– Jakim cudem alfons zdobył lekarstwo na receptę? – spytała Toby.
– Na ulicy można dzisiaj kupić wszystko, czego dusza zapragnie. Może brała coś jeszcze, tylko nie chce ci powiedzieć?
– Nie, ja jej wierzę.
– Który to miesiąc?
– Dokładnie nie pamięta. Piąty, może szósty.
– A więc widzimy tu płód w drugim trymestrze. – Doktor Marx odwróciła się do monitora. – To jest łożysko. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. To jest płyn owodniowy. A tu? To chyba pępowina. – Pochyliła się, uważnie analizując migotliwy obraz. – Myślę, że masz rację, Dan. To nie jest guz.
– Zniekształcony płód? – spytała Toby.
– Nie.
– W takim razie co?
– Coś pośredniego.
– Coś pośredniego między guzem a płodem? Przecież to niemożliwe.
Doktor Marx zaciągnęła się papierosem i wypuściła kłąb dymu.
– Żyjemy w nowym, wspaniałym świecie, moja droga.
– Mamy tylko ten sonogram, kłębowisko szarych plam. Doktor Sibley, radiolog, twierdzi, że to guz.
– Doktor Sibley nigdy nic takiego nie widział.
– A pani widziała?
– Proszę spytać Daniela.
Toby przeniosła wzrok na Dvoraka.
– O co tu chodzi?
– Raczej o kogo – odpowiedział. – Chodzi o kobietę, która zmarła przy porodzie. Nazywała się Annie Parini. Doktor Marx przebadała genetycznie jej płód.
– Przeprowadziliśmy tylko analizę wstępną – wyjaśniła pani profesor. – Pobraliśmy próbki tkanek i sporządziliśmy preparaty mikroskopowe. Kompletne badania DNA potrwają wiele miesięcy. Ale na podstawie samej histologii tego… tworu wysnułam kilka teorii. Proszę spocząć, pani doktor. Porozmawiamy o muszkach owocowych.
Do czego ona zmierza? – pomyślała Toby, sadowiąc się na krześle. Dvorak też usiadł. Doktor Marx zajęła miejsce u szczytu stołu i obrzuciła ich spojrzeniem surowej egzaminatorki dwojga poprawkowiczów.
– Słyszała pani o badaniach prowadzonych na uniwersytecie w Bazylei? O doświadczeniach na Drosophila melanogaster, czyli na pospolitej muszce owocowej?
– Które badania ma pani na myśli? – spytała Toby.
– Badania nad dodatkowymi oczami. Naukowcy zidentyfikowali gen wiodący, który uruchamia kaskadę dwóch i pół tysiąca genów niezbędnych do powstania muszego oka. Nazwali ten gen „ślepcem”, bo jeśli go zabraknie, mucha rodzi się bez oczu. Szwajcarzy zdołali uaktywnić „ślepca” w różnych częściach embrionu. Osiągnęli fascynujące rezultaty. Oczy występowały w najdziwniejszych miejscach. Na skrzydłach, na kolanach, na czułkach. Na jednej muszce pojawiło się czternaście oczu! A wszystko dzięki umiejętnej stymulacji zaledwie jednego genu. – Zgasiła papierosa i natychmiast umieściła w cygarniczce kolejnego.
– Nie widzę związku – powiedziała Toby.
– Zaraz do tego dojdziemy. – Doktor Marx pstryknęła zapalniczką, zaciągnęła się dymem i westchnęła, wyraźnie ukontentowana. – Tymczasem przeskoczmy granice międzygatunkowe i zajmijmy się myszkami.
– Nadal nie widzę związku.
– Próbuję zacząć od podstaw, moja droga. Nie jesteście biologami, pewnie nie zdajecie sobie sprawy, jak wielkie postępy poczyniła nauka, odkąd skończyliście medycynę.
– To prawda – przyznała Toby. – Z trudem nadążamy za nowościami w naszej dziedzinie.
– Zaraz to nadrobicie. Przynajmniej częściowo. – Doktor Marx strzepnęła popiół z papierosa. – Zaczęłam mówić o myszach. Chodziło mi głównie o przysadkę mózgową, bez której mysi noworodek prawie natychmiast ginie. Nie bez powodu nazywają ten gruczoł „dominującym gruczołem kontrolującym” albo „gruczołem-regulatorem”. Hormony, które wytwarza, regulują niemal wszystkie czynności organizmu, od jego wzrostu i reprodukcji aż po temperaturę ciała. Przysadka wytwarza też hormony, których funkcji jeszcze nie rozumiemy, ba, nawet ich jeszcze nie odkryliśmy. Mysz urodzona bez przysadki mózgowej zdycha w ciągu dwudziestu czterech godzin od chwili przyjścia na świat – oto jak ważny jest ten gruczoł.
I tu wkracza nauka. W Państwowym Instytucie Zdrowia w Bethesda prowadzi się badania nad rozwojem przysadki mózgowej w embrionach. Naukowcy wiedzą już, że różnorodne komórki, które ją tworzą, powstają z pojedynczego zawiązku: z komórek prekursorowych. Ale co skłania komórki prekursorowe do wytworzenia gruczołu przysadki?
Znowu popatrzyła na nich jak na studentów, którzy składają egzamin poprawkowy.
– Jakiś gen? – rzuciła Toby.
– Naturalnie. Wszystko sprowadza się do DNA. Do budulca życia.
– Który gen? – spytał Dvorak.
– U myszy jest to LHX3. Homeostatyczny gen LIM. Dvorak parsknął śmiechem.
– No to już wszystko wiem.
– Nie oczekuję, że zrozumiecie szczegóły, Dan. Chcę tylko, żebyście pojęli ogólną zasadę, która mówi, że geny kontrolujące każą komórkom prekursorowym rozwijać się w określony sposób. Jeden gen kontrolujący kieruje budową oka, inny – kończyny, jeszcze inny rozwojem przysadki mózgowej.
– No dobrze – odparł Dvorak. – Tyle jesteśmy w stanie zrozumieć. Chyba.
Doktor Marx uśmiechnęła się.
– W takim razie następne zadanie nie sprawi wam trudności. Chcę, żebyście skojarzyli badania Szwajcarów i badania nad przysadką mózgową myszy. Gen kontrolujący, który zmusza komórki prekursorowe do budowy przysadki, i muszkę owocową z czternastoma oczami. – Spojrzała na Toby, potem na Dvoraka. – Rozumiecie już, do czego zmierzam?
– Nie – przyznała Toby.
– Nie – zawtórował jej nieomal jednocześnie Dvorak. Doktor Marx westchnęła.
– No dobrze, w takim razie opowiem wam po prostu, co wykryłam w trakcie naszych badań. Zrobiłam sekcję okazu dostarczonego mi przez Daniela. Daniel myślał, że to zdeformowany płód. Ja też nigdy dotąd czegoś takiego nie widziałam, choć miałam do czynienia z tysiącami przypadków deformacji wrodzonych. Genotyp człowieka składa się ze stu tysięcy genów. To, co przyniósł mi Daniel, ma tylko fragment normalnego genotypu, w dodatku fragment bardzo niespójny. Cały genotyp musiała dotknąć jakaś katastrofa. Rezultat? Przypomina to obłąkany eksperyment, jakby ktoś rozebrał płód na części i złożył go z powrotem bez ładu i składu. Ręce, zęby, mózg – wszystko zbite w jedną gulę mięsa.
Toby zemdliło. Zerknęła na Dvoraka i spostrzegła, że pobladł. Obraz odmalowany przez doktor Marx przyprawił o mdłości ich oboje.
– Taki płód by nie przeżył, prawda? – spytała Toby.
– Oczywiście, że nie. Jego komórki żyły tylko dzięki temu, że odżywiała je krew łożyskowa. Organizm matki był dla niego żywicielem. Ten twór to pasożyt. No, ale z drugiej strony: wszystkie płody są pasożytami.
– Nigdy dotąd tak o tym nie myślałam – mruknęła Toby.
– Ależ tak, moja droga, to pasożyty. Matka jest nosicielem. Płucami natlenia ich krew. Jej pożywienie dostarcza im glukozy i protein. Nasz pasożyt mógł żyć tylko w jej łonie, podłączony do jej układu krążenia. Gdy go wydaliła, komórki natychmiast zaczęły obumierać. – Doktor Marx uniosła głowę, goniąc spojrzeniem kółko dymu żeglujące pod sufit. – Nie, nie jest to organizm zdolny do samodzielnego życia, to wykluczone.
– Skoro to nie płód, jak by to pani nazwała?
– Nie jestem pewna. Spreparowaliśmy przekroje różnorodnej tkanki. Zabarwiliśmy je i zbadaliśmy, ja i mój patolog. Oboje zgadzamy się co do jednego: we wszystkich preparatach pojawiają się liczne skupiska tego samego rodzaju tkanki. Tak, naturalnie, inne tkanki też tam są, mięśniowa, chrząstkowa, jest nawet oko, ale te występują chaotycznie. Zorganizowane i wyraźnie zróżnicowane są tylko powtarzające się skupiska tkanki gruczołowej, której jeszcze nie zidentyfikowaliśmy. Skupiska identyczne, przypuszczalnie w połowie fazy rozwojowej. – Myślała chwilę. – Krótko mówiąc, to, co dostarczył mi Daniel, wygląda na wytwórnię tkanek.