– Na truskawki. – Molly westchnęła. – A tak bardzo je lubię… – Usłyszała metaliczny hurkot i zerknęła w bok: do sali wtoczyła się jakaś machina. – Co oni chcą zrobić? Znowu będą mnie kłuć?
– To nie boli. Zrobią ci USG, badanie ultrasonograficzne. Muszą sprawdzić, jak się czuje twoje dziecko. Obejrzą je za pomocą fal dźwiękowych.
– Nie chcę. Nie mogą zostawić mnie w spokoju?
– Przykro mi, Molly, ale trzeba to zrobić. Trzeba sprawdzić, czy dziecku nic się nie stało. Czy się prawidłowo rozwija. Miałaś dzisiaj rzucawkę, pamiętasz? W gabinecie doktora Dvoraka. Wiesz, co to jest rzucawka?
– Taki atak?
– Tak. To atak drgawkowy. Byłaś nieprzytomna, cała się trzęsłaś. To bardzo niebezpieczne. Masz wysokie ciśnienie i musisz zostać w szpitalu, dopóki nie sprawdzą, czy da się uratować dziecko.