Cztery pary rąk jednym płynnym ruchem przeniosły pacjentkę na stół zabiegowy. Wszyscy wiedzieli, co robić, o niczym nie trzeba było nikomu przypominać. Mimo pozornego zamieszania w chaosie towarzyszącym reanimacji krył się ustalony porządek. Kierowca podjął masaż serca. Technik pomocy doraźnej obsługiwał ręczny respirator AMBU, pompując tlen. Maudeen i Val kręciły się wokół stołu, rozplątując rurki kroplówek i podłączając do monitora kable EKG.
– Mamy rytm zatokowy – rzuciła Toby, zerkając na ekran. – Niech pan na chwilę przestanie.
Kierowca znieruchomiał.
– Tętno ledwie wyczuwalne – zameldowała Val.
– Podkręćcie kroplówkę. Ciśnienie? Val spojrzała na skalę.
– Pięćdziesiąt na zero. Dopamina?
– Natychmiast. I masaż.
Kierowca skrzyżował dłonie na mostku kobiety i znowu zaczął uciskać jej klatkę piersiową. Maudeen podbiegła do wózka reanimacyjnego po ampułki i strzykawki.
Toby chwyciła stetoskop i osłuchała najpierw lewe, potem prawe płuco pacjentki. I w jednym, i w drugim słyszała wyraźne szmery oddechowe, czyli zaintubowano ją prawidłowo i płuca wypełniają się powietrzem.
– Przerwać masaż – poleciła, przytykając stetoskop do serca. Biło ledwo słyszalnie.
Toby popatrzyła na ekran monitora. Rytm zatokowy był szybki i wyraźny, co oznaczało, że układ przewodzący serca działał prawidłowo. W takim razie dlaczego pacjentka miała tak słabe tętno? Albo była w szoku po utracie krwi, albo…
Toby spojrzała na jej szyję i momentalnie odgadła, w czym rzecz. Kobieta była tak otyła, że nikt nie zwrócił uwagi, jak bardzo ma nabrzmiałe żyły szyjne.
– Powiedział pan, że półtora miesiąca temu miała zawał? – spytała.
– Ta… – stęknął kierowca, podejmując masaż serca. – Tak twierdzi jej mąż.
– Brała coś oprócz digoksinu?
– Na stoliku nocnym stała buteleczka z aspiryną. Kobieta ma pewnie artretyzm.
To jest to – pomyślała Toby.
– Maudeen, podaj zestaw osierdziowy.
– Natychmiast.
– I rzuć mi rękawice i wacik z betadiną! – Chwyciła w powietrzu pakiet, rozerwała go i spojrzała na kierowcę.
– Przerwać masaż – rzuciła. Cofnął się od stołu.
Toby szybkim ruchem przetarła skórę pacjentki wacikiem, nałożyła rękawiczki, sięgnęła po strzykawkę i po raz ostatni spojrzała na monitor. Rytm zatokowy był wciąż silny i wyraźny. Odetchnęła głęboko.
– No, dobra. Zobaczmy, czy to pomoże… – Wymacawszy wyrostek mieczykowaty, wbiła igłę i skierowała ją pod kątem w stronę serca. Czując, że jej własne serce wali jak młotem, zagłębiała ją powoli, jednocześnie wyciągając tłok, co wytwarzało lekkie podciśnienie.
Nagle do strzykawki trysnęła struga krwi.
Ręce Toby momentalnie znieruchomiały. Boże, oby tylko igła utkwiła w odpowiednim miejscu… Wyciągała tłok, stopniowo wsysając krew do strzykawki. Dwadzieścia centymetrów sześciennych. Trzydzieści. Trzydzieści pięć…
– Ciśnienie? – rzuciła i natychmiast dobiegło ją gwałtowne fuk-fuk gruszki wypełniającej powietrzem opaskę na ramieniu chorej.
– Tak! Jest ciśnienie! – odkrzyknęła Val. – Osiemdziesiąt na pięćdziesiąt!
– Chyba już wiemy, co jej jest – sapnęła Toby. – Potrzebny chirurg. Maudeen, dzwoń do Careya. Powiedz, że mamy tu tamponadę serca.
– Od tego zawału? – spytał kierowca.
– Od zawału i od dużej dawki aspiryny. Pacjentka bardzo krwawi, pewnie ma dziurę w mięśniu sercowym. – Serce otoczone krwią w zamkniętym worku osierdzia nie mogło się rozszerzać, nie mogło skutecznie pompować.
Strzykawka była pełna. Toby wyjęła igłę.
– Ciśnienie podskoczyło do dziewięćdziesięciu pięciu – zameldowała Val.
Maudeen odwiesiła słuchawkę ściennego telefonu.
– Carey już jedzie, zespół również. Carey mówi, żeby nie dać jej umrzeć.
– Łatwo powiedzieć – mruknęła Toby, ujmując rękę chorej, żeby zbadać puls. Był wyczuwalny, lecz nitkowaty. – Krew wciąż się gromadzi. Będziemy potrzebować nowej strzykawki i igły. Tymczasem zróbmy szybko morfologię, grupę, krzyżówkę i enzymy.
Maudeen wyjęła garść probówek.
– Czy zamówić osiem jednostek krwi?
– Co najmniej. Krew pełna, jeśli taką mają. I niech przyślą trochę świeżo zamrożonej plazmy.
– Ciśnienie spadło do osiemdziesięciu pięciu – meldowała Val.
– Cholera jasna. Musimy to zrobić jeszcze raz.
Toby rozerwała następny pakiet, wyjęła strzykawkę i odrzuciła na bok opakowanie. Na podłodze zaczynały się gromadzić papierowe i plastikowe śmieci, jak przy każdej reanimacji. Ile razy będę musiała to powtarzać? – zastanawiała się, wbijając igłę. Szybciej, Carey, rusz tyłek. Sama tej kobiety nie uratuję…
Nie była pewna, czy nawet Carey ją uratuje. Jeśli miała dziurę w ścianie komory serca, torakochirurg jej nie pomoże, musieliby ściągnąć do szpitala pełny zespół kardiochirurgiczny. Springer Hospital był niewielką, podmiejską placówką i choć bez kłopotów mogli tu wykonywać cesarskie cięcia czy usuwać woreczki żółciowe, nie mieli sprzętu do przeprowadzenia naprawdę skomplikowanej operacji. Karetki pogotowia przewożące pacjentów z ciężkimi urazami zwykle ich omijały, zmierzając wprost do któregoś z większych ośrodków medycznych, takich jak Brigham czy Mass General.
Tego ranka jednak sanitariusze nieświadomie podrzucili jej pacjentkę wymagającą poważnej operacji chirurgicznej, tymczasem Toby nie miała ani kwalifikacji, ani odpowiednio przygotowanego zespołu ludzi, by uratować kobiecie życie.
Strzykawka była już pełna. Kolejne pięćdziesiąt centymetrów sześciennych krwi, krwi, która nie krzepła.
– Ciśnienie znowu spada – rzuciła Val. – Osiemdziesiąt…
– Pani doktor, migotanie komór! – krzyknął jeden z sanitariuszy.
Toby rzuciła okiem na ekran. Fakt, pacjentka miała klasyczny częstoskurcz komorowy, jej serce biło za szybko, by skutecznie pompować krew.
– Defibrylator! – warknęła Toby. – Trzysta!
Maudeen trzasnęła przełącznikiem. Wskazówka skoczyła do góry i zatrzymała się na trzystu watosekundach.
Toby przytknęła elektrody do piersi chorej. Dzięki żelowi lepiej przylegały do skóry, lepiej przewodziły prąd. Umieściła je w odpowiednim miejscu, krzyknęła:
– Cofnąć się! – i wcisnęła przycisk.
Ładunek elektryczności wstrząsnął ciałem otyłej kobiety, powodując jednoczesny skurcz wszystkich mięśni. Toby zerknęła na monitor.
– Dobra, jest rytm zatokowy…
– Tętno niewyczuwalne – przerwała jej Val. – Nie ma tętna!
– Reanimujcie dalej! I dajcie mi jeszcze jedną strzykawkę!
Rozrywając opakowanie i nakładając igłę do nakłuć osierdziowych, wiedziała, że tę walkę przegrywają. Wiedziała, że odsysanie krwi niewiele pomoże, że będzie jej ciągle przybywać, że serce nie wytrzyma takiego ucisku. Nie daj jej umrzeć do przyjazdu chirurga – myślała. Powtarzała to niczym mantrę. Nie daj jej umrzeć. Nie daj jej umrzeć…
– Znowu migotanie! – meldowała Val.
– Trzysta dżuli. I bolus lidokainy…
Zadzwonił telefon. Odebrała Maudeen i za chwilę krzyknęła:
– Ario ma kłopoty z krzyżówką! Pacjentka jest „B” minusowa!
– Cholera jasna, co jeszcze pójdzie nie tak? – Przyłożyła elektrody do piersi chorej. – Cofnąć się!
Ciałem pacjentki znów szarpnął spazmatyczny skurcz. Rytm zatokowy wrócił do normy.
– Jest tętno – rzuciła Val.
– Dajcie teraz lidokainę, szybko. Gdzie ta plazma?
– Ario jeszcze się nie wyrobił – odrzekła Maudeen.
Toby spojrzała na zegarek. Reanimowali chorą od dwudziestu minut, a zdawało się, że to trwa już kilka godzin. W sali panował hałas, dzwonił telefon, wszyscy mówili naraz i nagle zalała ją fala dezorientacji. Spotniały jej dłonie w rękawiczkach, guma lepiła się do skóry. Sytuacja wymykała się spod kontroli…