Выбрать главу

— Kątomierz — powiedział na głos i rzucił okiem na Sylvie, żeby sprawdzić, czy to usłyszała.

Zerkała na niego ukradkiem. Przyłapał ją na tym. Szybko odwróciła wzrok i zajęła się swoją robotą, udając obojętność.

Kątomierz, kątomierz… Stukał palcami o blat. Co ona tam właściwie robi? Parzy kawę? Zagotowała duży kociołek wody i wrzucała teraz do niego niefrasobliwie kolejne garści kawy, prosto z torebki. Na koniec dorzuciła też fusy, które zostały od rana. Intensywny zapach kawy wypełniał pokój.

— Wiesz, co powinieneś zrobić? — powiedziała, mieszając w kociołku. — Powinieneś postarać się o pracę scenarzysty w serialu Inny świat. Schodzi na psy.

— Ja… — zaczął mówić, ale potem odwrócił się ostentacyjnie.

— Ha, ha — tłumiła śmiech.

George twierdził, że te scenariusze powstają na Zachodnim Wybrzeżu. Ale skąd to właściwie wiedział? Prawdziwa trudność polegała na tym, że na podstawie opowieści Sylvie, która streszczała mu kolejne odcinki, Auberon doszedł do wniosku, iż nie potrafiłby wymyślić tak absurdalnych, w jego przekonaniu, wydarzeń. Jednak istniał na pewno jakiś związek między strasznymi nieszczęściami, wielkimi cierpieniami, wypadkami i nagłymi szczęśliwymi odmianami losu, o których opowiadał serial, a prawdziwym życiem. Cóż on wiedział o życiu, o ludziach? Może większość z nich była właśnie taka, jak pokazywano w serialu: uparta, chorobliwie ambitna, mściwa, chciwa, folgująca własnym żądzom i namiętnościom? Opisywanie życia i ludzi nie jest jego mocną stroną jako pisarza. Jego mocną stroną jest…

— Puk, puk — powiedziała Sylvie, stając przed nim.

— Tak?

— Mogę wejść?

— Tak.

— Nie wiesz, gdzie jest mój biały kostium?

— Może w szafce?

Otworzyła drzwi do toalety. Przymocowali na drzwiach tego małego pomieszczenia wieszak na odzież, na którym wisiała większość ich garderoby.

— Zajrzyj pod mój płaszcz — radził.

Wisiał tam biały bawełniany kostium, składający się z żakietu i spódnicy, który w rzeczywistości był starym uniformem pielęgniarki z naszywką identyfikacyjną na rękawie. Sylvie przerobiła go pomysłowo na kostium, który prezentował się wprawdzie szykownie, ale był niestarannie wykończony. Miała dobry gust, lecz brakowało jej umiejętności. Żałował nie po raz pierwszy, że nie może dać jej tysięcy, które przepuściłaby na siebie — z radością by to obserwował.

Obrzuciła kostium krytycznym spojrzeniem.

— Kawa ci się wygotuje — zauważył.

— Co? — Odpruwała numer identyfikacyjny za pomocą małych nożyczek, przypominających kształtem długi dziób. — O rany! — Popędziła do kuchni zgasić gaz. Potem wróciła do przerwanego zajęcia. Auberon zamknął się znowu w swoim gabinecie. Jego mocną stroną jako pisarza jest…

— Szkoda, że nie umiem pisać — powiedziała Sylvie.

— Może umiesz — zauważył Auberon. — Założę się, że dobrze by ci to szło. No naprawdę.

Prychnęła z pogardą, słysząc tę opinię.

— Na pewno byś umiała. — Wiedział z niezbitą pewnością, jaką daje miłość, że nie było prawie rzeczy, których Sylvie nie potrafiłaby robić i które nie byłyby warte tego, by się nimi zajęła. — Co byś napisała?

— Na pewno umiałabym wymyślić coś lepszego niż to, co pokazują w Innym świecie. — Przeniosła parujący kociołek kawy bliżej wanny (jak we wszystkich starych kamienicach pękata wanna stała bez żenady na środku kuchni) i zaczęła przecedzać ciecz przez materiał do jeszcze większego kotła ustawionego w wannie. — To nie jest wzruszające, wiesz? Nie trafia do serca. — Zaczęła się rozbierać.

— Czy możesz mi łaskawie wyjaśnić — powiedział Auberon, opuszczając gabinet wyobraźni, który i tak na nic się nie zdał — co, u licha, robisz?

— Farbuję — odparła ze spokojem. Była bez koszuli, a jej krągłe, pełne piersi kołysały się delikatnym wahadłowym ruchem w rytm jej poruszeń. Wzięła obie części kostiumu, przyjrzała im się po raz ostatni i wrzuciła do kotła z kawą. Auberon pojął wreszcie, co robi, i roześmiał się.

— Ma być beżowe — powiedziała Sylvie, źle wymawiając słowo „beżowe”.

Wzięła z suszarki nad zlewem mały płócienny odcedzacz (el colador — chłopiec), przypominający kształtem skarpetkę, którego używała do parzenia mocnej hiszpańskiej kawy, i pokazała mu, o jaki kolor jej chodzi. Odcedzacz nabrał soczystej brązowej barwy, która zawsze podobała się Auberonowi. Sylvie zaczęła mieszać w kotle chochlą na długim uchwycie.

— Chcę, żeby wyszło trochę jaśniejsze niż ja. O dwa tony — powiedziała. — Jak kawa z mlekiem.

— Ładny kolor — zauważył.

Kawa prysnęła na jej brązową skórę. Wytarła ją i oblizała palce. Trzymając łyżkę w obu dłoniach, wyciągnęła kostium z kotła. Jej piersi naprężyły się w tym momencie. Obejrzała swoje dzieło. Kostium miał głęboki brązowy kolor, ciemniejszy niż jej skóra, ale po wyschnięciu zrobi się jaśniejszy (Auberon niemal widział, o czym dziewczyna myśli). Znowu zanurzyła go w kawie, jednym palcem wsuwając pod chusteczkę lok, który się wysunął, i zamieszała. Auberon nigdy nie wiedział, czy kocha ją bardziej, kiedy poświęca mu całą uwagę, czy też wtedy, gdy skupia się bez reszty na jakimś zajęciu, tak jak teraz. Nie mógł napisać opowiadania o niej, ponieważ składałoby się tylko z wyliczenia jej czynności, minuta po minucie. Ale z drugiej strony nie pragnął w gruncie rzeczy pisać o niczym innym. Stanął w drzwiach małej kuchni.

— Mam pomysł — powiedział. — Zawsze potrzebni są scenarzyści tych mydlanych oper — stwierdził z przekonaniem. — Moglibyśmy wspólnie pracować.

— Co?

— Wymyślisz jakieś zdarzenia, które będą pasowały do serialu, dalszy ciąg tego, co się teraz dzieje, tylko lepiej niż oni, a ja to napiszę.

— Mówisz serio? — zapytała z powątpiewaniem, ale i z zainteresowaniem.

— Ja napiszę słowa, a ty wymyślisz jakąś historię. — Podszedł bliżej. Dziwne, ale miał chęć uwieść ją za pomocą tej propozycji. Zastanawiał się, jak długo kochankowie muszą być kochankami, żeby mogli zaprzestać wymyślania podstępnych sposobów uwiedzenia partnera. Czy nigdy to się nie kończy? Może nigdy. Być może pokusa maleje, czar pryska. A może właśnie na odwrót. Skąd miał to wiedzieć?

— Zgoda — powiedziała, podejmując szybko decyzję. — Ale — dodała z tajemniczym uśmiechem — mogę nie mieć za wiele czasu, bo idę na rozmowę w sprawie pracy.

— To wspaniale.

— Właśnie dlatego farbuję ten kostium.

— To świetnie. Jaka to praca?

— Nie chciałam ci nic mówić, bo jeszcze na pewno nie wiem. Teraz idę tylko na rozmowę. To praca w filmie — roześmiała się, zdając sobie sprawę z absurdalności własnych słów.

— Będziesz gwiazdą?

— Nie od razu. Nie od pierwszego dnia. Może później. — Przesunęła mokrą brązową masę w jeden koniec wanny. Wylała zimną kawę.

— Spotkałam producenta, kogoś w tym rodzaju. Producenta czy reżysera… Szuka asystentki. Ale nie sekretarki.

— Ach tak? — Gdzie ona spotyka producentów i reżyserów, w dodatku nie mówiąc mu o tym ani słowa?

— To praca sekretarki planu czy asystentki, coś w tym rodzaju.

— Aha. — Na pewno Sylvie, bardziej wyczulona na te sprawy niż on, zorientowała się, czy to była rzetelna propozycja czy tylko próba upolowania ofiary. Cała sprawa wydawała mu się mocno niepewna, ale nic nie powiedział.