Выбрать главу

Auberon przejechał dłonią po swych złączonych brwiach.

— Myślę o tej Hawksquill — wyjaśnił synowi.

— O tak. — Auberon chrząknął i wypił łyk. — Chyba trochę stuknięta.

— Tak? Nie wydaje mi się. Nie bardziej niż… Z pewnością ma dużo energii. Chciała obejrzeć cały dom, od piwnic po strych. Mówiła interesujące rzeczy. Zajrzeliśmy nawet do starego planetarium. Wspomniała, że też ma planetarium w swoim domu w mieście, inne niż to, ale zbudowane na tych samych zasadach, może przez tę samą osobę. — Ożywił się. Przepełniała go nadzieja. — Wiesz co? Ona myśli, że można by je na nowo uruchomić. Pokazałem jej, że wszystko jest zardzewiałe, wiesz, to najważniejsze koło z jakiegoś powodu nie działa, ale ona powiedziała, że podstawowa część maszynerii jest w porządku. Nie mam pojęcia, skąd może to wiedzieć, ale czyby nie było zabawnie? Po tylu latach. Pomyślałem, że można by spróbować. Wyczyścić i zobaczyć…

Auberon patrzył na ojca. Zaczął się śmiać. Jego szeroka, prostolinijna, łagodna twarz. Jak w ogóle mógł myśleć…

— Wiesz co? — powiedział. — Kiedy byłem dzieckiem, myślałem, że to planetarium działa.

— Co?

— Myślałem, że działa. Myślałem, że potrafię to udowodnić.

— Tak samo z siebie? W jaki sposób?

— Nie wiedziałem, w jaki sposób — wyjaśnił Auberon — ale sądziłem, że działa i że wszyscy o tym wiedzieliście i nie chcieliście, żebym ja się dowiedział.

Teraz Smoky się roześmiał.

— Ale dlaczego? — spytał. — Dlaczego mielibyśmy to przed tobą ukrywać? I w ogóle jak mogłoby działać? Co byłoby siłą napędową?

— Nie wiem, tato — powiedział Auberon, śmiejąc się jeszcze bardziej, chociaż można by sądzić, że ten śmiech przerodzi się w płacz. — Samo z siebie. Nie wiem. — Wstał z fotela. — Myślałem, o do diabła, nie potrafię tego wyrazić. Nie wiem, dlaczego myślałem, że to ważne, ale wydawało mi się, że muszę mieć na was haka…

— Co? Co takiego? — zdumiał się Smoky. — Ale dlaczego nie zapytałeś? Przecież proste pytanie…

— Tato — przerwał mu Auberon — czy uważasz, że w tym domu można zadać jakiekolwiek proste pytanie?

— No… — zawahał się Smoky.

— W porządku — powiedział Auberon. — W porządku. Zadam ci proste pytanie, dobrze?

Smoky poprawił się w krześle. Auberon już był poważny.

— Dobrze — zgodził się.

— Wierzysz we wróżki?

Smoky patrzył na swojego syna. Przez całe ich wspólne życie stali jakby złączeni plecami, niezdolni się odwrócić. Mogli utrzymywać kontakt tylko za pośrednictwem innych ludzi albo wyginać szyje i mówić jedynie kącikami ust. Musieli się domyślać swoich grymasów i gestów. Od czasu do czasu któryś z nich próbował odwrócić się szybkim ruchem i przyłapać drugiego w chwili, kiedy tamten najmniej się tego spodziewał, ale nigdy nic z tego nie wyszło. Ten drugi stał ciągle zwrócony twarzą w przeciwną stronę, jak w starym wodewilu.

A porozumiewanie się w takiej pozycji, starania, by zostać dobrze zrozumianym, często przerastały ich możliwości, więc zaniechali wysiłków. Ale teraz Auberon zwrócił się do ojca twarzą, być może na skutek tego, co przeżył w mieście, cokolwiek to było. A może jedynie czas rozluźnił nieco te więzy, które ich krępowały i oddalały od siebie. Odwracam się powoli. I Smoky’emu pozostało już tylko odwrócić się również i stanąć z synem twarzą w twarz. Czy wierzę… dumał. „Wierzyć”… nie wiem, „wierzyć” to słowo…

— Tylko bez cudzysłowów — powiedział Auberon. — Bez wykrętów.

Syn stał teraz nad nim i czekał na odpowiedź.

— No dobrze — poddał się Smoky. — Odpowiedź brzmi: nie.

— Wiedziałem! — wykrzyknął Auberon z ponurym zadowoleniem.

— Nigdy nie wierzyłem.

— W porządku.

— Oczywiście — tłumaczył Smoky — nie byłoby w porządku przyznawać się do tego, no wiesz, albo pytać wprost, co to jest. Nigdy nie chciałem niczego zepsuć przez to, że się nie przyłączyłem. Więc nigdy nic nie mówiłem. Nigdy nie zadawałem pytań, nigdy. A zwłaszcza tych prostych. Mam nadzieję, że zauważyłeś, bo to nie zawsze było łatwe.

— Wiem — powiedział Auberon.

Smoky spuścił wzrok.

— Przykro mi — ciągnął — że cię oszukiwałem, jeśli rzeczywiście oszukiwałem, ale wydaje mi się, że jednak nie. Przepraszam, że czasem mogłeś odnieść wrażenie, że cię szpiegowałem, próbując się czegoś dowiedzieć, podczas gdy cały czas przypuszczano, że wiem o wszystkim, tak jak i ty. — Westchnął. — Nie jest łatwo żyć w kłamstwie.

— Chwileczkę, tato — przerwał Auberon.

— Nikogo z was to nie obchodziło. Oprócz ciebie. Tak sądzę. Wydaje mi się, że im nie przeszkadzało, że w nie nie wierzyłem, opowieść trwała dalej, niezmiennie, prawda? Tylko że ja, przyznaję, byłem trochę zazdrosny, ale przywykłem do tego. Byłem zazdrosny o ciebie. Bo ty wiedziałeś.

— Tato, posłuchaj.

— Nie, wszystko w porządku — powiedział Smoky. Jeśli miał spojrzeć prawdzie w oczy, to niech tak będzie, na Boga. — Tylko… Zawsze mi się zdawało, że to właśnie ty, a nie ktoś inny, mógłbyś mi to wyjaśnić. Że chciałeś to zrobić, tylko nie mogłeś. Nie, wszystko w porządku. — Podniósł dłoń, żeby powstrzymać usprawiedliwienia czy wymówki syna. — One, to znaczy Alice, Sophie i ciotka Cloud, i nawet dziewczęta, powiedziały tyle, ile mogły, tylko że to nigdy nie było żadnym wyjaśnieniem, nawet jeśli myślały, że było. Może uważały, że tłumaczyły to dostatecznie jasno, wiele razy, a ja po prostu byłem za głupi, żeby cokolwiek pojąć. Może i byłem. Ale zawsze miałem nadzieję, nie wiem dlaczego, że może zrozumiałbym, gdybyś to ty mi wytłumaczył i że zawsze miałeś to na końcu języka…

— Tato…

— I że może zaczynaliśmy nie od tej strony, od końca, bo musiałeś to ukrywać, więc musiałeś też uciekać przede mną…

— Nie! Nie, nie, nie…

— I naprawdę jest mi przykro, że miałeś wrażenie, jakbym cię wiecznie szpiegował i wtrącał się, i w ogóle, ale…

— Tato, czy możesz mnie wysłuchać?

— Skoro już zadajemy proste pytania, to chciałbym wiedzieć, dlaczego tak się działo, że ty…

— Ja o niczym nie wiedziałem! — Jego krzyk obudził Smoky’ego, który podniósł oczy i zobaczył, że jego syn przybrał taką pozę, jak gdyby obwiniał się bądź czynił wyznania. Z jego oczu bił błysk szaleństwa.

— Co takiego?

— O niczym nie wiedziałem! — Auberon przyklęknął nagle przed ojcem, całe jego dzieciństwo przewróciło się do góry nogami. Zaczynał go ogarniać szalony śmiech. — O niczym!

— Daj spokój — powiedział Smoky, zdumiony. — Myślałem, że rozmawiamy wreszcie zupełnie szczerze.

— O niczym!

— Więc jak mogłeś to ukrywać?

— Co ukrywać?

— To, co wiedziałeś. Sekretny pamiętnik i te wszystkie dziwaczne aluzje…

— Tato, tato. Gdybym wiedział coś więcej niż ty, gdybym wiedział, to czy mogłoby mi przyjść do głowy, że planetarium działa, tylko nikt nie chce mi o tym powiedzieć? A co z Architekturę domów wiejskich, której mi wcale nie wytłumaczyłeś…?

— Ja nie wytłumaczyłem! To ty uważałeś, że wiesz, co to jest…

— A Lilac?

— Lilac?

— Co się z nią stało? Z Lilac, córką Sophie. Dlaczego nikt mi nic nie powiedział? — Ścisnął dłonie ojca. — Co się z nią stało? Dokąd odeszła?