– Coś mu grozi?
– Przyczyną rzucawki jest ciąża, wysokie ciśnienie krwi.
– Nie chcę, żeby znowu mnie badali. Niech pani im powie, żeby sobie poszli.
– Posłuchaj, Molly – odrzekła głosem spokojnym, lecz stanowczym. – Twój stan może być groźny.
Molly milczała. Popatrzyła lekarce w oczy i zobaczyła w nich brutalną prawdę. Doktor Harper dała znak technikowi.
– Niech pan zaczyna. Zaczekam w korytarzu.
– Nie – zaprotestowała Molly. – Niech pani mnie nie zostawia. – Wyciągnęła do niej rękę w geście niemego błagania.
Po chwili wahania Toby ujęła ją i usiadła na stołku.
Technik osłonił przyzwoitką uda i włosy łonowe Molly, następnie podwinął szpitalną koszulę, odkrywając jej wydatny brzuch.
– Poczuje pani zimno – ostrzegł, wyciskając z tuby żel. – Dzięki tej galaretce fale dźwiękowe utworzą wyraźniejszy obraz.
– Ale to nie będzie bolało? Obiecuje pan, że nie będzie?
– Ani trochę, obiecuję. – Pokazał jej kwadratowy przedmiot, który mieścił mu się w dłoni. – Przesunę tym po pani brzuchu, dobrze? A na ekranie monitora ukaże się obraz.
– Mojego dziecka? Można je zobaczyć?
– Oczywiście. – Rozsmarował żel i przytknął jej do brzucha to, co trzymał w ręku.
– Łaskocze – powiedziała Molly.
– Ale nie boli, prawda? Musi pani przyznać, że to nie boli.
– Nie, nie boli.
– W takim razie niech się pani odpręży i spokojnie ogląda film. – Powoli przesuwał przedmiotem po jej brzuchu, nie odrywając oczu od ekranu monitora. Molly też patrzyła na ekran, ale widziała tylko ruchome cienie. Gdzie jest to dziecko? Myślała, że zobaczy wyraźny obrazek, coś w rodzaju fotografii, tymczasem widziała jedynie kłębowisko szarych plam.
– Gdzie ono jest? – spytała.
Technik nie odpowiedział. Twarz mu skamieniała, wzrok miał wbity w ekran.
– Widzi je pan?
Technik odchrząknął.
– Pozwoli pani, że najpierw skończę.
– Widać, czy to chłopczyk czy dziewczynka?
– Nie. Nie widać. – Przesunął kwadratowy przedmiot do góry, potem w dół, skupiając wzrok na migotliwych obrazach.
Nic, tylko szare plamy – pomyślała Molly. Pośrodku ekranu widniał jakiś bąbel otoczony mniejszymi bąblami. Spojrzała na lekarkę.
– Widzi pani coś?
Doktor Harper milczała. Spoglądała to na ekran, to na technika. Nie patrzyli na nią, ani ona, ani on. Ani ona, ani on nie powiedzieli ani słowa.
– Dlaczego nic nie mówicie? – szepnęła Molly. – Co się stało?
– Nie ruszaj się, kochanie.
– Coś jest nie tak, prawda? Lekarka ścisnęła jej rękę.
– Nie ruszaj się.
Technik wyprostował się w końcu i starł żel z jej brzucha.
– Pokażę ten film lekarzowi, dobrze? Tymczasem niech pani odpocznie.
– Przecież ta pani jest lekarką – zaprotestowała Molly, spoglądając na Toby.
– Nie umiem odczytywać tego rodzaju zdjęć. Musi to zrobić specjalista.
– Co pan tam zobaczył? Coś niedobrego? Molly widziała, jak wymieniają spojrzenia.
– Nie wiem – odrzekł technik.
Rozdział 18
– Teraz. Niech pan zatrzyma – powiedział doktor Sibley. Zdjął okulary i jak zahipnotyzowany wpatrzył się w ekran. Przez chwilę w pokoju panowała zupełna cisza. I nagle Sibley wymamrotał:
– Co to, u diabła, jest…
– Co pan widzi? – zapytała Toby.
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co to jest. – Sibley spojrzał na technika. – Chodzi panu o ten cień?
– Tak, o tę masę pośrodku. Nie mam pojęcia, co to jest.
– Tkanka płodowa? – rzuciła Toby.
– Trudno powiedzieć. Dobra, obejrzyjmy resztę.
Na ekranie zaczęły się przesuwać nowe cienie. Sibley pochylił się jeszcze bardziej.
– Tkanka różnej gęstości, na przemian – zwarta i torbielowata.
– To chyba głowa… – wtrąciła Toby.
– Tak, kształtem przypomina czaszkę. Widzi pani to zwapnienie?
– Ząb?
– Na to wygląda. – Na ekranie zamigotał kolejny obraz. Sibley zmarszczył czoło. – Ale gdzie jest klatka piersiowa? – rzekł półgłosem. – Nie widzę klatki piersiowej.
– Nie ma klatki piersiowej, ale ma zęby?
– Jeden ząb. – Sibley zastygł bez ruchu, śledząc grę cieni na ekranie. – Kończyny – powiedział cicho. – Jedna tu, druga tu. Zawiązki kończyn. Ale brak klatki piersiowej… – Powoli się wyprostował i nałożył okulary. – To nie płód. To guz.
– Na pewno? – spytała Toby.
– To bryła tkanki. Prymitywne zgrupowania ogłupiałych komórek, które utworzyły jeden ząb, może trochę włosów. Nie ma serca, nie ma płuc…
– Ale jest łożysko.
– Tak. Organizm „myśli”, że jest w ciąży, więc żywi guz i konsekwentnie zwiększa jego masę. Przypuszczam, że to rodzaj potworniaka. Potworniaki są w stanie wytwarzać przeróżne struktury – od zębów poczynając, na gruczołach hormonalnych kończąc.
– Więc to nie jest deformacja wrodzona.
– Nie. To tylko zbitka zdezorganizowanych komórek. Kawał mięsa. Powinno się to usunąć najszybciej jak… – Nagle urwał i wbił wzrok w monitor. – Niech pan cofnie! Szybko! – warknął na technika.
– Co się stało?
– Niech pan cofnie film!
Ekran przygasł, by po chwili znów się rozjarzyć.
– Niemożliwe… – szepnął Sibley.
– Co?
– To się poruszyło. – Spojrzał na technika. – Uciskał pan jej brzuch?
– Nie.
– Niech pan spojrzy. Tu, na ten cień. Widzi pan, jak zmienia położenie?
– Brzucha na pewno nie uciskałem…
– W takim razie pacjentka musiała się poruszyć. Guzy nie zmieniają położenia.
– To nie jest guz – powiedział Dvorak.
Odwrócili się. Stał za Toby. Wszedł do pokoju bezszelestnie, tak że nawet go nie zauważyli. Nie odrywając wzroku od ekranu, powoli zbliżył się do monitora. – To się porusza. To ma ręce. Oko. I ząb. Może nawet myśli…
– Absurd – prychnął Sibley. – Skąd pan może wiedzieć?
– Ponieważ przed chwilą coś takiego widziałem. – Spojrzał na nich oszołomiony. – Muszę zatelefonować.
W pokoju Molly błyskało czerwone światełko pompy infuzyjnej, milcząco potwierdzając, że do żył pacjentki sączy się lekarstwo. Zamknęły się drzwi. Toby usiadła na krześle przy łóżku i wsłuchała się w oddech dziewczyny. Światełko mrugało w hipnotyzującym rytmie. Toby rozluźniła ręce i nogi i po raz pierwszy tego dnia dała się ponieść myślom. Przed chwilą dzwoniła do Springer Hospital, żeby sprawdzić, co z matką. Nie było żadnych zmian. W tym samym momencie w innym łóżku i w innym szpitalu spała Ellen. W jej pokoju też pulsowało czerwone światełko. Tak samo jak tu. Jak w ciemnym pokoju Molly.
Spojrzała na zegarek, zastanawiając się, kiedy wróci Dvorak. Chciała mu powiedzieć o Jane Nolan, ale wyraźnie nie miał ochoty z nią rozmawiać. Poza tym ciągle im coś przeszkadzało. Atak Molly. Jego pager. W końcu wyszedł, by spotkać się z kimś w holu.
Usiadła wygodniej i postanowiła się zdrzemnąć, gdy niespodziewanie z mroku dobiegł ją głos Molly.
– Zimno mi.
– Myślałam, że śpisz.
– Nie. Leżę. Myślę.
– Poszukam koca. Mogę zapalić światło?
– Tak.
Toby dotknęła włącznika i dziewczyna wzdrygnęła się, porażona nagłym blaskiem. Czarny guz na jej czole kontrastował z bladością reszty twarzy. Pozlepiane włosy rozrzucone na poduszce wyglądały jak brudne zacieki.
Toby wyjęła z szafy koc, przykryła nim dziewczynę, zgasiła światło i usiadła na krześle.