W dziale „Lekarze” znalazła to, czego szukała:
Zrzeszenie chirurgów „Howarth i Spółka”
Specjaliści. 1388 Eisley Street Howarth. Pamiętała to nazwisko z karty choroby Harry’ego Slotkina. Widzieli je z Robbiem na liście zleceń.
„5 mg valium przedoperacyjnie. Transport do zrzeszenia chirurgów «Howarth i Spółka»„.
Wsiadła do samochodu i pojechała do Wellesley.
Jeszcze zanim dotarła na miejsce, wszystko zaczęło się układać w logiczną całość i nabierać koszmarnego sensu.
Zaparkowała po drugiej stronie ulicy i spojrzała w mrok. Piętrowy, nie rzucający się w oczy budynek naprzeciwko otaczały gęste krzewy, podobnie jak niewielki, opustoszały parking przed wejściem. Okna na górze były ciemne. W recepcji paliło się światło, ale nie było tam widać żadnego ruchu.
Wysiadła z samochodu, przeszła przez ulicę i zatrzymała się przy drzwiach. Były zamknięte. Na szybie widniały nazwiska lekarzy:
Dr med. Merle Lamm – ginekolog położnik
Dr med. Lawrence Remington – chirurg
Dr med. Gideon Yarborough – neurochirurg.
To ciekawe – pomyślała. Harry’ego Slotkina przewieziono tu z Brant Hill ze zniekształconą przegrodą nosową. Żaden z lekarzy nie był specjalistą od uszu, nosa ani gardła.
W głębi budynku jękliwie buczało jakieś urządzenie. Piec? Generator? Nie mogła tego odgłosu rozpoznać.
Podeszła do okna, lecz przesłaniały je gęste krzewy. Buczenie raptem ustało i wokół zaległa głucha cisza. Toby skręciła za róg. Za budynkiem znajdował się mały, wyłożony kostką parking. Stały tam trzy samochody.
Wśród nich granatowy saab. Saab Jane Nolan.
Tylne drzwi budynku też były zamknięte.
Toby wróciła do samochodu, chwyciła telefon i ponownie wybrała służbowy numer Dvoraka. Nie spodziewała się, że odpowie, więc aż drgnęła na dźwięk szorstkiego „Halo?”
– Dan, wiem, co robi Wallenberg – bełkotała gorączkowo. – Wiem, w jaki sposób zarażają się jego pacjenci…
– Toby, posłuchaj: musisz natychmiast zadzwonić do adwokata.
– Nie wstrzykują im żadnych hormonów. Wszczepiają im komórki móżdżkowe płodów! Ale coś poszło nie tak i zarazili ich CJD. Teraz próbują to zatuszować, ukryć, zanim sprawa się wyda…
– Posłuchaj mnie, Toby! Masz poważne kłopoty.
– Co?
– Przed chwilą rozmawiałem z Alprenem. – Zamilkł i cicho dodał: – Chcą cię aresztować. Wystawili nakaz.
Toby milczała. Patrzyła na budynek po drugiej stronie ulicy i milczała. Znów mnie wyprzedzili. O krok. Zawsze są o krok przede mną.
– Powiem ci, co musisz zrobić – mówił Dvorak. – Zadzwoń do adwokata. Poproś go, żeby poszedł z tobą na posterunek przy Berkley Street. Przenieśli tam twoją sprawę.
– Dlaczego?
– Ponieważ… Ze względu na stan twojej matki.
– Ponieważ chcą mnie oskarżyć o zabójstwo. Tak, wkrótce oskarżą mnie o zabójstwo.
– Nie dopuść do tego, żeby Alpren aresztował cię w domu. Ci z prasy rzucą się na ciebie jak stado sępów. Zgłoś się dobrowolnie i najszybciej, jak tylko możesz.
– Dlaczego wystawili nakaz? Dlaczego akurat teraz?
– Znaleźli nowe dowody.
– Jakie dowody?
– Toby, po prostu zgłoś się na posterunek. Możemy się przedtem spotkać, pojedziemy razem.
– Nigdzie nie pojadę, dopóki nie dowiem się, co to za dowody. Dvorak wahał się chwilę.
– Farmaceuta z apteki w pobliżu twego domu twierdzi, że wypisywał zlecenie dla twojej matki. Na sześćdziesiąt tabletek coumadinu. Mówi, że przedyktowałaś receptę telefonicznie.
– To kłamstwo.
– Powtarzam ci tylko to, co powiedział.
– Skąd wie, że to ja dzwoniłam? Ktoś mógł podać się za mnie, na przykład Jane. Na pewno by się nie zorientował.
– Toby, wszystko spokojnie wyjaśnimy, obiecuję. Ale teraz najlepiej będzie, jeśli zgłosisz się na posterunek. Dobrowolnie i niezwłocznie.
– No i co? Zamkną mnie tam na noc?
– Jeśli nie przyjedziesz, mogą cię zamknąć na wiele miesięcy.
– Nie zrobiłam matce żadnej krzywdy.
– W takim razie przyjedź i osobiście powiedz to Alprenowi. Im dłużej będziesz zwlekała, tym większe ściągniesz na siebie podejrzenia. Będę przy tobie. Proszę cię, Toby, przyjedź.
Była zbyt zdruzgotana, żeby móc cokolwiek powiedzieć. Zbyt zmęczona, żeby myśleć o tym, co powinna teraz zrobić. Zadzwonić do adwokata. Zawiadomić Vickie. Zlecić spłatę rachunków, załatwić opiekę nad domem, prosić kogoś o odebranie samochodu. No i pieniądze. Będzie musiała przelać pieniądze z konta emerytalnego. Adwokaci kosztują…
– Toby, rozumiesz, co do ciebie mówię?
– Tak – szepnęła.
– Już wychodzę z biura. Gdzie chcesz się ze mną spotkać?
– Na posterunku. Powiedz Alprenowi, że się zgłoszę. Powiedz mu, żeby nie wysyłał nikogo do mnie do domu.
– Czego tylko sobie życzysz. Będę na ciebie czekał.
Przerwała połączenie. Palce zdrętwiały jej od ściskania słuchawki. No i tak – myślała. Dopiero teraz rozpęta się prawdziwa burza. Siedziała, wyobrażając sobie koszmar, jaki wkrótce się zacznie. Odciski palców. Zdjęcia do kartoteki. Reporterzy. Gdyby tylko mogła gdzieś się ukryć, żeby zebrać siły. Choć na trochę, choć na krótką chwilę. Nie było na to czasu. Już na nią czekali.
Ścisnęła palcami kluczyk w stacyjce, gdy zauważyła nagły błysk reflektorów. Spojrzała w bok i dostrzegła wyjeżdżający zza budynku granatowy saab Jane Nolan.
Nim zdołała zawrócić, saab już zniknął za rogiem ulicy. Nie chcąc go zgubić, rozgorączkowana szybko skręciła za nim i dostrzegła w mroku jego tylne światła. Natychmiast zwolniła, zwiększyła odległość o tyle, by pozostając w zasięgu wzroku, wóz nie zniknął jej z oczu. Na skrzyżowaniu saab skręcił w lewo.
Kilka sekund później skręciła tam również Toby.
Saab jechał na zachód, zagłębiając się w labirynt krętych ulic bardziej eleganckiej części Wellesley. Ale to nie Jane go prowadziła. Ilekroć z naprzeciwka nadjeżdżał samochód, w blasku reflektorów Toby widziała zarys głowy jakiegoś mężczyzny. Była całkowicie skupiona na tylnych światłach wozu, okolicę obserwowała jedynie kątem oka, wychwytując migające za oknem samochodu żelazne bramy, wysokie żywopłoty i światła w oknach dużych domów. Saab przyśpieszył, zaczął znikać w mroku nocy. Z przecznicy wyjechała ciężarówka i wepchnęła się przed nią.
Rozsierdzona Toby grzmotnęła pięścią w klakson.
Ciężarówka zwolniła i zjechała w prawo. Toby śmignęła obok.
Jezdnia przed nią była pusta.
Spojrzała w lewo, w prawo, wbiła wzrok w ciemność i raptem dostrzegła oddalające się światła saaba: skręcił w prywatną drogę i przejeżdżał między gęsto rosnącymi drzewami.
Wdepnęła pedał hamulca i błyskawicznie skręciła za saabem. Z głucho tłukącym się sercem zatrzymała wóz, by wyciszyć nerwy i tętno. Czerwone światełka zniknęły za drzewami, ale już się tym nie przejmowała: wszystko wskazywało, że z posiadłości wyjeżdża się tą samą drogą.
Przy wjeździe stała skrzynka pocztowa z uniesioną chorągiewką. Toby wysiadła i zajrzała do środka. Leżały tam dwie koperty, opłata za wywóz śmieci. Rzuciła okiem na adres nadawcy: Trammell.
Usiadła za kierownicą i wzięła głęboki oddech. Zgasiła reflektory i na światłach pozycyjnych ruszyła powoli przed siebie. Droga wiła się między drzewami, prowadziła w dół łagodnym zboczem. Toby nie zdejmowała stopy z hamulca, tak że samochód pełznął na ostrych, ledwo widocznych zakrętach. Trakt meandrował bez końca między drzewami i kępami krzewów. Nie widziała, gdzie i czym się kończy, od czasu do czasu dostrzegała tylko mignięcie świateł między gałęziami. Wprost do wilczego gniazda – pomyślała – wprost do jaskini lwa. Mimo to nie zawróciła. Popychały ją naprzód ból i wściekłość, które wzbierały w niej od kilku tygodni. Śmierć Robbiego. Śmierć Ellen, bo nie ulegało wątpliwości, że matka wkrótce umrze. „Niech pani nie będzie głupia” – szydził Wallenberg.