Выбрать главу

— A może — powiedziała do Smoky’ego, który osłabł na moment w swym zapale — może to początek.

Smoky jęknął, potrząsając głową. Alice roześmiała się i mocno do niego przywarła.

Kiedy z łóżka przestały dobiegać odgłosy rozmowy, dziewczynka, która od pewnego czasu podsłuchiwała ich i obserwowała unoszące się kołdry, teraz odwróciła się i odeszła. Weszła tutaj po cichutku przez drzwi otwarte po to, żeby koty mogły swobodnie wchodzić i wychodzić.

Miała bose stopy. Stała w cieniu z uśmiechem na ustach, patrząc i słuchając. Smoky i Alice nie widzieli jej, ponieważ widok zasłaniała im góra pościeli, a znudzone koty wprawdzie otworzyły oczy, kiedy weszła, ale po chwili znowu zaczęły zapadać w drzemkę, zerkając na nią spod przymkniętych powiek. Zatrzymała się teraz na moment przy drzwiach, ponieważ z łóżka dochodziły znowu jakieś odgłosy, ale nic nie mogła z tego zrozumieć. Słyszała tylko ciche dźwięki, a nie słowa, więc wyśliznęła się na korytarz.

Było ciemno, jedynie słaba śnieżna poświata wpadała przez okna na końcu korytarza. Powoli, jak ślepiec, postąpiła cichutko kilka kroków, wyciągając przed siebie ręce. Przystawała przy kolejnych zamkniętych drzwiach, które mijała, ale za każdym razem kręciła jasną główką z namysłem. Wreszcie, gdy korytarz skręcił, znalazła się przy tych właściwych. Uśmiechnęła się, po czym małą dłonią przekręciła szklaną gałkę i otworzyła je.

II

Wspominanie o szaleństwie fikcji, absurdalności zachowań, poplątaniu imion i obyczajów z różnych epok, nieprawdopodobieństwie wydarzeń to marnowanie krytycyzmu na wytknięcie nieodpartej głupoty, błędów zbyt łatwych do wykrycia i zbyt wielkich do wybaczenia.

Johnson o Cymbelinie

Sophie również położyła się wcześnie, ale nie po to, żeby spać. Leżała skulona blisko świecy stojącej na nocnym stoliku. Miała na sobie stary, wzorzysty szlafrok, a na nim kardigan. Spod kołdry wystawały tylko dwa palce, którymi trzymała drugi tom starej, trzytomowej powieści. Świeca już prawie dogasała, więc Sophie sięgnęła do szuflady stolika po następną, wyjęła ją i odpaliła od pierwszej, po czym wcisnęła w świecznik i z westchnieniem odwróciła kartkę. Jeszcze wiele, wiele stron pozostało do ślubów kończących powieść. Dopiero ukryto testament w starym sekretarzyku, a córka biskupa rozmyślała o balu. Drzwi pokoju Sophie otworzyły się i stanęło w nich dziecko.

Co za niespodzianka

Dziewczynka była ubrana w niebieską sukienkę bez rękawów, przewiązaną paskiem. Zrobiła krok do środka, nadal trzymając dłoń na klamce. Na jej ustach błąkał się uśmiech dziecka, które zna niezwykłą tajemnicę i nie jest pewne, czy ujawnienie tej tajemnicy rozbawi, czy też rozzłości dorosłych. Przez chwilę stała tylko w drzwiach, słabo widoczna w świetle świecy. Opuściła brodę i patrzyła na Sophie, która zupełnie skamieniała.

W końcu dziewczynka odezwała się:

— Witaj, Sophie.

Wyglądała dokładnie tak, jak Sophie sobie wyobrażała. Dokładnie tak, jak powinna wyglądać w tym wieku, a ona nigdy nie potrafiła sobie wyobrazić jej ani trochę starszej. Płomień świecy drżał w przeciągu. Otwarte drzwi rzucały na dziecko dziwne cienie. Przez chwilę Sophie czuła przerażenie z powodu dziwności tego zjawiska, jakiego nie doświadczyła nigdy w życiu, ale dziecko nie było zjawą. Nabrała pewności co do tego w momencie, gdy zobaczyła, jak dziewczynka wchodzi i odwraca się, żeby zamknąć za sobą ciężkie drzwi. Żadna zjawa by tego nie uczyniła.

Dziewczynka podeszła powoli do łóżka z tajemniczym uśmiechem na ustach.

— Wiesz, jak mam na imię? — zwróciła się z pytaniem do Sophie.

Nie wiadomo dlaczego to, że przemówiła, było dla Sophie trudniejsze do zniesienia niż sam fakt, że stała przed nią. Po raz pierwszy w życiu zrozumiała, co to znaczy nie wierzyć własnym uszom. Słyszała, że dziecko przemówiło, ale nie wierzyła, że to prawda, i nie mogła sobie wyobrazić, że miałaby na to pytanie odpowiedzieć. To byłoby tak, jakby zwracała się do jakiejś cząstki samej siebie, która nagle w niewytłumaczalny sposób oddzieliła się od reszty ciała, stanęła naprzeciw niej i zadawała pytania.

Dziewczynka zaśmiała się. Sytuacja ją bawiła.

— Nie wiesz — powiedziała. — Mam ci podpowiedzieć?

Podpowiedzieć! Nie była zjawą, nie była też snem, ponieważ Sophie nie spała. Nie była oczywiście jej córką, jej córka bowiem została porwana przeszło dwadzieścia pięć lat temu, a to było dziecko. A jednak Sophie doskonale wiedziała, jak dziewczynce na imię. Podniosła dłonie do twarzy i zasłaniając nimi usta wyszeptała:

— Lilac.

Lilac wydawała się rozczarowana.

— Tak — potwierdziła. — Skąd wiesz?

Sophie roześmiała się albo załkała, a może był to śmiech przez łzy.

— Lilac — powtórzyła.

Dziewczynka wybuchnęła śmiechem i zaczęła się wdrapywać na łóżko, ale Sophie musiała jej w tym dopomóc. Schwyciła ją za rękę z obawą, że być może poczuje dotyk swej własnej dłoni. A jeśli tak się stanie, to co wtedy? Ale Lilac była cielesna, a jej skóra chłodna. Dłoń Sophie objęła dziecięcy nadgarstek i podniosła Lilac, która sporo ważyła. Kolana dziewczynki dotknęły łóżka, a ono zaczęło podskakiwać. Wszystkie zmysły mówiły teraz Sophie, że to bez wątpienia Lilac jest tu z nią.

— I co — powiedziała dziewczynka, odgarniając szybkim ruchem złociste włosy, które opadły jej na oczy. — Nie jesteś zdziwiona? Nie powiesz „cześć”, nie pocałujesz mnie? — Wpatrywała się w napiętą twarz matki.

— Lilac — powtórzyła Sophie. Przez wiele lat zabraniała sobie myśleć o jednej rzeczy, o tej właśnie niewyobrażalnej scenie, i nie była teraz przygotowana do takiego spotkania z córką. Ta chwila i ta dziewczynka były dokładnie takie, jakimi by je mogła widzieć, gdyby popuściła wodze fantazji. Ale zabroniła sobie tego i nie wiedziała teraz, co ma powiedzieć i co uczynić.

— Ty mówisz — zaczęła Lilac, wskazując na Sophie. Miała trudności z przypomnieniem sobie tego wszystkiego, a przecież nie mogła się pomylić. — Ty mówisz: „Witaj, Lilac, co za niespodzianka”, bo nie widziałaś mnie, odkąd byłam bardzo mała. A wtedy ja mówię: „Przybywam z daleka, żeby powiedzieć ci to i owo”, a ty słuchasz, ale przedtem mówisz jeszcze, jak bardzo za mną tęskniłaś, kiedy mnie porwano, i padamy sobie w objęcia. — Rozwarła ramiona, a jej twarz promieniowała udawaną radością, wzruszeniem, które miało dać Sophie wskazówkę. I Sophie nie mogła wtedy zrobić nic innego, jak tylko otworzyć ramiona, powoli i ostrożnie (już bez strachu, ale z wielką ostrożnością, ponieważ wydawało jej się to zupełnie niemożliwe) i objąć Lilac.

— Powiedz: „Co za niespodzianka” — wyszeptała jej dziewczynka do ucha.

Lilac pachniała śniegiem, ziemią i sobą.

— Co za niespodzianka — zaczęła Sophie, ale nie mogła dokończyć, bo łzy żałości i zachwytu ścisnęły ją za gardło. Uwolnione zostały te wszystkie uczucia, których doznawania Sophie odmawiała sobie przez wiele lat. Zapłakała, a Lilac, zdziwiona, chciała wysunąć się z jej objęć, lecz ona trzymała ją mocno. Dziewczynka poklepała więc Sophie delikatnie po plecach, żeby ją pocieszyć.

— Tak — powiedziała do matki — wróciłam. Przebyłam długą drogę, bardzo długą drogę.

W drodze stamtąd