— Powiedz mi jakiś sekret — poprosiła.
Zastanowił się chwilkę. To miejsce stwarzało intymny nastrój, bezcielesny szept kusił do zwierzeń. Czuł się tak, jak gdyby ktoś go obnażał lub próbował obnażyć, chociaż niczego nie widział: przeciwieństwo podglądania.
— Kocham cię — wyznał.
— Och — westchnęła wzruszona. — Ale to nie jest sekret.
Kiedy jej słowa dotarły do niego, poczuł, jak ogarnia go gwałtowna fala gorąca.
— Okay — zgodził się i zwierzył z ukrywanego pragnienia, którego nigdy przedtem nie śmiał wyrazić słowami.
— Ojej, ale z ciebie diabeł — zauważyła.
Powtórzył to samo, dorzucając kilka szczegółów. Czuł się tak, jakby szeptał jej prosto do ucha w najciemniejszej intymności łóżka, ale wrażenie było jeszcze bardziej abstrakcyjne, a intymny nastrój doskonalszy: szept skierowany prosto do jej umysłu. Ktoś przeszedł pomiędzy nimi, Auberon słyszał kroki, ale przechodzień nie mógł słyszeć jego słów. Zadrżał z radości. Powiedział coś jeszcze.
— Mmmm — zamruczała tak, jak mruczy się z zadowolenia albo z rozkoszy. I nie mógł się powstrzymać, żeby w odpowiedzi nie zamruczeć tak samo. — Hej, co ty tam wyrabiasz — zaszeptała znacząco. — Niegrzeczny chłopczyk.
— Sylvie — poprosił szeptem. — Jedźmy do domu.
— Dobrze.
Odwrócili się do siebie przodem (opuściwszy ciemne królestwo, wydawali się sobie nawzajem bardzo mali, promienni i odlegli) i ruszyli, żeby spotkać się w środku. Śmiejąc się i przytulając do siebie tak mocno, jak pozwalały grube płaszcze, roztapiając się w uśmiechach i spojrzeniach (Boże, pomyślał Auberon, jej oczy są tak promienne, błyszczące, głębokie i pełne obietnic jak oczy opisywane w książkach, ale niespotykane w życiu, i należy do niego), złapali odpowiedni pociąg i pojechali do domu. Zmieszali się z tłumem nieznajomych zajętych wyłącznie sobą, którzy nie zauważyli ich dwojga, a gdyby nawet zauważyli, pomyślał Auberon, to nie wiedzieli tego, co on.
Właściwa strona zjawiska
Odkrył, że seks jest naprawdę wspaniały. W każdym razie sposób, w jaki Sylvie sobie z nim radziła. On sam był zawsze rozdarty między zakorzenionym w nim głębokim pożądaniem a chłodną rozwagą, wymaganą, jak sądził, w świecie dorosłych, do którego ostatecznie trafił. Czasem czuł, że przez przypadek. Silne pożądanie wydawało mu się dziecinne. Dzieciństwo (przynajmniej jego własne, jak tylko sięgnął pamięcią, a i o dzieciństwie innych mógłby co nieco opowiedzieć) było mroczne, przytłoczone ponurymi namiętnościami. Dorośli mieli to wszystko za sobą, poznali uczucie miłości, korzystali ze spokojniejszych uciech życia towarzyskiego, odnaleźli dziecięcą niewinność. Wiedział, że te poglądy są niesamowicie zacofane, ale tak to właśnie odczuwał.
Fakt, że w świecie dorosłych istnieje pożądanie ogromne i nieodwołalnie ostateczne, trzymano przed nim w tajemnicy, jak wiele innych spraw, i wcale się temu nie dziwił. Nie dręczyło go nawet przeświadczenie, że został oszukany, i nie złościł się, że tak długo go nabierano, ponieważ z Sylvie wszystko poznał, przełamał szyfr, dotarł do istoty rzeczy, zobaczył właściwą stronę zjawiska i rozpalił się.
Kiedy ją poznał, nie był prawiczkiem w ścisłym rozumieniu tego słowa, ale równie dobrze można go było za takiego uznać. Z nikim innym nie dzielił tej potężnej, niepowstrzymanej dziecięcej zachłanności, nikt nigdy nie obdarzył go tak jak ona, ani nie pochłaniał go z takim uczuciem błogości i zwyczajnej przyjemności. Zachłanność nie miała końca i zawsze była zaspokajana. Kiedy chciał więcej (a odkrył w sobie zdumiewające, latami odkładane zasoby pożądania), dostawał więcej. Obdarzał ją tym, czego pragnął, z żarliwością, a ona z taką samą żarliwością to przyjmowała. Wszystko było takie proste! Nie żeby nie istniały żadne reguły, o nie, były, ale podobne do reguł spontanicznej dziecięcej gry, surowo przestrzegane, lecz wymyślane na poczekaniu, z nagłego pragnienia zmiany gry i dogodzenia sobie samym. Pamiętał Cherry Lake, władczą dziewczynkę o ciemnych brwiach, z którą często się bawił. W przeciwieństwie do innych dzieci nie mówiła nigdy „będziemy udawać”, ale „musimy”. Musimy być źli. Muszę zostać porwana i przywiązana do tego drzewa, a ty musisz mnie oswobodzić. Muszę być teraz królową, a ty musisz być moim sługą. Musisz! Tak…
Sylvie zawsze wiedziała, nigdy nie była nieświadoma. Opowiadała mu, że w dzieciństwie była wstydliwa i miała pewne zahamowania — on nie miał wtedy żadnych — ponieważ rozumiała, iż te rzeczy: całowanie, rozbieranie się przy chłopcach, nagły przypływ podniecenia są tak naprawdę dla dorosłych i przeżyje je w pełni dopiero, gdy będzie starsza, urosną jej piersi, zacznie nosić buty na obcasach i malować się. Nie odczuwała tego rozdźwięku co on. Kiedy opowiadano mu, że tata i mama tak bardzo się kochali, iż oddawali się tym dziecinnym namiętnościom po to, żeby mieć potomstwo, to nie potrafił dostrzec związku pomiędzy tym, co robili rodzice (i nie całkiem wierzył w te opowieści) a całym mnóstwem doznań, które budziła w nim Cherry Lake, pewne fotografie i zwariowane zabawy na golasa. A tymczasem Sylvie przez cały czas znała prawdę. Jakkolwiek życie stawiało przed nią wiele innych strasznych problemów, to przynajmniej ten jeden Sylvie już rozwiązała, a raczej nigdy nie uważała go za problem. Nicość była realna, tak realna jak ciało; miłość i seks nie stanowiły nawet wątku i osnowy tej samej materii, ale były czymś nierozerwalnym, jednolitym jak brązowa, pachnąca i gładka skóra Sylvie.
Tylko jego z nich dwojga — chociaż w liczbach całkowitych nie była bardziej doświadczona — zadziwiało, że to zachłanne, dziecinne zaspokajanie pragnień okazało się domeną dorosłych, że dorosłość jest właśnie tym: wzniosłą rozkoszą płynącą z posiadania siły i zdolności, jak również szaloną dziecięcą rozkoszą niekończącego się samozadowolenia. Męskość, kobiecość była poświadczana ciągle od nowa najtrwalszą pieczęcią. W chwilach rozkoszy, w nocy, mówiła na niego Papi. Ay Papi yo vengo. Papi! Nie papo, którym był w ciągu dnia, ale silny tata, duży jak platano, ojciec przyjemności. Myśląc o tym, niemal drżał z radości. Przytuliła się mocniej, opierając głowę na jego ramieniu, lecz Auberon szedł nadal długim, spokojnym krokiem dorosłego człowieka. Czy naprawdę mężczyźni wyczuwali jego moc, gdy kroczył z Sylvie u boku, i ustępowali mu z szacunkiem; czy naprawdę kobiety rzucały mu ukradkowe spojrzenia pełne podziwu? Dlaczego nie pozdrawiał ich każdy mijany przechodzień, dlaczego nie pozdrawiały ich nawet cegły i czyste, białe niebo?
A jednak stało się tak. W chwili gdy skręcali w ulicę prowadzącą do Starej Farmy, w pół kroku, coś zaszło. Z początku miał wrażenie, że dzieje się to w nim, jak atak serca, ale natychmiast obydwoje odczuli to również na zewnątrz, wszędzie dookoła. Wstrząsnęło nimi coś, co przypominało potężny dźwięk, ale nim nie było, podobne raczej do odgłosu burzenia (tylko że w takim razie po całym bloku z brudnych cegieł z wnętrzami oklejonymi papierową tapetą pozostałby jedynie pył) lub nagłego uderzenia piorunu (który przełamałby niebo przynajmniej na dwie części, a tymczasem było nadal zimowo czyste).
Przystanęli, przywierając do siebie kurczowo.
— Co to było, u diabła? — spytała Sylvie.
— Nie wiem — powiedział.