Выбрать главу

Jej kuzynki nawet sobie nie wyobrażały, na jakie niebezpieczeństwo mogły się narazić, pisząc do niej. Wielkie żądze zbliżały się nieustannie do domu, nie wiedząc o jego istnieniu. Miała nadzieję, że nie było potrzeby wszczynać alarmu.

W holu nie paliło się światło, ale tylko przyćmiona świeca, przez co sprawiał on wrażenie obszernego i mrocznego. Hawksquill szła za kuzynkami, najpierw na dół, potem dookoła i na górę przez niesamowite wnętrze domu. Wreszcie znalazły się w dwóch połączonych pokojach, gdzie płonął ogień na kominku, światła były zapalone, a wiele osób z zainteresowaniem i nadzieją oczekiwało jej przybycia.

— To nasza kuzynka — zwróciła się do nich Daily Alice. — Odnaleziona po długim czasie. Ma na imię Ariel. To nasza rodzina — powiedziała do Ariel — znasz ich, i kilkoro przyjaciół. Sądzę więc, że wszyscy są obecni. Wszyscy, którzy mogli przybyć. Pójdę po Smoky’ego.

Sophie podeszła do stolika, na którym paliła się lampa przykryta kloszem z zielonego szkła. Leżały tam również karty. Ariel Hawksquill poczuła, że na ich widok serce bije jej nierównym rytmem. Czyjekolwiek jeszcze losy były lub nie były zapisane w kartach, Hawksquill wiedziała w tym momencie, że jej przeznaczenie na pewno się w nich mieści.

— Witajcie. — Skinęła lekko głową do zgromadzonych. Usiadła na prostym krześle między niezwykle starą damą o jasnych oczach i bliźniętami, chłopcem i dziewczynką, którzy zajmowali wspólnie jeden fotel.

— W jaki sposób jest pani spowinowacona? — zapytała ją Marge Juniper.

— Właściwie nie jestem — odparła Hawksquill. — Ojciec Auberona, który był synem Violet Drinkwater, był też, za sprawą późniejszego małżeństwa, moim dziadkiem.

— Ach tak — powiedziała Marge. — To ta gałąź rodziny.

Hawksquill rzuciła okiem na dwoje dzieci w fotelu, które wpatrywały się w nią z nieśmiałą ciekawością, i uśmiechnęła się do nich. Rzadko widują obcych, pomyślała. Ale Bud i Blossom, ze zdumieniem i przestrachem, zobaczyli przed sobą ucieleśnienie tajemniczej i napawającej trwogą postaci, która w śpiewanej przez nich piosence pojawiała się zwykle w decydującej chwili. Dama z torebką ze skóry aligatora.

Nadal na swoim miejscu

Alice wdrapała się szybko na górę, pokonując kolejne stopnie ciemnych schodów ze zręcznością niewidomego człowieka.

— Smoky?! — zawołała, kiedy znalazła się u stóp spiralnych, wąskich schodków wiodących do planetarium. Nie było odpowiedzi, ale w środku paliło się światło. — Smoky?

Nie lubiła tam wchodzić. Wąskie schody i małe drzwi oraz ciasna kopuła, zapchana po brzegi maszynerią, działały jej na nerwy. Pomieszczenie nie zostało zaprojektowane z myślą o osobie tak wysokiej jak ona.

— Wszyscy już są — powiedziała. — Możemy zaczynać.

Czekała, poklepując się dla rozgrzewki. Na opuszczonym piętrze panowała okropna wilgoć, a papierowe ściany były pokryte brunatnymi plamami. Smoky powiedział „dobrze”, ale nie słyszała żadnego ruchu.

— George’a i Auberona nie ma — poinformowała go. — Gdzieś wyjechali. — Czekała dalej, ale ponieważ Smoky nie schodził na dół, wspięła się po schodach i wetknęła głowę przez małe drzwi.

Siedział na małym taborecie jak skruszony grzesznik przed obiektem kultu i wpatrywał się uporczywie we wnętrze stalowej skrzynki. Widząc go przed obnażonym mechanizmem, Alice poczuła się niepewnie, jak intruz naruszający czyjąś prywatność.

— Okay — powiedział Smoky, ale wstał tylko po to, żeby wyjąć stalową kulkę wielkości piłeczki do krykieta z siatki umieszczonej w tyle skrzynki. Włożył ją do miseczki na końcu jednego z dwóch rozwartych, połączonych ramion koła, które znajdowały się w skrzynce. Zwolnił mechanizm i kulka ciężarem pociągnęła ramię w dół. Kiedy się przesunęło, poruszyła się również druga para połączonych ramion. Klak, klak, klak i ramiona przyjęły następną kulkę.

— Widzisz, jak to działa? — powiedział Smoky ze smutkiem.

— Nie.

— Koło przeważające — wyjaśnił. — Te połączone ramiona sterczą sztywno po tej stronie, ale kiedy przesuną się na tę stronę, złącza zawijają się i ramiona otaczają koło. Ta strona koła, po której ramiona sterczą, jest zawsze cięższa i zawsze spada w dół. Więc kiedy włożysz kulkę w miseczkę, koło się obraca i następne ramię trafia na swoje miejsce. A kulka wpada do miseczki tamtego ramienia i ściąga je w dół i znowu koło się obraca, i tak dalej.

Mówił o tym bez uczucia, jakby opowiadał starą jak świat i znaną historię albo wykładał nudny i zbyt często powtarzany temat z gramatyki. Alice przyszło do głowy, że wcale nie jadł obiadu.

— Potem — kontynuował — ciężar kulek, które wpadają do miseczek ramion po tej stronie, przesuwa je na tę stronę i ramiona odginają się, miseczki się odwracają i kulka wypada. — Odwrócił koło ręką, żeby to zademonstrować. — Wraca do siatki i wpada do miseczki ramienia, które właśnie się rozwarło po tej stronie i to znowu ściąga ramiona na dół. I tak to działa bez końca. — Ramię wyrzuciło kulkę, kulka wpadła do miseczki, ramię się rozwarło, klak, klak, klak, koło się obraca. Ramię spada w dół. Koniec cyklu.

— Zdumiewające — powiedziała łagodnie Alice.

Smoky wpatrywał się ponuro w nieruchome koło, założywszy ręce na plecach.

— To najgłupsza rzecz, jaką w życiu widziałem — oznajmił.

— Och.

— Ten facet Cloud musiał być najgłupszym wynalazcą, jaki kiedykolwiek… — Nie wiedział, jak dokończyć to zdanie, i pochylił głowę. — To nigdy nie działało, Alice. Ten mechanizm niczego by nie poruszył. Nigdy nie będzie działać.

Przeszła ostrożnie pomiędzy narzędziami i naoliwionymi częściami maszynerii i wzięła go pod ramię.

— Smoky — powiedziała. — Wszyscy już czekają na dole. Ariel Hawksquill przyjechała.

Spojrzał na nią i zaśmiał się ze smutkiem, przejęty swą całkowitą, absurdalną porażką. Nagle skrzywił się i szybko położył dłoń na klatce piersiowej.

— Powinieneś był coś zjeść — stwierdziła Alice.

— Czuję się lepiej, kiedy nic nie jem. Tak sądzę.

— No chodź — ponagliła go Alice. — Na pewno to rozgryziesz. Możesz zapytać Ariel. — Pocałowała go w czoło i wyszła pierwsza przez małe drzwi. Odetchnęła z ulgą, gdy zaczęła schodzić.

— Alice — zagadnął ją Smoky — czy to już to? Dziś wieczorem?

— Czy to już co?

— To już to, prawda?

Nic nie odpowiedziała, gdy szli przez hol i schodzili na drugie piętro. Trzymała Smoky’ego pod ramię i zastanawiała się, co powinna powiedzieć, ale w końcu (ponieważ nie było już sensu mnożyć zagadek, i tak wiedział zbyt dużo, tak jak i ona) odparła tylko:

— Chyba tak. Już wkrótce.

Dłoń, którą Smoky przyciskał do piersi pod mostkiem, zaczęła mrowić. Powiedział tylko „ojej” i przystanął.

Znajdowali się u szczytu schodów. Smoky widział już słabe światło lamp i słyszał niewyraźne głosy. Nagle wszystko ucichło, a jego głowę wypełnił narastający szum. Wkrótce. Jeśli to już wkrótce, to znaczy, że przegrał. Został daleko w tyle, miał do wykonania pracę, której nawet jeszcze dobrze nie przemyślał, a co dopiero mówić o rozpoczęciu. Przegrał.

Czuł, jakby w jego piersi otwierała się ogromna dziura, większa niż on sam. Ból pulsował na jej obrzeżu i Smoky wiedział, że za chwilę rozprzestrzeni się i wypełni całą tę dziurę. Ale w tej chwili w jego sercu nie było nic oprócz strasznego przeczucia i rodzącego się objawienia. Walczyły między sobą o lepsze miejsce w jego pustym sercu. Przeczucie było czarne, ale objawienie będzie jasne. Stanął jak skamieniały, ponieważ nie mógł złapać tchu, i starał się przezwyciężyć panikę. W dziurze brakowało powietrza do oddychania. Czuł, że toczy się bitwa między przeczuciem a objawieniem, i wsłuchiwał się w głośny szum w uszach. Miał wrażenie, że to głos, który mówi: „A widzisz, teraz rozumiesz, nie prosiłeś o to i nie spodziewałeś się, że olśnienie przyjdzie tutaj, na tych ciemnych schodach”. Nagle głos umilkł. Jego serce szarpnęło się jeszcze dziko dwa razy, po czym zaczęło bić równo i gwałtownie, jak gdyby z furią, a znajomy, przynoszący ulgę ból wypełnił piersi. Bitwa była skończona. Mógł oddychać i przezwyciężyć cierpienie.