Albo zniszczyła je wojna. Ariel Hawksquill twierdziła z przekonaniem, że właśnie wojna spowodowała, iż świat lub Opowieść (jeśli była między tymi dwoma pojęciami jakaś różnica) stał się taki smutny, zagadkowy i pełen niewiadomych. Wojna ta, jak każda wojna, była niechciana, ale nieunikniona, wiązała się z olbrzymimi stratami, przynajmniej po ich stronie. Sophie nie potrafiła sobie wyobrazić, jakie straty oni sami mogli spowodować, ani jak… Wojna: czy zatem wszystkim, co z nich pozostało, był ostatni oddział skazany na stracenie, odważna grupa uwikłana w działania na tyłach i wybita niemal do nogi?
Nie! To było zbyt straszne: umieranie. Całkowite wymarcie. Sophie wiedziała, lepiej niż ktokolwiek, że oni nawet nie myśleli o niej z miłością, że nie obchodziła ich w ludzkim rozumieniu tego słowa ani ona, ani żadna istota podobna do niej. Porwali Lilac i chociaż nie mieli zamiaru skrzywdzić w ten sposób Sophie, to przecież wychowując dziewczynkę, nie kierowali się miłością, ale tylko wyrachowaniem. Sophie nie miała żadnego powodu, żeby ich kochać, ale sama myśl, że odejdą z tego świata całkowicie, była nie do zniesienia. Zupełnie jak myśl o zimie, która się nigdy nie skończy. A jednak sądziła, że wkrótce będzie mogła policzyć tych niewielu pozostałych.
Zgarnęła karty i rozłożyła je na kształt wachlarza. Potem wyciągnęła z niego karty atutowe, które miały reprezentować tych, których już znała, rozłożyła je z kartami niższego rzędu reprezentującymi ich domy, dzieci lub pośredników, tak żeby mogła snuć domysły na ich temat.
Jedna oznacza sen, cztery to cztery pory roku, trzy przepowiadają przyszłość, dwie — to Księżna i Książę. Jedna do przekazywania wiadomości, nie, dwie do przekazywania wiadomości: jedna, żeby pójść, druga, żeby wrócić… Polegało to na dobieraniu funkcji i uczeniu się, jakie funkcje przynależą jakim kartom i jak wiele kart jest potrzebnych. Jedna do przynoszenia darów, trzy do odnoszenia darów. Królowa Mieczy i Król Mieczy, i Rycerz Mieczy; Królowa Denarów i Król Denarów i 10 kart niższego rzędu jako ich dzieci.
Pięćdziesiąt dwie?
A może tylko dlatego, że w jej talii nie ma więcej kart? Pozostawały tylko Małe Atuty, wątek, który snuli.
Nagle rozległ się nad jej głową jakiś łoskot i Sophie skuliła się odruchowo. Brzmiało to tak, jakby ktoś rozsypał ciężkie, żelazne narzędzia na strychu. Smoky pracował w planetarium. Spojrzała na sufit. Pęknięcie wydawało się dłuższe, ale nie sądziła, żeby rzeczywiście tak było.
Trzy symbolizują pracę, dwie muzykę, jedna sny… Włożyła dłonie w rękawy. Mało, w każdym razie nie za wiele. Naprężona folia na oknie przypominała perkusję, w którą uderzał wiatr. Sophie zdawało się — ale nie była tego pewna — że znowu pada śnieg. Porzuciła swoje zajęcie (wciąż za mało wiedziała: w takie popołudnie nie wolno spekulować, jeśli wie się tak mało), zebrała karty i odłożyła je na miejsce.
Siedziała przez chwilę, wsłuchując się w uderzenia młotka dochodzące z góry, na początku nieco niepewne, potem coraz głośniejsze, wreszcie tak silne jak walenie w gong. W końcu jednak ucichły i wrócił nastrój popołudnia.
Ogień nieodwzajemnionej miłości
— Lato jest mitem — powiedziała pani MacReynolds, unosząc głowę znad poduszki. Jej bratanice i bratankowie, stojący wokół łóżka, popatrzyli na siebie z namysłem i powątpiewaniem.
— W zimie — ciągnęła umierająca kobieta — lato jest mitem, pogłoską, plotką, czymś nie do uwierzenia…
Podeszli bliżej, wpatrując się w jej delikatną twarz i drżące, sinawe powieki. Głowa tak lekko spoczywała na poduszce, że niemal błękitne włosy starej kobiety były w nienaruszonym stanie, ale niewątpliwie pani MacReynolds wydawała ostatnie tchnienie. Jej kontrakt wygasał i nie zostanie przedłużony.
— Nigdy — powiedziała i zamilkła, pogrążając się w niebycie, podczas gdy Auberon zastanawiał się, co dalej: nigdy nie zapomnijcie, nigdy nie traćcie wiary, nigdy nie mówcie o śmierci, nigdy, nigdy, nigdy…?
— Nigdy nie tęsknijcie — powiedziała — tylko czekajcie i bądźcie cierpliwi. Tęsknota jest zgubna. To nadejdzie. — Zaczęli popłakiwać, ale ukrywali to, ponieważ stara kobieta nie znosiła łez. — Bądźcie szczęśliwi — dodała jeszcze słabszym głosem.
— Bo wszystko… — Tak. Odchodzi z tego świata. Żegnaj, pani MacR. — Wszystko, dzieci, co nas uszczęśliwia, czyni nas mądrymi.
Ostatni rzut oka na rodzinę. Wymiana spojrzeń z Frankiem MacR., czarną owcą (nigdy tego nie zapomni, rozpocznie nowe życie). Głośniejsza muzyka. I umiera. Auberon zrobił podwójny odstęp i postawił trzy gwiazdki na stronie, po czym wyciągnął kartkę z maszyny.
— Okay — powiedział.
— Okay? — powtórzył Fred Savage. — Gotowe?
— Gotowe — potwierdził Auberon. Złożył razem około dwudziestu stron, ale szło mu to niezręcznie, ponieważ miał na rękach rękawiczki z obciętymi palcami, po czym włożył maszynopis do koperty. — No to jazda.
Fred zabrał kopertę, wsunął ją zgrabnie pod ramię i salutując żartobliwie, ruszył do drzwi pokoju.
— Mam czekać? — zapytał, trzymając rękę na klamce. — Jak będą czytać?
— A tam, nie zawracaj sobie głowy — powiedział Auberon. — Już za późno. I tak muszą to nakręcić.
— W porząsiu — odparł Fred. — Na razie, stary.
Auberon dołożył do ognia, zadowolony z siebie. Pani MacReynolds była ostatnią postacią z grona tych, które odziedziczył po twórcach serialu Inny świat. Młodo rozwiedziona przed trzydziestu laty aktorka, kurczowo trzymała się swojej roli pomimo alkoholizmu, powtórnego małżeństwa, nawrócenia religijnego, starości i choroby. Ale to już koniec. Kontrakt tracił ważność. Frankie też miał wyjechać w długą podróż. Wróci, bo jego kontrakt jeszcze przez wiele lat nie wygaśnie, a poza tym aktor był chłopakiem producenta, ale wróci zupełnie odmieniony.
Zostanie misjonarzem? Tak, w pewnym sensie. Może misjonarzem.
„Więcej powinno się dziać”, tak powiedziała pewnego dnia Sylvie do Freda — i wiele się zdarzyło, odkąd wizje Auberona zaczęły przenikać do serialu, który zastał. Z początku nie mógł w to uwierzyć, ale wydawało się oczywiste, że serial był nadmiernie rozdmuchany i pełen dłużyzn tylko z tego powodu, iż scenarzystom brakowało pomysłów. Auberon nie narzekał początkowo na brak inwencji, a poza tym musiał pozbyć się nudnych i nielubianych postaci, których namiętności i zazdrości nie potrafił pojąć. Wskaźnik umieralności był więc przez jakiś czas wysoki. Bezustannie rozlegał się pisk opon na mokrych drogach, przeraźliwy szczęk stali uderzającej o stal i wycie syren. Pewnej młodej kobiety, lesbijki i narkomanki ze zidiociałym dzieckiem, nie mógł się pozbyć, ponieważ nie pozwalał na to kontrakt. Wymyślił jej więc identyczną siostrę bliźniaczkę, zaginioną wiele lat temu, która miała zupełnie inny charakter, i tym sposobem pozbył się poprzedniej postaci. Dokonanie tego zabrało kilka tygodni.
Producenci wystraszyli się tempa, w jakim następowały wówczas kolejne punkty zwrotne akcji. Widzowie — utrzymywali — nie zniosą takiej rewolucji, przyzwyczaili się do nudy. Ale widownia zareagowała inaczej i chociaż była to już trochę inna widownia, to wcale nie mniej liczna i nawet bardziej przywiązana do serialu. A poza tym niewielu scenarzystów umiałoby pracować tak szybko jak Auberon, i to w dodatku za znacznie obniżone wynagrodzenie. Tak więc producenci, którzy po raz pierwszy w swej karierze mieli ograniczony budżet i byli o krok od bankructwa, zestawiali do późnej nocy aktywa i pasywa i dali w końcu Auberonowi wolną rękę.