Выбрать главу

— Nie — powiedział. — Nigdzie nie pójdę, Lilac.

— Ale nawet nie znasz powodów — zaprotestowała dziewczynka.

— Nie obchodzi mnie to.

— Wojna! Pokój! — zawołała.

— Nie obchodzi mnie to — powtarzał z uporem.

Nie tęskniłby za światem, który prawdopodobnie musiałby porzucić, wyruszając w drogę. A może nawet by tęsknił. Jednak wszystko było lepsze niż wstępowanie po raz drugi do morza namiętności, i to teraz, kiedy szczęśliwie dobił do brzegu. Nigdy.

— Auberon — powiedziała miękko Lilac. — Sylvie tam będzie.

Nigdy, nigdy, nigdy.

— Sylvie? — powtórzył George.

— Sylvie — przytaknęła Lilac.

Ponieważ żaden z nich nie odezwał się, dodała:

— Prosiła mnie, żebym ci powiedziała…

— Nieprawda! — wykrzyknął Auberon, zwracając się w jej stronę. — Nieprawda. To kłamstwo! Nie wiem, dlaczego chcesz nas nabrać, nie wiem dlaczego i po co tu przyszłaś, ale powiesz wszystko! Wszystko, tylko nie prawdę! Tak jak oni, bo dla was to nie ma znaczenia. O tak, jesteś zła jak oni, taka zła jak ta Lilac, którą George wysadził w powietrze, ta fałszywa. Nie różnisz się niczym od tamtej.

— O rany — powiedział George, wznosząc oczy ku niebu. — Wspaniale.

— Wysadziłeś ją w powietrze? — Lilac spojrzała uważnie na George’a.

— To nie była moja wina — wyjaśnił George, gromiąc Auberona spojrzeniem.

— Więc dlatego zniknęła — powiedziała z rozmysłem Lilac, po czym roześmiała się. — Byli wściekli, kiedy popioły spadły na ziemię. To było okropnie stare, miało paręset lat. I nie mieli nic innego, tylko to im zostało. — Zeskoczyła ze stołu na podłogę, a jej niebieska spódniczka trochę się przy tym uniosła. — Muszę już iść — oznajmiła, zerkając na drzwi.

— Nie — powiedział Auberon. — Zaczekaj.

— Iść! O nie — zaprotestował George, chwytając ją za ramię.

— Jest tyle do zrobienia — powiedziała Lilac. — A tutaj już wszystko gotowe, więc… Ach, zapomniałam. Droga prowadzi przez las, więc lepiej będzie, jeśli znajdziecie jakiegoś przewodnika. Kogoś, kto zna lasy, kto wam pomoże trafić. Przynieście monetę dla przewoźnika i ubierzcie się ciepło. Jest wiele bram, ale przez jedne dochodzi się szybciej niż przez inne. Nie zwlekajcie zbyt długo, bo spóźnicie się na przyjęcie! — Była już przy drzwiach, lecz cofnęła się jeszcze, żeby uścisnąć George’a. Wspinając się na palce, otoczyła jego szyję szczupłymi, złocistymi ramionkami, pocałowała jego chude policzki i stanęła z powrotem na podłodze. — Będzie niezła zabawa — powiedziała.

Rzuciła im jeszcze ostatnie spojrzenie, uśmiechając się z niewinną złośliwością, i już jej nie było. Słyszeli plaskanie jej bosych stóp na starym linoleum w korytarzu, ale nie słyszeli odgłosu otwierania i zamykania drzwi wyjściowych.

George zdjął z wieszaka kombinezon i płaszcz, włożył je, po czym wzuł buty. Podszedł do drzwi, ale gdy już był przy nich, zapomniał, co chciał zrobić i dlaczego się spieszy. Rozejrzał się po kuchni, ale nic sobie nie przypomniał, więc podszedł do stołu i usiadł.

Auberon zajął krzesło naprzeciwko niego i przez długą chwilę siedzieli w milczeniu, wbijając spojrzenie w blat stołu, ale nic nie widząc. Światło nadające sens zdarzeniom zgasło i kuchnia znowu miała swój zwykły wygląd: pomieszczenie, w którym przygotowuje się owsiankę, pije kozie mleko i w którym dwóch starych kawalerów siedzi przy stole w gumowych butach, podczas gdy robota czeka.

Mieli wyruszyć w drogę.

— No dobra — George pierwszy przerwał milczenie. — Co? — Podniósł głowę, ale Auberon nic nie mówił.

— Nic.

— Powiedziała — zaczął George, ale nie potrafił dokładnie powtórzyć, co Lilac powiedziała. Nie mógł zapomnieć jej słów, ale nie mógł też ich sobie przypomnieć (co z kozami? co ze śniegiem na ulicy? co z jego sercem?).

— Sylvie — rzekł Auberon.

— Przewodnik — powiedział George, strzelając palcami. — W korytarzu rozległy się czyjeś kroki. — Przewodnik — powtórzył George. — Powiedziała, że musimy znaleźć przewodnika.

Obaj odwrócili się i spojrzeli na drzwi, które właśnie się otworzyły.

Do środka wszedł Fred Savage w gumiakach na nogach. Miał zamiar zjeść śniadanie.

— Przewodnik? — powiedział. — Ktoś gdzieś idzie?

Kobieta z torebką ze skóry aligatora

— Czy to ona? — zapytała Sophie, rozsuwając zasłony jeszcze bardziej, żeby lepiej widzieć.

— To musi być ona — powiedziała Alice.

Ostatnio bardzo rzadko błyskały przy kamiennej bramie światła samochodu podjeżdżającego pod dom, więc nie mógł to być nikt inny. Długi, niski samochód, czarny o zmierzchu, omiótł dom jasnymi światłami, podskakując na wyboistym podjeździe. Zakręcił przy werandzie, światła zgasły, ale niecierpliwy silnik warkotał jeszcze przez chwilę. Wreszcie umilkł.

— Widzisz George’a? — zapytała Sophie. — Albo Auberona?

— Nie. Jest sama.

— O Boże.

— To nic — powiedziała Alice. — Dobrze, że chociaż ona przyjechała.

Odwróciły się od okna i spojrzały na wyczekujące twarze zgromadzonych gości, którzy zasiedli w dwóch połączonych pokojach salonu.

— Już jest — oznajmiła Alice. — Wkrótce zaczniemy.

Po zgaszeniu silnika Ariel Hawksquill siedziała jeszcze przez chwilę w samochodzie, wsłuchując się w ciszę. Potem wysiadła, zabierając z sąsiedniego siedzenia torebkę ze skóry aligatora, i stała chwilę na dworze. Padał drobny deszcz. Wdychała głęboko wieczorne powietrze i pomyślała o tym, że nadeszła wiosna.

Już po raz drugi przyjechała na północ do Edgewood, tym razem po wyboistych, zaniedbanych i opustoszałych drogach. Mijała też punkty kontrolne, na których musiała pokazywać przepustki i wizy. Pięć lat temu, gdy przyjechała tu po raz pierwszy, było to nie do pomyślenia. Wydawało jej się, że jest śledzona, przynajmniej przez połowę drogi, ale nawet jeśli miała ogon, to na pewno zgubiła go w gmatwaninie gruntowych dróg prowadzących z autostrady do Edgewood. Przyjechała sama.

List od Sophie był dziwny, ale naglący. Miała nadzieję, że sprawa jest na tyle pilna, by usprawiedliwić fakt wysłania go (Hawksquill nalegała, żeby kuzynki nigdy nie pisały do niej do stolicy, ponieważ jej poczta z pewnością była kontrolowana) oraz jej przybycia do Edgewood, mimo że wymagało to opuszczenia rządu na dłuższy czas, i to w krytycznym momencie.

— Witaj, Sophie, witaj, Alice — powiedziała Hawksquill, kiedy obie siostry wyszły na werandę. Powitanie było radosne.

— Dobry wieczór — odpowiedziała Alice. — Gdzie jest Auberon? I George? Prosiłyśmy…

Hawksquill weszła na schody.

— Udałam się pod ten adres — wyjaśniła — i długo pukałam. Miejsce wyglądało na opuszczone.

— Zawsze tak wygląda — wtrąciła Sophie.

— …i nikt nie otwierał. Zdawało mi się, że słyszę ruch za drzwiami. Wołałam ich, ale ktoś z dziwnym, obcym akcentem odkrzyknął, że wyjechali.

— Wyjechali? — powtórzyła Sophie.

— Wyjechali. Zapytałam dokąd, na jak długo, ale nikt nie odpowiedział. Bałam się tam stać zbyt długo.

— Bałaś się? — Alice była zdziwiona.

— Możemy wejść do domu? — poprosiła Hawksquill. — Wieczór jest piękny, ale trochę siąpi.