— Ojej — powiedziała Alice. — Tym razem bolało. — Zobaczył, że trzyma rękę na własnej piersi, a w jej oczach maluje się współczucie. Czuł uścisk jej dłoni na lewym ramieniu.
— O tak — przyznał, gdy odzyskał głos. — Bardzo.
— Przeszło?
— Prawie. — Ból przepłynął przez lewe ramię, zwężając się w wąską niteczkę biegnącą do palca, na którym nosi się obrączkę. Jednak miał takie uczucie, jakby nie było już na nim obrączki, jakby długo noszony krążek został zdarty siłą, co spowodowało uszkodzenie nerwów i ścięgien.
— Idź sobie — powiedział i ból opuścił palec. — Już dobrze, już dobrze.
— Na pewno? — spytała Alice.
— Przeszło.
Zaczął schodzić w stronę świateł salonu. Alice podtrzymywała go, lecz nie czuł się osłabiony. Nie był nawet chory. Wyczytał w starych księgach doktora Fisha i doktora Drinkwatera, że to, na co się uskarżał, to nie była nawet choroba, ale tylko pewna dolegliwość związana z wiekiem, na którą cierpią nawet ludzie cieszący się dobrym zdrowiem. Dolegliwość, z którą można żyć. Więc dlaczego odbierał to jak objawienie, które nigdy nie przychodzi i którego potem się nie pamięta? „O tak — powiedział stary Fish — przeczucie śmierci to bardzo pospolite wrażenie przy angina pectoris, nie ma się czym martwić”. Ale czy rzeczywiście było to przeczucie śmierci? Czy właśnie tym byłoby objawienie, gdyby kiedyś przyszło?
— To bolesne — rzekła Alice.
— Tak — potwierdził Smoky, śmiejąc się czy raczej sapiąc. — Chyba bym wolał, żeby mi to nie dokuczało. Tak.
— Może to już ostatni raz — powiedziała Alice. Myślała o atakach tak, jakby chodziło o kichanie: jedno potężne kichnięcie może oczyścić system.
— Na pewno nie — odparł spokojnie Smoky. — Myślę, że nie życzymy sobie ostatniego razu.
Zeszli po schodach, trzymając się pod ramię, i wkroczyli do salonu, gdzie czekali na nich goście.
— Już jesteśmy — oznajmiła Alice. — Smoky też.
— Cześć, cześć — powiedział.
Sophie podniosła wzrok znad stolika, a jego córki znad robótki na drutach. Dostrzegł na ich twarzach odbicie swojego bólu. Nadal czuł mrowienie w palcu, ale był ocalony. Długo noszona obrączka znajdowała się jeszcze na swoim miejscu. Dolegliwość, ale przypominająca objawienie. Czy im również sprawia to taki ból jak mnie? — pomyślał po raz pierwszy.
— Zatem zaczynamy — powiedziała Sophie. Spojrzała po twarzach, które otaczały ją kołem: rodziny Drinkwaterów i Barnable’ów, Flowersów, Stone’ów i Woodsów, jej kuzynowie, sąsiedzi, powinowaci. Światło miedzianej lampy stojącej na stoliku sprawiało, że reszta pokoju była niewidoczna dla jej oczu. Czuła się tak, jakby siedziała przy ognisku i patrzyła na zwierzęta przyczajone w ciemności, które miały dzięki jej zaklęciom zyskać świadomość i cel istnienia.
— Miałam gościa — oznajmiła.
III
Ale jak mogliście oczekiwać, że będziecie podążać tą ścieżką myśli samotnie? Jak mogliście oczekiwać, że zmierzycie księżyc? Nie, moi państwo, nie spodziewajcie się, że ta ścieżka jest krótka. Musicie mieć serca lwów, by nią podążać, nie jest krótka, a jej morza są głębokie. Będziecie szli nią długo w zdumieniu, to uśmiechając się, to płacząc.
Zwołanie wszystkich krewnych i znajomych było łatwiejsze, niż Sophie sądziła, chociaż miała trudności z podjęciem ostatecznej decyzji. Tak samo trudne okazało się przedstawienie im tego, co wiedziała, wymagało to bowiem przełamania niemal odwiecznego milczenia, trwającego od tak dawna, że mieszkańcy Edgewood nie pamiętali już nawet, iż zostali do niego zobowiązani przysięgą. Milczenie broniło dostępu do serca wielu historii. Zanim je przełamano, upłynęły ostatnie miesiące zimy. W tym czasie wieści docierały do zasypanych śniegiem farm i odizolowanych domostw, do stolicy i do Miasta. I w końcu ustalono taką datę, która odpowiadała wszystkim.
Czy to daleko stąd?
Kiedy wieści dotarły wreszcie do wszystkich, bez oporów zgodzili się przybyć i co dziwniejsze, wcale nie byli zaskoczeni. Tak jakby od dawna oczekiwali takiego wezwania. I tak też było, chociaż większość z nich nie zdawała sobie z tego sprawy aż do tej chwili.
Kiedy gość Margaret Juniper minął pentagram wytyczony przez pięć miast, porównywany kiedyś przez Jeffa Junipera do pięcioramiennej gwiazdy, która miała wskazać Smoky’emu drogę do Edgewood, niejeden z gospodarzy przebudził się, czując, że ktoś albo coś nadchodzi. Wszyscy odnieśli wrażenie, że spływa na nich długo oczekiwany pokój, z uczuciem szczęścia poczuli, że ich życie nie skończy się w zwykły sposób, nie skończy się, dopóki nie zostanie wypełniona obietnica lub nie nastąpi coś wielkiego. To tylko wiosna, stwierdzili rano, to tylko nadchodząca wiosna. Świat jest taki, jaki był, nic się nie zmieniło, życie nie przynosi takich niespodzianek. Ale historia Marge była przekazywana od domu do domu, przy czym wzbogacano ją o szczegóły, snuto przypuszczenia i domysły. I kiedy nadeszło wezwanie do Edgewood, ludzie wcale nie byli zaskoczeni — jedynie zdziwieni, że jest to dla nich takie naturalne.
Była to ich sprawa, sprawa tych wszystkich rodzin, z którymi zetknął się August, które uczył Auberon, a potem Smoky, które odwiedzała Sophie w czasie swoich staropanieńskich spacerów. Stało się dokładnie tak, jak przewidywała cioteczna babka Nora Cloud: dotyczyło to Drinkwaterów i Barnable’ów. Prawie sto lat temu ich przodkowie osiedlili się na tych ziemiach, ponieważ znali Opowieść albo tych, którzy ją snuli. Niektórzy z nich byli dopiero studentami, a nawet uczniami. Ludzie tacy jak rodzina Flowersów zostali wtajemniczeni albo przynajmniej tak im się zdawało. Wielu z nich było tak zamożnych, że nie musieli pracować. Mogli całymi dniami zgłębiać tajemnicę wśród jaskrów i mleczy, rosnących na farmach, które kupili i które zaniedbali. Ciężkie czasy sprawiły, że poziom życia ich potomków znacznie się obniżył: pracowali jako rzemieślnicy, imali się dorywczych zajęć, zamienili się w farmerów ciułających grosz do grosza, a małżeństwa z dziećmi mleczarzy i prostych robotników, z którymi ich dziadkowie nie zamieniliby słowa, wcale nie należały do rzadkości. Mimo to nadal krążyły wśród nich historie, jakich nie znano nigdzie na świecie. Warunki ich życia pogorszyły się, a oni myśleli, że świat się zestarzał i coraz trudniej na nim żyć, że wszystko jest tak rozpaczliwie pospolite. Ale byli potomkami bardów i bohaterów, a kiedyś panował przecież na ziemi złoty wiek, tętniła ona życiem i była gęsto zaludniona. Pamiętali o tym, czasy współczesne wydawały się bowiem ordynarne i nieciekawe. Wszyscy jako dzieci zasypiali, słuchając opowieści o dawnych wiekach, a potem przekazywali te same historie własnym dzieciom. Wielki dom był zawsze na ich ustach, jego mieszkańcy zdziwiliby się, słysząc, jak dużo wiedzą o nim i o jego dziejach. Często dumali o tych rzeczach, siedząc przy stole i nie mając w tych mrocznych dniach innych rozrywek. I chociaż zniekształcali trochę prawdę, to jednak niczego nie zapomnieli. Kiedy nadeszło wezwanie od Sophie, byli zdziwieni, że wcale ich to nie dziwi. Od razu odłożyli narzędzia, zdjęli fartuchy, zwołali dzieci i zapalili silniki starych aut. Przybyli do Edgewood, gdzie powiedziano im, że pojawiło się zaginione dziecko, że sprawa jest pilna i wkrótce będzie trzeba wyruszyć w podróż.