Выбрать главу

— Tak — przerwał Auberon biorąc chusteczkę i wycierając twarz. — Lucy ją zrobiła. — Wydmuchał nos. — Dała mi ją w prezencie, kiedy wyjeżdżałem. Otwórz to, gdy przyjedziesz do domu, tak powiedziała. — Zaśmiał się, albo znów zapłakał, może zrobił obie rzeczy jednocześnie, i przełknął ślinę. — Ładna, nie? — Wepchnął ją z powrotem do kieszeni, oparł się wygodnie i patrzył na Alice. — O Boże, to okropnie krępujące — powiedział.

— Nie — zaprzeczyła — wcale nie. — Położyła dłoń na jego ręce. Była w kłopotliwym położeniu. Auberon potrzebował rady, a ona nie potrafiła mu w niczym pomóc. Wiedziała, gdzie można się udać po radę, ale nie wiedziała, czy jemu to pomoże i czy powinna go tam wysyłać. — Już dobrze — powiedziała. — Naprawdę, ponieważ — w tym momencie podjęła decyzję — ponieważ wszystko będzie dobrze.

— No pewnie — westchnął głęboko. — Wszystko już skończone.

— Nie — powiedziała Alice i mocniej uścisnęła jego dłoń. — Nie, nie wszystko skończone, ale… Cokolwiek się zdarzy, będzie to częścią tego, co ma się zdarzyć, prawda? To znaczy: nie ma nic, co nie mogłoby się zdarzyć, mam rację?

— Nie wiem — zawahał się Auberon. — Co ja wiem?

Wyciągnęła ręce; ale był już za duży, żeby go do siebie przytulić, trzymać w ramionach i kołysać, i opowiedzieć mu długą, długą historię, tak długą i dziwną, że zasnąłby przed jej końcem, uspokojony głosem matki, jej ciepłem, biciem jej serca i niewzruszonym spokojem jej słów: a wtedy… a wtedy będzie bardziej cudownie i dziwnie i jakoś się to wszystko potoczy. Opowiadałaby to, czego nie potrafiła opowiedzieć wtedy, kiedy był mały i słuchał jej opowieści. Znała teraz tę historię, ale był już za duży, żeby go przytulić i szeptać bajki, za duży, by w nie uwierzyć, chociaż to wszystko się zdarzy, i to właśnie jemu. Ale nie mogła znieść jego rozpaczy i milczenia.

— Czy mógłbyś… — zaczęła, nie uwalniając jego dłoni. Chrząknęła, bo coś ściskało ją za gardło i głos brzmiał zbyt szorstko (czy to dobrze, czy źle, że wypłakała wszystkie łzy dawno temu?). — Czy mógłbyś — powtórzyła — coś dla mnie zrobić?

— Pewnie.

— Dziś wieczorem, nie, jutro rano. Wiesz, gdzie jest ta stara altanka? Ta mała wysepka? Jeśli pójdziesz w górę strumienia, dojdziesz do stawu z wodospadem.

— Tak, wiem.

— W porządku — powiedziała.

Wzięła głęboki oddech i dała mu wskazówki. Zobowiązała go, żeby postępował zgodnie z nimi, i wyjaśniła niektóre powody, ale nie wszystkie, chcąc go przekonać, że musi się trzymać jej poleceń. Zgodził się. Był zasępiony, ale wypłakał się już przed nią i nie miał teraz żadnych zastrzeżeń do jej planu i do tych powodów, które wyłuszczyła.

Drzwi prowadzące do ogrodu otworzyły się i wszedł przez nie Smoky. Zanim wyszedł zza rogu letniej kuchni, Alice poklepała Auberona po ręce, uśmiechnęła się, przyłożyła palec najpierw do swoich ust, a potem do jego.

— Króliki na kolację? — rzucił Smoky, wchodząc do kuchni. — Po co tyle zamieszania? — Bez zastanowienia wyciągnął ręce, kiedy zobaczył Auberona, i książki, które niósł pod pachą, upadły na podłogę.

— Cześć, cześć — powiedział Auberon, zadowolony, że udało mu się zaskoczyć chociaż jedną osobę.

Odwracam się powoli

Sophie również wiedziała, że Auberon jest w drodze do domu, ale ponieważ przyjechał autobusem, pomyliła się o jeden dzień. Miała wiele rad i pytań, ale Auberon nie chciał niczyich rad, a jej pytania również trafiłyby w próżnię, więc ich nie zadała. W tej chwili musiała zadowolić się tym, co sam jej opowiedział, chociaż te informacje nawet w części nie oddawały jego przeżyć podczas miesięcy spędzonych w mieście.

W czasie obiadu powiedziała:

— To miło, że znowu jesteśmy razem, chociaż przez jeden wieczór.

Auberon, który pochłaniał jedzenie tak, jakby przez wiele miesięcy żywił się tylko hot dogami i pizzą, spojrzał na nią, ale Sophie odwróciła wzrok. Najwyraźniej nie sądziła, że powiedziała coś dziwnego. Tacey zaczęła opowiadać o Cherry Lake, która rozwiodła się zaledwie po roku małżeństwa.

— Kolacja jest pyszna, mamo — pochwalił Auberon i wziął dokładkę, zdumiony swoim apetytem.

Później, w bibliotece, Smoky porównywał Miasto: to sprzed lat, które sam znał, i to, które poznał Auberon.

— Najlepsze — powiedział Smoky — albo też najbardziej podniecające było to, że zawsze miałeś uczucie, jakbyś był ośrodkiem wszelkich zdarzeń, jakbyś szedł na czele pochodu. Nawet jeśli całymi dniami siedziałeś tylko w swoim pokoju, to i tak miałeś takie wrażenie, wiedziałeś, że na zewnątrz, na ulicach i w budynkach tętni życie i gna do przodu, bum, bum, bum, i że ty sam jesteś częścią tego pędu, a wszyscy ludzie spoza miasta zostają w tyle, nie nadążają. Wiesz, o co mi chodzi?

— Chyba tak — powiedział Auberon. — Sądzę, że to się zmieniło.

W czarnym swetrze i w legginsach, które znalazł między swoimi starymi rzeczami, wyglądał jak Hamlet. Siedział skulony w wysokim skórzanym fotelu nabijanym guzikami. Skąpe światło odbijało się od butelki brandy, którą otworzył Smoky. Alice zaproponowała, żeby odbył z Auberonem długą rozmowę, ale trudno im było znaleźć wspólny temat.

— Zawsze miałem wrażenie, że wszyscy ludzie spoza miasta zupełnie o nas zapomnieli. — Wyciągnął kieliszek, a Smoky nalał mu odrobinę brandy.

— Ale te tłumy — ciągnął Smoky. — Ta bieganina, dobrze ubrani ludzie, wszyscy biegali na jakieś spotkania…

— Mhm.

— Myślę, że…

— Myślę, że wiem, co masz na myśli, to znaczy myślisz, że to było…

— Myślę, że miałem wrażenie…

— To się zmieniło — powiedział Auberon.

Zapadło milczenie. Obaj wpatrywali się w swoje kieliszki.

— No a jak ją poznałeś? — spytał w końcu Smoky.

— Kogo? — Auberon zesztywniał. Nie miał zamiaru rozmawiać z ojcem na pewne tematy. Wystarczyło mu zupełnie, że dzięki stawianiu kart doskonale wiedzieli, co się dzieje w jego sercu i znali jego problemy.

— Tę kobietę, która tu przyjechała — wyjaśnił Smoky. — Tę pannę Hawksquill. Kuzynkę Ariel, jak mówi Sophie.

— Ach, w parku. Ucięliśmy sobie pogawędkę… W takim małym parku, który podobno zaprojektował stary John i jego firma dawno temu.

— Mały park — powiedział Smoky ze zdumieniem — w którym są takie zabawne kręte ścieżki, które…

— Tak — potwierdził Auberon.

— Prowadziły niby do środka, a tak naprawdę na zewnątrz i…

— Tak.

— Są tam fontanny, rzeźby, mały mostek…

— Tak, tak.

— Chadzałem tamtędy — dodał Smoky. — Jak ci się tam podobało?

Auberonowi w ogóle się tam nie podobało, więc nic nie odpowiedział.

— Ten park — wyjaśnił Smoky — z jakichś powodów zawsze przypominał mi Alice. — Smoky odpłynął nagle w przeszłość, bardzo wyraźnie widział we wspomnieniach mały park i czuł — niemal smakował od nowa — urok swej pierwszej miłości do żony. Był wtedy w wieku Auberona. — Jak ci się tam podobało? — zapytał ponownie, rozmarzony, smakując ten owocowy napój, który dawno już zwietrzał. Spojrzał na Auberona. Syn gapił się ponuro na swój kieliszek. Smoky wyczuł, że dotknął drażliwego tematu. Jakie to dziwne, pomyślał, w tym samym parku… Chrząknął i powiedział: — Niezwykła z niej kobieta.