Dvorak pokręcił głową.
– Przepraszam, ale to brzmi dość absurdalnie.
– Ależ czemu? W warunkach laboratoryjnych już tego próbowano. Możemy sprawić, że muszce wyrosną oczy na skrzydłach! Możemy uaktywniać i dezaktywować gen sterujący funkcjonowaniem przysadki mózgowej! Jeśli da się to zrobić w laboratorium, tym łatwiej uczyni to natura. Komórki ludzkiego embrionu w organizmie tej dziewczyny zaczęły powielać ten sam gen, skutkiem czego płód nie potrafił się odpowiednio zróżnicować. Nie ma nóg, nie ma klatki piersiowej. Zamiast tego występują te specyficzne skupiska komórkowe.
– Jaki czynnik mógłby to spowodować? – spytała Toby.
– W naturze? Coś katastrofalnego. Teratogen, którego jeszcze nie znamy.
– Ale Molly twierdzi, że nie brała żadnych lekarstw ani narkotyków. Kilkakrotnie ją o to pytałam… – Toby urwała i spojrzała w stronę drzwi.
Ktoś krzyczał.
– To Molly! – Zerwała się na równe nogi, wybiegła z sali i popędziła korytarzem. Dvorak deptał jej po piętach. Kiedy wpadli do pokoju Molly, przy łóżku stała już pielęgniarka, która próbowała dziewczynę uspokoić.
– Co się stało? – wydyszała Toby.
– Mówi, że ktoś tu był – odrzekła pielęgniarka.
– Stał przy łóżku! – szlochała Molly. – Wie, że tu jestem, śledził mnie…
– Kto?
– Romy.
– Światło było zgaszone, mogło się pani coś przyśnić – zauważyła spokojnie pielęgniarka.
– Mówił do mnie!
– Nikogo nie widziałam, a moje biurko jest zaraz za rogiem… W korytarzu trzasnęły drzwi, zadudniło echo.
Do pokoju zajrzała doktor Marx.
– Przed chwilą widziałam jakiegoś mężczyznę. Wybiegł na klatkę schodową.
– Niech pani zawiadomi straż – polecił Dvorak pielęgniarce. – Niech sprawdzą dolne piętra!
I wybiegł z sali.
Toby puściła się za nim.
– Dan, dokąd?!
Dvorak pchnął drzwi na klatkę schodową.
– Niech zajmą się tym ochroniarze! – Wyszła za nim i przystanęła na schodach.
Gdzieś w dole słyszała jego kroki.
Ruszyła. Z początku szła ostrożnie, potem, coraz bardziej zdeterminowana, przyspieszyła. Rozzłościł ją ten bezsensowny i nierozważny pościg Dvoraka, była też wściekła na Romy’ego – jeśli to naprawdę był on – za to, że śmiał nachodzić Molly w szpitalu. Jak on ją znalazł? Śledził ich, gdy wychodzili od Dvoraka?
Przyspieszyła jeszcze bardziej. Gdy znalazła się na podeście pierwszego piętra, usłyszała trzask, najpierw jeden, potem drugi: ktoś otworzył i zamknął drzwi.
– Dan! – wrzasnęła. Odpowiedziała jej cisza.
Wreszcie zbiegła na parter. Pchnęła drzwi i wypadła na ulicę, tuż obok podjazdu do izby przyjęć. Asfalt lśnił w deszczu. Wiatr dmuchnął jej w twarz, niosąc zapach mokrego chodnika. Zmrużyła oczy.
Z drobnej mżawki wyłoniła się sylwetka mężczyzny. Dvorak. Przystanął pod latarnią, spojrzał w lewo, potem w prawo.
Podbiegła do niego.
– Dokąd uciekł?
– Mignął mi na schodach. Zgubiłem go, gdy znalazł się na ulicy.
– Jesteś pewny, że nie został w szpitalu?
– Wybiegł na ulicę, musi tu gdzieś być. – Dvorak ruszył w stronę szpitalnej siłowni.
Nagle usłyszeli przeraźliwy pisk opon.
Z ciemności wyjechała furgonetka. Pędziła prosto na nich.
Toby zamarła.
Dvorak błyskawicznie zawrócił i odepchnął ją mocno na bok, tak że Toby potoczyła się po asfalcie.
Furgonetka śmignęła z rykiem przy samym krawężniku. Jej tylne światła rozmyły się w mroku na Albany Street.
Nim zdążyła wstać, Dvorak już był przy niej. Chwycił ją za rękę i pomógł jej dojść do chodnika. Dopiero teraz zaczęła odczuwać ból, najpierw pulsujące kłucie w kolanach, potem pieczenie skóry otartej do krwi. Przystanęli pod latarnią, oboje zbyt wstrząśnięci, żeby cokolwiek mówić.
– Przepraszam, że tak mocno cię pchnąłem – wysapał po chwili Dvorak. – Jesteś cała?
– Tak. Potłukłam się trochę, i tyle. – Spojrzała w mrok. – Zapamiętałeś numery rejestracyjne?
– Nie. Kierowcy też nie widziałem. Wszystko działo się tak szybko… Patrzyłem na ciebie, chciałem cię odepchnąć.
Na podjazd wjechała karetka na sygnale. Gdzieś daleko zawodziła syrena innej.
– W izbie będzie tłok – skonstatował. – Chodźmy do mnie. Mam w biurze apteczkę. Trzeba ci przemyć i opatrzyć kolana.
Wziął ją pod rękę i u jego boku pokuśtykała przez ulicę. Ból nasilał się z każdym krokiem, tak że zanim doszli do biura, ogarnął ją lęk przed niemiłym pieczeniem środka dezynfekcyjnego.
Dvorak odsunął na bok papiery i posadził ją na biurku, obok fotografii swojego syna z rybą. Z podręcznej apteczki buchnął zapach spirytusu i jodyny. Dvorak przykucnął, nasączył wacik wodą utlenioną i zaczął delikatnie przemywać otarcie.
Toby syknęła z bólu.
Podniósł głowę.
– Przepraszam. Musi boleć, nie da się inaczej.
– Jestem okropnym mięczakiem – mruknęła, zaciskając ręce na krawędzi blatu. – Po prostu zrób to, i już.
Jedną rękę oparł na jej udzie, drugą ostrożnie i w skupieniu zmywał z kolan zabrudzenia i piasek. Toby patrzyła na jego głowę, na ciemne włosy, które były tak blisko, że mogła zmierzwić je dłonią. Na skórze czuła jego ciepły oddech. Wreszcie mam go tylko dla siebie – pomyślała. Nic go nie goni, nic go nie rozprasza. To jedyna okazja, żeby z nim spokojnie porozmawiać. Żeby go przekonać.
– Myślisz, że to ja otrułam matkę, prawda? Dlatego nie chcesz ze mną rozmawiać. Dlatego nie odbierasz moich telefonów.
Nie odpowiedział. Sięgnął po następny wacik.
– Ktoś mnie wrabia, Dan. Ktoś posłużył się moją matką, by się na mnie odegrać. A ty im pomagasz, nie chcąc mnie nawet wysłuchać.
– Już cię wysłuchałem, Toby.
Skończył obmywanie otarć, wyjął z apteczki plaster i gazę i zaczął zakładać opatrunek.
– W takim razie dlaczego mi nie wierzysz?
– Uważam, że powinnaś porozmawiać z adwokatem. Opowiedz mu wszystko, wszystko, co wiesz. Niech pogada z Alprenem.
– Nie ufam Alprenowi.
Spojrzał na nią.
– Myślisz, że mnie można zaufać?
– Nie wiem! – Oklapła niczym przekłuty balon, opuściła ramiona, uświadamiając sobie, że to beznadziejne, że jej sprawa zupełnie Dvoraka nie obchodzi. – Rozmawiałam z Alprenem dziś po południu. Powiedziałam mu to samo, co tobie. Że ci z Brant Hill próbują się na mnie zemścić. Że chcą mnie zniszczyć.
– Niby dlaczego?
– Bo ich wystraszyłam, nie wiem czym. Musiałam coś zrobić albo powiedzieć coś, czym poczuli się zagrożeni.
– Powinnaś przestać zwalać na nich winę za swoje niepowodzenia.
– Ale teraz mam dowód. Pokręcił głową.
– Toby, naprawdę chcę ci wierzyć, ale nie widzę żadnego związku między Brant Hill i stanem twojej matki.
– No to wysłuchaj mnie. Proszę. Zatrzasnął apteczkę.
– Dobrze, już dobrze. Słucham.
– Kobieta, którą zaangażowałam do opieki nad matką, nie jest osobą, za którą się podaje. Dzisiaj rozmawiałam z kimś, kto dwa lata temu pracował z Jane Nolan. Z prawdziwą Jane Nolan.
– A ta, którą wynajęłaś, jest…
– Podstawiona. Jane Nolan i ona to dwie różne osoby. Dvorak milczał. Zamknął się w sobie i z uporem nie odrywał wzroku od apteczki.
– Widziałam jej zdjęcie, Dan. Prawdziwa Jane Nolan ma pięćdziesiąt kilogramów nadwagi i nie jest kobietą, którą zatrudniłam.
– Mogła schudnąć. Czy to takie nieprawdopodobne?