Nie jestem głupia. To moje życie. To, co z niego zostało.
Droga przechodziła w szeroki podjazd. Toby skręciła na zasłane igliwiem pobocze i wyłączyła silnik.
W ciemnościach majaczył zarys wielkiego domu. W oknach na górze paliło się światło. W jednym z nich dostrzegła sylwetkę kobiety, która chodziła nerwowo tam i z powrotem. Rozpoznała jej profil.
Jane. Czyżby tu mieszkała?
Powiodła wzrokiem po linii masywnego dachu, przesłaniającego połowę gwiazd na niebie. Doliczyła się czterech kominów, dostrzegła odblask światła w szybach okien na drugim piętrze. Jane… Była tu gościem? Czy tylko pracownicą?
W oknie na górze stanął jasnowłosy mężczyzna, kierowca, za którym tu przyjechała. Zamienił z Jane kilka słów, spojrzał na zegarek i wzruszył ramionami. Wyglądało na to, że Jane się tym zdenerwowała, może nawet wpadła w złość. Przeszła przez pokój i ujęła słuchawkę telefonu.
Toby otworzyła torbę lekarską, wzięła z niej latarkę i wysiadła z samochodu.
Saab stał przed werandą. Chciała sprawdzić, do kogo należy, dla kogo Jane pracuje. Podeszła bliżej i zaświeciła latarką w okno samochodu. W środku było pusto, nie dostrzegła nawet skrawka papieru. Poruszyła klamką drzwi od strony pasażera – były otwarte. W skrytce na mapy leżał dowód rejestracyjny, wystawiony na nazwisko Richarda Trammella. Pociągnęła dźwignię otwierającą bagażnik, obeszła samochód, pochyliła się i znów zaświeciła latarkę.
Z tyłu dobiegł ją trzask łamanej gałązki, cichy szelest, jakby ktoś przedzierał się przez krzaki. I groźny, zduszony warkot.
Odwróciła się na pięcie i ujrzała błysk białych kłów. Doberman skoczył.
Ciśnięta siłą uderzenia upadła na ziemię, odruchowo zasłaniając rękami gardło. Kły psa zacisnęły się na jej przedramieniu i momentalnie przebiły ciało aż do kości. Przeraźliwie krzyknęła, uderzyła go pięścią, ale doberman nie rozwarł szczęk. Zaczął szarpać łbem to w lewo, to w prawo, rozrywając jej skórę i mięśnie. Oślepła z bólu, wolną ręką chwyciła psa za gardło, chcąc go poddusić, lecz wszystko wskazywało, że kły bestii utkwiły w ramieniu na dobre. Dopiero gdy dźgnęła dobermana w ślepia, głośno zaskowyczał i odskoczył.
Toby przetoczyła się, wstała i ociekając krwią, puściła się pędem do drzwi samochodu. Pies zaatakował ponownie.
Spadł jej na plecy niczym kafar i rzucił ją na kolana. Na szczęście tym razem chwycił tylko bluzkę i w jednej chwili rozpruł ją kłami. Kopnęła go, usłyszała, jak zwierzę wpada na samochód. Ale za wcześnie na radość: doberman błyskawicznie wstał i już prężył się do trzeciego skoku.
Wtedy usłyszała okrzyk:
– Leżeć!
Z trudem wstała, lecz do drzwi dotrzeć, nie dotarła. Chwyciły ją czyjeś ręce, czyjeś ręce pchnęły ją na maskę samochodu.
Doberman wściekle ujadał, chcąc dobić swą zdobycz.
Toby szarpnęła się, próbowała się uwolnić. Ostatnią rzeczą, jaką widziała, był świetlisty krąg latarki zataczający w mroku szeroki łuk. Cios trafił ją w skroń i rzucił na bok. Poczuła, że spada, że koziołkuje w ciemność.
Zimno. Było jej bardzo zimno.
Wracała do świadomości, wypływając z lodowatych głębin. Początkowo nie czuła ani rąk, ani nóg. Nie wiedziała, gdzie są, czy jeszcze w ogóle je ma.
Głucho huknęły drzwi i zewsząd dobiegło ją dziwne, metalicznie brzmiące echo. Zadźwięczało jej w głowie niczym dzwon. Jęknęła i przetoczyła się na bok. Podłoga też była lodowata. Zwinęła się w kłębek i leżała tak, drżąc i próbując poruszyć kończynami. Bolała ją ręka, ból powoli zabijał odrętwienie. Otworzyła oczy i drgnęła, porażona jaskrawym światłem.
Bluzkę miała we krwi. Ten szokujący widok natychmiast ją otrzeźwił. Skupiła wzrok na poszarpanym, przesiąkniętym krwią rękawie.
Doberman.
Przed oczyma znowu mignęły jej białe kły, znów powrócił ból, ból tak intensywny, że omal nie straciła przytomności. Wytężyła siły, by zachować trzeźwość umysłu. Kołysząc się na plecach, potrąciła nogę stołu. Coś się stamtąd osunęło i zakołysało nad jej głową. Podniosła wzrok i zobaczyła nagą rękę, palce, które prawie dotykały jej twarzy.
Dławiąc okrzyk przerażenia, przetoczyła się w drugą stronę i uklękła. Zawrót głowy trwał ledwie kilka sekund – minął, gdy ujrzała to, co znajdowało się na stole.
Leżał tam trup przykryty plastikową płachtą. Widać było tylko rękę, bladosiną w świetle jarzeniówek.
Toby wstała i, ciągle oszołomiona, musiała przytrzymać się krawędzi blatu. Znowu skupiła spojrzenie na zwłokach, lecz kątem oka dostrzegła, że w pomieszczeniu stoi jeszcze drugi stół, że i na nim leży coś pod plastikową narzutą. Zahuczało i z otworu wentylacyjnego buchnął strumień zimnego powietrza. Toby rozejrzała się, zobaczyła ślepe ściany, ciężkie stalowe drzwi i powoli zrozumiała, dokąd trafiła. Powinna była domyślić się tego po wszechobecnym tutaj odorze.
Była w chłodni do przechowywania zwłok.
Wbiła wzrok w zwisające ze stołu ramię, podeszła bliżej i odchyliła plastik.
Leżał tam starszy mężczyzna o ciemnobrązowych włosach ze srebrzystobiałymi odrostami. Niedokładnie ufarbowany. Powieki miał rozchylone, oczy niebieskie i szkliste. Toby ściągnęła przykrycie. Nagie ciało nie nosiło żadnych widocznych obrażeń. Jedynie na ramieniu zauważyła siniaki po kroplówkach. Między kostkami jego nóg tkwiła duża, żółta koperta z nazwiskiem James R. Bigelow. Toby otworzyła ją i w środku znalazła kartę choroby z dokumentacją medyczną ostatniego tygodnia życia tego człowieka.
Pierwszy wpis pochodził z 1 listopada.
Pacjent niezborny podczas śniadania: wlał mleko do talerza zamiast do filiżanki. Spytany, czy potrzebuje pomocy, był wyraźnie skonsternowany. Przewieziony do kliniki na dalszą obserwację.
W trakcie badania stwierdzono lekkie drżenie ciała. Dodatnie objawy móżdżkowe. Brak innych symptomów, wskazujących na umiejscowienie choroby.
Zapoczątkowano procedurę transferu permanentnego.
Notatka była nie podpisana.
Próbowała zrozumieć, co czyta, ale tak bardzo bolała ją głowa, że każdy wyraz stanowił znojne wyzwanie. Co oznaczała ostatnia wzmianka? Procedura transferu permanentnego?
Przerzuciła kilka kartek. 3 listopada:
Pacjent nie może samodzielnie chodzić. Wyniki EEG nieswoiste. Silniejsze drżenie ciała, objawy móżdżkowe wyraźniejsze. Badanie tomograficzne wykazuje powiększoną przysadkę, ale bez ostrych zmian.
4 listopada:
Pacjent coraz bardziej splątany. Napady drgawek mioklonicznych po bodźcu. Pogłębiająca się dysfunkcja móżdżku. Wyniki badań laboratoryjnych w normie.
I wpis ostatni, z 7 listopada:
Pacjent unieruchomiony. Nietrzymanie moczu ani kału. Środki uspokajające i płyny dożylnie przez całą dobę. Faza ago\ Zlecić autopsję.
Położyła kartę na nagich udach pacjenta. Chwilę patrzyła na zwłoki z dziwną, kliniczną powściągliwością: srebrzyste włosy na piersi, zmarszczki na podbrzuszu, skurczony penis w swoim włochatym gnieździe. James R. Bigelow… Wiedział, czym ryzykuje? Czy przypuszczał, że nieśmiertelność może tak dużo kosztować?
Starzy żerujący na młodych.
Zachwiała się, ból głowy był tak silny, że widziała wszystko jak przez mgłę. Dopiero po chwili odzyskała zdolność normalnego widzenia, a wówczas skupiła wzrok na drugim ciele.