— A to co znowu — powiedział, kiedy w kapeluszu i płaszczu obsypanym śniegiem wszedł do pokoju i zastał Sylvie znowu w łóżku. — Mała drzemka?
— Odczep się — powiedziała. — Myślę.
— Myślisz, aha. — Zaniósł do kuchni przemoczoną papierową torbę i krzątał się przez chwilę, przygotowując zupę i krakersy, ale Sylvie i tak nie chciała niczego tknąć. Przez resztę dnia nie zdołał wycisnąć z niej ani słowa i zaczął się niepokoić, rozmyślając o ich rodzinnej skłonności do szaleństwa. Przemawiał do niej słodkim, uprzejmym głosem, a jej łaknąca samotności dusza uciekała przed tymi słowami jak przed ciosami noża.
Siedział więc tylko (ponieważ łóżko było przez cały czas rozstawione i zajęte, musiał przenieść swój gabinet wyobraźni do kuchni) i zastanawiał się, jak mógłby ją rozpieszczać, myślał też o jej niewdzięczności. Sylvie zaś kręciła się w łóżku, czasem spała.
Zima wróciła na dobre. Czarne chmury zebrały się nad ich głowami, błyskawica za błyskawicą przecinała niebo, wiał północny wiatr i padał zimny deszcz.
Niech idzie za głosem serca
— Nie dawaj się — powiedziała pani Underhill. — Nie dawaj się. Gdzieś tutaj popełniono błąd, coś zostało przeoczone. Nie odnosicie takiego wrażenia?
— Tak — odpowiedzieli zgromadzeni.
— Nadeszła zima — stwierdziła pani Underhill. — Tak miało być i wtedy…
— Wiosna! — krzyknęli wszyscy.
— Za szybko, za szybko. — Stukała knykciami w skroń. Można złapać spuszczone oczko, jeśli się je znajdzie. Rozwikłanie tego leży w jej mocy. Tylko gdzie, w którym miejscu tej długiej drogi, nastąpiła pomyłka? Co się zdarzyło? Rzuciła okiem na niezmierzoną długość Opowieści, która rozwijała się do momentu tego, co ma przyjść, jak drogocenny i zmierzający do wytkniętego celu wąż. A może miało się dopiero zdarzyć?
— Pomóżcie mi, dzieci — poprosiła.
— Pomożemy — odparł chór złożony z wielu głosów.
Problem polegał na tym, że gdyby to, co chcieli odszukać, kryło się w tym, co miało nadejść, to znaleźliby to bez kłopotu. Natomiast trudno im było zapamiętać wszystko, co już się zdarzyło. Tak to właśnie jest z istotami nieśmiertelnymi albo prawie nieśmiertelnymi. Znają przyszłość, ale przeszłość jest dla nich okryta głębokim cieniem. Za obecnym rokiem otwierają się drzwi do wszystkich minionych wieków: ponura przestrzeń oświetlona nikłymi światełkami. Tak jak Sophie z pomocą kart próbowała przeniknąć nieznaną przyszłość, naciskając cieniutką błonkę, jaka ją od niej oddzielała, sondując tu i tam, aby wyczuć kształt nadchodzących zdarzeń, tak pani Underhill błądziła po omacku wśród rzeczy, które już się stały, próbując odkryć, gdzie popełniono błąd.
— Był jedynym synem — powiedziała.
— Jedynym synem — powtórzyli jak echo, głęboko myśląc.
— I przybył do Miasta.
— I przybył do Miasta — zawtórowali.
— I siedzi tam — wtrącił pan Woods.
— W tym rzecz, prawda — zauważyła pani Underhill. — Siedzi tam.
— Nie ruszy się stamtąd, nie wypełni swoich obowiązków, woli umrzeć z miłości. — Pan Woods splótł drugie ręce na kościstym kolanie. — Może być tak, że ta zima będzie trwać i trwać, i nigdy się nie skończy.
— Nigdy się nie skończy — powtórzyła pani Underhill ze łzą w oku. — Tak, tak, tak to właśnie wygląda.
— Nie, nie — powiedzieli wszyscy, widząc to w ten sam sposób.
Lodowaty deszcz stukał w głęboko osadzone okienka, zawodząc żałobnie, gałęzie drzew smagał nieprzejednany wiatr. Polna Myszka drżała w pysku zrozpaczonego Rudego Lisa.
— Pomyśl, pomyśl — powiedzieli.
Znowu postukała się w skroń, ale nie uzyskała odpowiedzi. Wstała, wszyscy uciekli.
— Muszę się udać po radę. To wszystko — stwierdziła.
Ciemne wody górskiego stawu nie były zamarznięte, chociaż postrzępione kawałki lodu, jak pokruszone kamienie, zgromadziły się przy brzegu. Na jednym z takich kawałków lodu stała pani Underhill, przesyłając w głąb wody swe wezwanie.
Dziadek Pstrąg, zaspany, otępiały i zbyt przemarznięty, żeby się złościć, wypłynął z ciemnej głębiny.
— Daj mi spokój — powiedział.
— Odpowiedz — rzekła ostro pani Underhill — albo będzie z tobą źle.
— O co chodzi? — zapytał.
— To dziecko w Mieście — zaczęła. — Twój prawnuk. Nie ruszy się, nie wypełni swoich obowiązków, woli umrzeć z miłości.
— Miłość — zauważył dziadek Pstrąg. — Nie ma na ziemi większej potęgi niż miłość.
— Nie pójdzie za innymi.
— Więc niech idzie za głosem serca.
— Hm — powiedziała pani Underhill i powtórzyła: — Hm. — Przyłożyła kciuk do brody, a palec wskazujący do policzka i oparła łokieć na wewnętrznej stronie drugiej dłoni. — Może powinien mieć małżonkę — rzekła.
— Tak — zgodził się Dziadek Pstrąg.
— Żeby niepokoiła go i podtrzymywała jego zainteresowanie.
— Tak.
— Człowiek nie powinien być samotny.
— Nie — powiedział Dziadek Pstrąg, ale trudno byłoby orzec, czy wyrażał w ten sposób aprobatę czy sprzeciw, jako że słowa płynęły z rybich ust. — Pozwól mi spać.
— Tak! — zawołała. — Tak, oczywiście, małżonka! Czemu mi to nie przyszło do głowy? Oczywiście! — Z każdym słowem coraz bardziej podnosiła głos. Dziadek Pstrąg, zatrwożony, zanurzył się szybko. Nawet postrzępiony lód topił się centymetr po centymetrze pod stopami pani Underhill, gdy krzyczała z siłą grzmotu: — Tak!
— Miłość — powiedziała do pozostałych. — Nie w tym, co było, nie w tym, co będzie, ale w tym, co jest!
— Miłość! — krzyknęli wszyscy. Pani Underhill otworzyła gwałtownie garbaty kufer z okuciami z ciemnego żelaza i zaczęła w nim szperać. Znalazła to, czego szukała, zgrabnie zawinęła w biały papier, przewiązała czerwono-białym sznurkiem, starannie zawoskowała jego końce, żeby się nie rozplatał, wzięła do ręki pióro i atrament i wykorzystując zgarbione plecy pana Woodsa jako pulpit, napisała adres na karteczce. Wszystko to stało się, nim zdążyła pomyśleć, co robi.
— Niech idzie za głosem miłości — powiedziała, kiedy paczuszka była gotowa. — Przyjdzie — postawiła kropkę nad „i”, chcąc nie chcąc.
— Aaach — westchnęli wszyscy i zaczęli się oddalać, rozmawiając przyciszonymi głosami.
— Nie uwierzysz, co się stało — powiedziała Sylvie do Auberona, wpadając jak burza do pokoju. — Mam pracę.
Nie było jej w domu cały dzień. Policzki miała zarumienione od marcowego wiatru, oczy jej błyszczały.
— Hej — zaśmiał się zdziwiony, ale zadowolony. — Twoje przeznaczenie?
— Do diabła z przeznaczeniem — powiedziała. Zerwała z wieszaka kostium pofarbowany kawą i wrzuciła go do kubła na śmieci. — Żadnych wykrętów więcej — dodała, zzuła buty robocze, rzuciła je na podłogę, zdjęła luźny sweter i szalik. — Muszę się ciepło ubrać. Jutro zaczynam. Żadnych wykrętów więcej.