Sztywne kości pod jej stopami, przykryte śniegiem, opadłymi liśćmi i ziemią, odprężyły się, a z zapadniętych piersi wypłynęłoby zapewne westchnienie, gdyby tylko mogły się one poruszać. Dopiero teraz zelżał stan napięcia i oczekiwania, którego nie złagodziła nawet śmierć. Kiedy Lilac spacerowała po cmentarzu, ludzie złożeni tu na wieczny spoczynek zasnęli nareszcie prawdziwym, głębokim snem (zupełnie tak jak zdarza się to śpiącym, gdy minie wreszcie koszmar albo niepokojący hałas).
— Violet — powiedziała Sophie, a łzy płynące po jej twarzy nie były już łzami cierpienia — i John, i Harvey Cloud, i ciotka Cloud. Tatuś. I również ojciec Violet, i Auberon. I Auberon.
Tak, Auberon, tamten Auberon… Stojąc nad nim, na ziemi przykrywającej jego ciało, Lilac zaczęła sobie przypominać, jaką wiadomość ma przekazać i w jakim celu tutaj przyszła. Wszystko zaczynało być jasne, jakby dopiero teraz naprawdę się rozbudziła.
— O tak — powiedziała do siebie. — O tak… — Odwróciła się i ujrzała ciemny zarys domu za czarnymi jodłami. W ani jednym oknie nie świeciło się światło. Dom był tak przysypany śniegiem jak ten pierwszy, który widziała, ale nie można go było pomylić z żadnym innym. Znalazła ścieżkę, wejście oraz schody wiodące na górę i drzwi ze szklaną gałką: te, których szukała.
— A teraz — rzekła, klęcząc na łóżku przed Sophie — muszę ci coś powiedzieć.
— Czy ja to wszystko zapamiętam?
Parlament
— Więc miałam rację. Tylko niewielu — stwierdziła Sophie. Minęła północ i dopalała się już trzecia świeca.
— Pięćdziesięciu dwóch — powiedziała Lilac. — Wszystkich policzyli.
— Tak mało.
— Jest wojna. Wszyscy zginęli. A ci, którzy zostali, są starzy. Nawet sobie nie wyobrażasz, jacy starzy.
— Ale dlaczego? — spytała Sophie. — Dlaczego musieli poświęcić tak wielu, skoro wiedzieli?
Lilac wzruszyła ramionami i spojrzała w bok. Wyjaśnienie tego nie było jej misją. Miała tylko przekazać wieści i wezwanie. Nie potrafiła dokładnie wytłumaczyć Sophie, co się z nią działo, gdy została porwana, ani jak żyła. Kiedy wypytywała ją, odpowiadała tak jak wszystkie dzieci. Mówiła o ludziach i zdarzeniach nieznanych słuchaczowi, oczekując, że ten wszystko zrozumie i że to dla niego jest tak samo oczywiste jak dla dziecka. Ale Lilac nie była podobna do innych dzieci.
— No wiesz — powiedziała tylko niecierpliwie, kiedy Sophie ją wypytywała, i powróciła do relacjonowania tego, co powinna była przekazać.
Wojna miała być zakończona. Musi się odbyć konferencja pokojowa, zebranie parlamentu. Wszyscy, którzy mogą przybyć, muszą to uczynić, by zakończyć konflikt i położyć kres smutnym czasom.
Będzie to parlament, gdzie wszyscy przybyli spotkają się twarzą w twarz. Gdy Lilac to powiedziała, Sophie poczuła szum w głowie, a serce na moment przestało jej bić, jak gdyby to dziecko właśnie oznajmiło jej śmierć lub coś równie ostatecznego i niewyobrażalnego.
— Więc musicie przybyć — powiedziała Lilac. — Musicie. Wojna powinna się skończyć, bo jest ich teraz za mało. Trzeba przygotować traktat dla wszystkich.
— Traktat.
— Albo wszyscy zginą. Zima może trwać wiecznie. Potrafią tego dokonać. To ostatnia rzecz, którą mogą zrobić.
— O nie — powiedziała Sophie. — Tylko nie to.
— Wszystko w waszych rękach — oznajmiła Lilac tonem pogróżki, przybierając majestatyczną pozę. I kiedy już wypełniła to uroczyste posłannictwo, rozrzuciła szeroko ramiona. — Więc zgadzasz się? — powiedziała radośnie. — Przyjdziecie? Wszyscy?
Sophie przyłożyła zziębnięte knykcie do ust. Lilac uśmiechała się, była ożywiona i radosna w tym zimnym, zakurzonym pokoju. I te wieści. Sophie czuła się pusta. Jeśli któraś z nich dwóch była zjawą, to właśnie ona, a nie jej córka. Jej córka!
— Ale jak?! — zapytała — Jak mamy się tam dostać?
Lilac spojrzała na nią skonsternowana.
— Nie wiesz?
— Kiedyś wiedziałam — odparła Sophie i znowu poczuła, że łzy utrudniają jej mówienie. — Przykro mi, Lilac. Widzisz, moje życie było smutne…
Dziewczynka spojrzała na nią obojętnie.
— Och, już wiem — zawołała z nagłym ożywieniem. — Te karty! Gdzie one są?
— Tutaj — odparła Sophie, wskazując drewniane pudełko na nocnym stoliku.
Lilac sięgnęła po nie i otworzyła je.
— Dlaczego twoje życie było smutne? — zapytała, wyjmując karty.
— Dlaczego? — powtórzyła Sophie. — Bo zostałaś porwana, przede wszystkim dlatego…
— Ach to. To nie ma znaczenia.
— Nie ma znaczenia? — Sophie zaśmiała się przez łzy.
— Nie, to był tylko początek. — Lilac niezręcznie tasowała karty w swych małych dłoniach. — Nie wiedziałaś o tym?
— Nie. Nie, myślałam… Myślałam, że to koniec.
— To głupie. Gdybym nie została porwana, nie odebrałabym wykształcenia, a gdybym nie odebrała wykształcenia, nie mogłabym przynieść tych wiadomości, więc to naprawdę był początek. Więc wszystko w porządku, nie rozumiesz?
Sophie patrzyła, jak dziewczynka niedbale tasuje karty, upuszczając co rusz niektóre z nich i dołączając je z powrotem do talii. Próbowała sobie wyobrazić, jakie życie wiodła Lilac, ale nie umiała.
— Czy kiedykolwiek za mną tęskniłaś? — spytała.
Lilac, zajęta tasowaniem, wzruszyła jednym ramieniem.
— Proszę. — Wręczyła Sophie talię kart. — Kieruj tym.
Sophie powoli wzięła karty z jej rąk i odniosła wrażenie, że w tym momencie Lilac zobaczyła ją naprawdę, po raz pierwszy odkąd tu weszła.
— Sophie — usłyszała. — Nie smuć się. To jest o wiele większe, niż myślisz. — Lilac położyła dłoń na jej ręce. — Jest tam fontanna albo wodospad, nie pamiętam. Można się tam umyć. Woda jest taka czysta i lodowata. To wszystko jest o wiele, o wiele większe niż myślisz!
Zeszła z łóżka na podłogę.
— Teraz śpij — poleciła. — Muszę już iść.
— Dokąd? Nie będę spać, Lilac.
— Będziesz — odparła Lilac. — Teraz możesz, bo ja już nie śpię.
— Jak to?
Sophie położyła się powoli i oparła o poduszki, które Lilac poprawiła.
— Bo ja ukradłam twój sen — wyjaśniła z tajemniczym uśmiechem. — Ale teraz już nie śpię, więc ty możesz spać.
Sophie, wyczerpana, trzymała w dłoni karty.
— Dokąd pójdziesz? — spytała. — Jest ciemno i zimno. Lilac zadrżała, ale powiedziała tylko:
— Spij. — Stanęła na paluszkach przy wysokim łóżku, odgarnęła białe loki z policzka Sophie, pocałowała ją delikatnie. — Śpij.
Podeszła bezgłośnie do drzwi, otworzyła je i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na matkę, wyszła na cichy, zimny korytarz, zamykając je za sobą.
Sophie leżała wpatrzona w zamknięte drzwi. Trzecia świeca dopaliła się z sykiem. Nadal ściskając karty, Sophie otuliła się kołdrami. Sądziła — a może wcale nie sądziła, tylko była pewna — że Lilac z jakiegoś powodu kłamała, z jakiegoś powodu wprowadziła ją w błąd. Ale co to był za powód?
Spać.