– Nie ma żadnych świadków – powiedział detektyw Scarpino.
Wkrótce przechodził na emeryturę i słynął z tego, że nosił źle dopasowane peruki. Tego wieczoru musiał się bardzo spieszyć, ponieważ nałożył tupecik tyłem na przód.
– Zwłoki odkryto koło wpół do jedenastej. Znalazła je para wychodząca z restauracji. To ich wóz. – Wskazał niebieskiego taurusa. – O dziesiątej jeden z lokatorów z góry wyszedł wyrzucić śmieci i niczego nie zauważył, więc musieli go skasować po dziesiątej. W portfelu znaleźliśmy dokumenty. Jeden z naszych zna to nazwisko. Wczoraj ten facet z nim rozmawiał, wypytywał go o dziewczynę, której pan szuka.
– O dziewiątej Bella widziano w szpitalu miejskim.
– Kto go widział?
– Ta dziewczyna, Molly Picker. Był u niej w pokoju. – Dvorak nałożył lateksowe rękawiczki i pochylił się, żeby obejrzeć zwłoki. Bell był szczupłym trzydziestoparoletnim mężczyzną o prostych, czarnych włosach, wypomadowanych na sztywno we fryzurę a la Elvis. Skórę miał jeszcze ciepłą, wyprostowana ręka była opalona i muskularna.
– Przepraszam, że to mówię, ale to chyba nie wypada.
– Co nie wypada?
– Że pan z nią tak jeździ.
Dvorak wyprostował się i zmrużył oczy.
– Słucham?
– Toczy się przeciwko niej śledztwo. Z tego, co mówią, jej matka nie przeżyje.
– Co jeszcze mówią?
Scarpino zerknął na tłum gapiów.
– Że Alpren poluje na nowe dowody. Jego ludzie sprawdzają apteki, zwęszyli coś konkretnego. Jeśli matka umrze, lekarkę oskarżą o zabójstwo, co postawi pana w jeszcze niezręczniejszej sytuacji. Ona i pan razem na miejscu przestępstwa…
Rozwścieczony Dvorak ściągnął rękawiczki. Spędzili razem wiele godzin i wątpił, czy Toby jest w stanie kogokolwiek skrzywdzić, nie wspominając już o swojej matce.
– Cholera jasna – rzucił Scarpino. – Reporterzy. Znają pana, a niedługo poznają twarz tej Harper. Przypomną sobie, że widzieli was razem, no i puf! Wylądujecie na pierwszych stronach gazet.
Ma rację – pomyślał Dvorak. Co jeszcze bardziej go rozzłościło.
– To po prostu nie uchodzi – dodał Scarpino, podkreślając każde słowo.
– Nie oskarżono jej o żadne przestępstwo.
– Jeszcze nie. Ale niech pan pogada z Alprenem.
– Moglibyśmy przejść do rzeczy?
– Tak, jasne. – Scarpino obrzucił trupa zdegustowanym spojrzeniem. – Ot, pomyślałem sobie tylko, że dam panu małą radę. Po cholerę panu takie kłopoty? Kobieta, która bije własną matkę…
– Scarpino, zrób mi przysługę, co?
– Hę?
– Zamknij mordę i pilnuj swego nosa.
Tej nocy spała w łóżku Ellen. Wróciwszy z krzykliwego Chinatown, wchodziła do domu jak do pustego grobowca. Czuła się zamknięta. Pogrzebana.
W sypialni włączyła radio, złapała nocny program z muzyką klasyczną i podkręciła głośność, ponieważ chciała wziąć prysznic. Rozpaczliwie potrzebowała muzyki, ludzkich głosów – czegokolwiek.
Zanim wyszła z łazienki, wycierając ręcznikiem mokre włosy, radiostacja przestała nadawać – głośnik syczał tylko i potrzaskiwał. Wyłączyła radio. W nagłej ciszy nieobecność matki doskwierała jak fizyczny ból.
Poszła do jej pokoju.
Nie zapaliła światła, po prostu stała w ciemności, wdychając zapach Ellen, słodkawy jak kwiaty, które tak ukochała. Jak róże i lawenda.
Otworzyła szafę i dotknęła pierwszej z brzegu sukienki na wieszaku. Rozpoznała ją dotykiem: był to letni lniany kostium, bardzo stary, pamiętała, że matka miała go na sobie w dniu, kiedy Vickie kończyła college. No i proszę, wisiał między sukienkami, które Ellen gromadziła z upływem lat. Kiedy ostatni raz zabrałam cię na zakupy? Nie pamiętam. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz kupiłam ci sukienkę…
Zamknęła szafę i usiadła na łóżku. Przed kilkoma dniami zmieniła bieliznę pościelową w nadziei, że matka jednak wróci. Teraz tego żałowała, bo zmieniając pościel, prawie całkiem zabiła jej zapach i łóżko pachniało teraz pralnianym mydłem. Położyła się, rozmyślając o tych wszystkich nocach, jakie Ellen w nim spędziła. Zastanawiając się, czy w powietrzu nie przetrwał cień jej obecności.
Zamknęła oczy, głęboko odetchnęła. I usnęła.
O ósmej rano zbudził ją telefon od Vickie. Zanim zwlokła się z łóżka, zanim dotarła do swego pokoju i podniosła słuchawkę, zdążyła naliczyć osiem sygnałów. Nieprzytomna z rozespania, nie potrafiła zrozumieć, o co siostrze chodzi.
– Trzeba podjąć decyzję, ale sama tego nie zrobię. To za dużo jak na mnie.
– Jaką decyzję?
– Chodzi o respirator mamy. – Vickie odchrząknęła. – Chcą go wyłączyć.
Toby momentalnie oprzytomniała.
– Nie. Nie…
– Znowu zrobili jej EEG i mówią, że…
– Już tam jadę. Niech niczego nie dotykają. Słyszysz, Vickie? Nie pozwól im niczego dotknąć!
Czterdzieści minut później była już na OIOM-ie. W boksie Ellen stała Vickie i doktor Steinglass. Toby ruszyła prosto do łóżka, nachyliła się i szepnęła:
– Już jestem, mamo. Już jestem przy tobie.
– Rano zrobiliśmy EEG – powiedział Steinglass. – Brak aktywności mózgu. Ten nowy krwotok miał katastrofalne skutki. Twoja matka nie jest w stanie sama oddychać, nie jest w stanie…
– Nie powinniśmy o tym rozmawiać przy jej łóżku – przerwała mu Toby.
– Wiem, że trudno się z tym pogodzić, ale zapewniam cię, Toby, że ona nas nie rozumie.
– Nie chcę o tym rozmawiać. Nie tutaj. – Wyszła z boksu. Usiedli przy stole w małej sali konferencyjnej, Toby posępna i milcząca, Vickie bliska łez. Doktor Steinglass, którego Toby uważała za fachowca kompetentnego, lecz powściągliwego, czuł się nieswojo w roli specjalisty od rodzinnych kryzysów.
– Przykro mi, że poruszam ten temat – zagaił – ale musimy o tym porozmawiać. Minęły cztery dni. Od czterech dni nie ma żadnej poprawy. Badania EEG wykazują całkowity brak aktywności mózgu. Krwotok był bardzo rozległy, mózg przestał pracować. Respirator tylko to… przedłuża. – Urwał. – Moim zdaniem to najlepsze, co możemy zrobić.
Vickie popatrzyła na siostrę i znów przeniosła wzrok na Steinglassa.
– Skoro uważa pan, że nie ma żadnej nadziei…
– Doktor Steinglass tego nie wie – powiedziała Toby. – Nikt tego nie wie.
– Ale ona cierpi – szepnęła Vickie. – Ta rurka w jej gardle, te wszystkie igły…
– Nie chcę, żeby ją odłączyli. Jeszcze nie.
– Myślę tylko o tym, czego pragnęłaby mama.
– To nie ty decydujesz. To nie ty się nią opiekowałaś. Vickie z urazą w oczach skuliła się na krześle.
Toby ukryła twarz w dłoniach.
– O Boże, przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć.
– Myślę, że chciałaś. – Vickie wstała. – Dobrze. Skoro uważasz, że tylko ty jedna ją kochasz, zdecyduj sama. – I wyszła z sali.
Chwilę później wyszedł też Steinglass.
Toby siedziała z pochyloną głową, dygocząc ze złości i odrazy do samej siebie. Była wściekła. Na siebie. Na kobietę, która podszyła się pod Jane Nolan. Gdybym tylko mogła cię dopaść – myślała. – Gdybym tylko mogła zostać z tobą sam na sam, chociaż przez chwilę…
Ale tego popołudnia wypaliła się w niej cała złość, zużył się cały zapas adrenaliny. Nie miała siły, żeby zadzwonić do Dvoraka, nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Odchyliła się na krześle przy łóżku Ellen i zamknęła oczy, mimo to nie zdołała odsunąć od siebie obrazu leżącej przed nią matki. Z każdym sapnięciem miechów respiratora wyobrażała sobie, jak unosi się jej klatka piersiowa. Jak płuca wypełniają się powietrzem. Krew wzbogacona tlenem płynie z pęcherzyków płucnych do serca, a potem do mózgu, gdzie krąży bezużyteczna już i niepotrzebna.