Z jakiego powodu? Rozmyślała i czuła się tak, jak gdyby jej umysł oddychał. Nagle, z westchnieniem rozkoszy, które niemal ją przebudziło, poczuła, że zasypia.
Jeszcze nie koniec
Auberon, ziewając, przejrzał wyrywkowo pocztę, którą Fred Savage przyniósł wieczorem z miasta.
„Drogi Inny świecie — pisała jakaś pani zielonym atramentem. — Piszę, żeby zadać pytanie, nad którym długo rozmyślałam. Wolałabym wiedzieć, jeśli można, gdzie znajduje się dom, w którym mieszkają MacReynoldsowie i cała reszta. Muszę dodać, że dla mnie osobiście jest to bardzo ważne. Chciałabym znać dokładne położenie. Nie zawracałabym Wam głowy listami, tylko że nie mogę sobie wyobrazić tego domu. Kiedy mieszkali w Shady Acres (kiedy to było!), to bardzo łatwo mogłam to sobie wyobrazić, ale tego drugiego miejsca już nie umiem. Proszę dać mi jakąś wskazówkę. Nie mogę myśleć o niczym innym”. Podpisała list: „Pozostaję z nadzieją” i dodała postscriptum: „Obiecuję, że nie będę nikogo nachodzić”. Auberon spojrzał na znaczek — przesyłka z zachodu — i cisnął list do kosza.
Po co, do diabła, wstał tak wcześnie? Przecież nie miał zamiaru przeglądać poczty. Zerknął na stary, kwadratowy zegar stojący na obramowaniu kominka. A tak: pora na dojenie. Przez cały tydzień. Szybko poskładał pościel na łóżku, włożył rękę pod spód, powiedział: „No to jazda” i łóżko zamieniło się w starą szafę z lustrem na drzwiach. Zawsze był zadowolony, słysząc znajomy szczęk, gdy rano wracało na swoje miejsce.
Włożył wysokie gumiaki i gruby sweter. Wyjrzał przez okno: padał śnieg. Znowu ziewając (czy George zaparzył kawę? — pozostaję z nadzieją), wcisnął na głowę kapelusz i poczłapał na korytarz. Zamknął za sobą drzwi składanej sypialni, zszedł po schodach, przeszedł przez okno i idąc wyjściem pożarowym od holu, znalazł się na schodach prowadzących do kuchni George’a.
Wpadł na niego u stóp schodów.
— Nie uwierzysz, co się stało. — Tymi słowami kuzyn powitał Auberona.
Auberon zatrzymał się, ale George nie powiedział nic więcej. Wyglądał tak, jakby zobaczył ducha. Auberon natychmiast rozpoznał ten wyraz twarzy, chociaż nigdy przedtem nie widział żadnego człowieka, który zetknął się z duchem. George sam wyglądał jak zjawa, jeśli zjawy mogą być zaaferowane, szarpane sprzecznymi uczuciami i zdumione do granic wytrzymałości.
— Co się stało? — spytał.
— Nie uwierzysz w to. — Miał na sobie skarpetki pamiętające lepsze czasy i połatany szlafrok z napisami klubu bokserskiego „Yonkers A.C.”. Wziął Auberona za rękę i poprowadził na dół do drzwi kuchni.
— O co chodzi? — spytał ponownie Auberon.
Przy drzwiach, które były lekko uchylone, George odwrócił się do niego.
— Na miłość boską — wyszeptał pospiesznie — tylko ani słowa o tamtej historii, o tym, co opowiadałem, no wiesz… — Zerknął na uchylone drzwi. — O Lilac — powiedział, a raczej poruszył tylko bezgłośnie wargami z pewną egzaltacją i mrugnął ostrzegawczo okiem, przerażony. Potem otworzył drzwi na oścież.
— Popatrz — powiedział. — No popatrz. — Tak jakby Auberon mógł tego nie widzieć. — Moje dziecko.
Dziewczynka siedziała na skraju stołu i machała w powietrzu skrzyżowanymi, bosymi nogami.
— Cześć, Auberon — rzuciła. — Ale urosłeś.
Auberon miał wrażenie, że obraz skacze mu przed oczami i rozmazuje się, ale mimo to wpatrywał się uparcie w dziecko. Przyłożył dłoń do serca, gdzie mieszkała jego wymyślona Lilac. Była tam. A więc to jest…
— Lilac — powiedział.
— Moja córka Lilac — oznajmił George.
— Ale jak to możliwe?
— Mnie nie pytaj.
— To długa historia — wtrąciła Lilac. — Najdłuższa, jaką znam.
— Ma się odbyć spotkanie — wyjaśnił George.
— Parlament — poprawiła Lilac. — Przyszłam, żeby wam powiedzieć.
— Przyszła, żeby nam powiedzieć.
— Parlament — powtórzył Auberon. — Co to za licho?
— Słuchaj, chłopie — powiedział George. — Mnie nie pytaj. Zszedłem na dół, żeby zaparzyć kawę, i nagle słyszę pukanie do drzwi…
— Ale dlaczego ona jest taka mała? — zdziwił się Auberon.
— Mnie pytasz? Więc wyjrzałem, a tam to dziecko na śniegu…
— Powinna być o wiele starsza.
— Spała. Czy coś w tym rodzaju. Skąd mam wiedzieć? Więc otwieram drzwi…
— Trudno w to wszystko uwierzyć — powiedział Auberon.
Lilac patrzyła to na jednego, to na drugiego, złożywszy dłonie na podołku. Uśmiechała się z serdeczną miłością do swojego ojca i z szelmowskim błyskiem w oku do Auberona. Mężczyźni zamilkli, wpatrzeni w dziewczynkę. George podszedł bliżej. Jego twarz miała wyraz niepokoju, ale i radosnego zachwytu, jak gdyby Lilac była pisklęciem, które sam wysiedział.
— Mleko — powiedział, strzelając palcami. — Może napijesz się mleka? Dzieci lubią mleko, prawda?
— Ja nie lubię — odparła Lilac i roześmiała się, widząc jego zafrasowaną minę. — Nie lubię.
Ale George wyjmował już z lodówki słoiczek galaretki i kankę z kozim mlekiem.
— No jasne — powiedział. — Mleko.
— Lilac, dokąd mamy się udać? — spytał Auberon.
— Na spotkanie — odparła. — Na zebranie parlamentu.
— Ale dokąd? Dlaczego? Co…
— Ojej, Auberon — zniecierpliwiła się. — Oni ci wszystko wytłumaczą, jak przyjdziesz. Masz tylko przyjść.
— Oni?
Dziewczynka wzniosła oczy z udanym zdumieniem.
— No daj spokój — powiedziała. — Musicie się pospieszyć, żeby zdążyć na czas, to wszystko…
— Nikt teraz nigdzie nie pójdzie — oświadczył George, wkładając w dłoń Lilac kubek. Spojrzała na naczynie z zaciekawieniem i odstawiła je.
— Wróciłaś, to wspaniale. Jesteś tutaj, nic ci nie grozi i nie ruszymy się stąd.
— Ale musicie przyjść — nalegała Lilac, ciągnąc go za rękaw. — Musicie, bo w przeciwnym razie…
— Co w przeciwnym razie? — spytał George.
— To się dobrze nie skończy — dokończyła miękko. — To znaczy Opowieść — dodała jeszcze łagodniej.
— Oho — powiedział George. — Oho, Opowieść. No dobrze. — Stał przed nią, założywszy ręce. Kiwał sceptycznie głową, ale nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi.
Auberon patrzył na ojca i córkę, myśląc: „Więc to jeszcze nie koniec”. Ta myśl przyszła mu do głowy, gdy tylko przekroczył próg starej kuchni. A raczej nie była to jedynie myśl, lecz pewność. Pewność, od której włosy zjeżyły mu się na głowie i odniósł dziwne wrażenie, że obraz skacze mu przed oczami. Mimo to był w stanie dostrzegać wszystko o wiele wyraźniej niż przedtem. Jeszcze nie wszystko skończone. Mieszkał bardzo długo w małym pokoju, w składanej sypialni, i poznał każdy skrawek tego miejsca tak dobrze, jak znał samego siebie. I doszedł do wniosku, że wszystko w porządku, że można tu jakoś żyć: miał krzesło przy kominku, miał łóżko i okno z widokiem. Nawet jeśli źle się czuł w tych warunkach, to jednak jego życie miało jakiś sens. A teraz poczuł się tak, jakby po opuszczeniu szafy nie znalazł łóżka z pocerowanym prześcieradłem i starą kołdrą, ale statek pod pełnymi żaglami, podnoszący kotwicę, wietrzny świt i aleję z wysokimi drzewami, której koniec niknął gdzieś na horyzoncie.
Przeraziła go ta wizja. Miał już za sobą przygody. Podążał już odległymi ścieżkami i porzucił je, ponieważ były ku temu ważne powody. Wstał i poczłapał w gumiakach do okna. Niewydojone kozy zawodziły.