Выбрать главу

Nazwijmy to bramą

— Paracelsus twierdzi — przemawiał do teozofów doktor Bramble — że wszechświat przepełniony jest siłami, duchami, które nie są tak zupełnie niematerialne — i cokolwiek to znaczy, lub znaczyło, prawdopodobnie wykonany jest z materii delikatniejszej, mniej namacalnej niż zwykły świat. Wypełniają one wodę, powietrze i wszystko dokoła; otaczają nas z każdej strony, a my najmniejszym nawet ruchem — tu podniósł delikatnie dłoń o długich palcach, rozpędzając fajkowy dym — przesuwamy tysiące z nich.

Siedziała przy drzwiach, poza czerwonawym światłem lampy, znudzona, zdenerwowana, albo jedno i drugie; podpierała dłonią policzek, a lampa oświetlała czerń poniżej jej ramion, nadając jej złocisty kolor. Miała głębokie i dzikie oczy; i tylko jedną brew — to znaczy, ciągnęła się ona bez przerwy tuż nad jej nosem, naturalna i gęsta. Nie patrzyła w jego stronę, a kiedy to uczyniła, nie zobaczyła go.

— Paracelsus dzieli je na nereidy, driady, sylfy i salamandry — ciągnął doktor Bramble. — My powiedzielibyśmy syreny, elfy, wróżki i chochliki. Jeden rodzaj ducha odpowiada jednemu z czterech żywiołów: syreny wodzie, elfy ziemi, wróżki powietrzu, chochliki ogniowi. W ten właśnie sposób wyprowadzamy wspólną nazwę dla wszystkich tych istot: elementale. Bardzo to trafne i prawidłowe. Paracelsus miał ścisły umysł. Jednakże nie jest to prawda, gdyż pospolity błąd tkwi w założeniu, stary, poważny błąd, tkwiący u podstaw całej historii naszej nauki, że to właśnie z tych czterech żywiołów stworzony jest świat: z ziemi, powietrza, ognia i wody. Teraz oczywiście wiemy, iż istnieje około dziewięćdziesięciu elementali, a te cztery stare do nich nie należą.

W bardziej radykalnym skrzydle różokrzyżowców zawrzało, gdyż oni nadal przywiązywali wielką wagę do czterech żywiołów, a doktor Bramble, rozpaczliwie pragnąc sukcesu, łyknął trochę wody ze stojącego z tyłu kielicha, odchrząknął i spróbował kontynuować swój wykład, przechodząc do bardziej sensacyjnych i rewelacyjnych części.

— Pytanie brzmi — zaczął — dlaczego „elementale”, jeśli nie są kilkoma rodzajami istnienia, a tylko jednym, w co głęboko wierzę, objawiają się w tak różnorodnych formach. Bo fakt, że się objawiają, panie i panowie, nie budzi już żadnych wątpliwości.

Spojrzał znacząco na swą córkę, wielu uczyniło podobnie; to w końcu jej doświadczenia nadały znaczenie stwierdzeniom doktora Bramble’a. Uśmiechnęła się niewyraźnie i prawie skurczyła pod ich wzrokiem.

— A zatem — mówił — zestawiając różne przykłady, zarówno te, o których wspominają mity i baśnie, jak i te ostatnie, potwierdzone doświadczeniem, dochodzimy do wniosku, że elementale te, choć dzielą się na dwa podstawowe charaktery, występować mogą w kilku odmiennych rozmiarach i (jak by to powiedzieć) gęstościach.

Dwa odrębne charaktery: z jednej strony charakter eteryczny, wspaniały i wzniosły, z drugiej — psotny, przyziemny, groteskowy — to w gruncie rzeczy dwie odrębne płcie. U osobników tych różnice płciowe są o wiele bardziej wyraźne niż u ludzi.

Kolejna sprawa to różnice w rozmiarach. Na czym one polegają? W swej postaci sylficznej lub chochlikowatej nie są większe od dużego owada lub kolibra; mówi się, że zamieszkują lasy, kojarzy się je z kwiatami. Wiele zabawnych opowieści wypełnionych jest ich włóczniami z kolców szarańczy i zaprzęgami z łupin orzechów ciągniętych przez ważki. Innym razem są wysokie na stopę lub trzy, nie mają skrzydeł, a kształtem przypominają kobiety i mężczyzn. Praktykują też bardzo ludzkie zwyczaje. Istnieją wróżki zdobywające serca ludzi, kochające się z nimi, nie różniące się wzrostem od zwykłych ludzi. Są też czarodziejscy wojownicy na ogromnych rumakach, zjawy zwiastujące śmierć i olbrzymie istoty, znacznie większe od ludzi.

Jak można to wytłumaczyć?

Wytłumaczeniem jest fakt, iż świat zamieszkany przez te istoty nie jest światem, w którym żyjemy. To całkowicie odrębny świat, ale zawiera się w naszym świecie; w pewnym sensie jest on uniwersalnym, oddalającym się odbiciem lustrzanym tego świata, ze specyficzną geografią, którą mogę określić jedynie mianem lejkowatej.

Przerwał, czekając na reakcję.

— Rozumiem przez to, że ten drugi świat składa się z serii koncentrycznych pierścieni, a jeśli ktoś wchodzi w jego głąb, pierścienie te stają się coraz większe. Im dalej się w niego wchodzi, tym jest rozleglejszy. Każdy obwód tej serii koncentryczności otacza coraz większy świat, aż w punkcie centralnym staje się nieskończony. Lub przynajmniej bardzo, bardzo wielki.

Znowu popił wody. Jak zwykle, gdy zaczynał to wszystko wyjaśniać, słowa wyciekały z niego same; perfekcyjna jasność tego, co mówił, perfekcyjny paradoks, który dźwięczał w nim czasem jak dzwon — wszystko to było tak trudne, och Boże, niemożliwe do wyrażenia. Zgromadzone przed nim kamienne twarze czekały.

— Widzicie państwo, my, ludzie, zamieszkujemy to, co w rzeczywistości jest najobszerniejszym, najbardziej oddalonym od środka kręgiem odwróconego lejka, którym jest ten drugi świat. Paracelsus ma rację: istoty te towarzyszą każdemu naszemu ruchowi, ale nie możemy ich dostrzec, nie dlatego, iż są nieuchwytne, ale dlatego, że tutaj są zbyt małe, by je zobaczyć!

Wokół wewnętrznego obwodu tego kręgu, który jest naszym codziennym światem, istnieje wiele przejść — nazwijmy je bramami — przez które możemy dostać się do następnego, mniejszego kręgu ich świata. Tutaj jego mieszkańcy są wielkości widmowych ptaków lub błędnych płomieni świec. To nasze najbardziej powszechne z nimi doświadczenie, jako że to właśnie ten pierwszy obwód przekracza najwięcej osób, jeśli w ogóle im się to udaje. Kolejny, głębszy obwód jest już mniejszy, a tym samym ma mniej bram; mało prawdopodobne, aby ktoś go przekroczył przypadkiem. Tu jego mieszkańcy przybierają postać wróżkowych dzieci lub samych wróżek, lecz obserwuje się je nieco rzadziej. I tak do środka: tam, gdzie wielkie, wewnętrzne kręgi rosną do pełnych rozmiarów, są one tak cienkie, że po prostu nad nimi przechodzimy, nieustannie, w naszym codziennym życiu, nawet o tym nie wiedząc. I nigdy tam nie wstępujemy — choć być może w dawnych, bohaterskich czasach dostęp był o wiele łatwiejszy, a nam pozostały opowieści o dokonanych tam czynach. I na koniec krąg najrozleglejszy, nieskończoność, punkt centralny, Zaczarowana Kraina, panie i panowie, w której gigantyczni herosi galopują po bezkresnych przestrzeniach, żeglują po niekończących się morzach, w której wszystko jest możliwe; krąg ten jest tak maleńki, że nie prowadzi do niego żadna brama.

Usiadł wyczerpany.

— A więc — włożył zgaszoną fajkę w zęby — zanim przejdę do oczywistych dowodów, objaśnień matematycznych i topograficznych — postukał w rozrzucony w nieładzie stos papierów i pozakładanych książek — powinni państwo wiedzieć, że są osoby, którym dane jest penetrować siłą woli te małe światy, o których mówiłem. Jeśli życzą sobie państwo dowodów z pierwszej ręki, potwierdzających postawione przeze mnie tezy, moja córka, panna Violet Bramble…

Całe towarzystwo, mrucząc (po to w końcu przyszli) spojrzało w stronę miejsca, gdzie w czerwonawym świetle lampy siedziała Violet.

Miejsce było puste.

A wszystko jest możliwe