Выбрать главу

— Nie wiecie przypadkiem, gdzie mogą być efemerydy?

— Co takiego? — spytała Alice.

— Efemerydy. — Wyciągnął jedną z książek i odstawił z powrotem. — Duża czerwona książka, która opisuje pozycje planet w każdym dniu. No wiecie.

— Zaglądałeś do niej, kiedy patrzyliśmy na gwiazdy?

— Właśnie. — Odwrócił się do nich, nadal trochę posapywał, ale wydawał się niezwykle podniecony. — Nie domyślacie się? — Trzymał lampę w górze. — Nie uwierzycie w to. Sam jeszcze nie mogę uwierzyć. Ale to jedyna rzecz, która ma sens. Jedyna rzecz na tyle zwariowana, żeby mieć sens.

Czekał na to, co powiedzą, i w końcu Alice zapytała:

— Chodzi o planetarium?

— O planetarium. Będzie działać.

— Och — zdziwiła się Alice.

— To nie wszystko, to nie wszystko — Triumfował. — Myślę, że naprawdę będzie działać. Myślę, że miało działać. To takie proste! Nigdy o tym nie pomyślałem. Możecie sobie wyobrazić? Alice, dom nie upadnie. Jeśli planetarium będzie działać, to poruszy wszystko, uruchomi generatory. Będzie prąd! Ogrzewanie!

W świetle lampy, którą trzymał, widziały jego odmienioną twarz. Był tak bliski przekroczenia jakiejś niebezpiecznej granicy, że Sophie zadrżała. Przypuszczała, że nie widzi ich dwóch zbyt dokładnie. Spojrzała na Alice, która nadal ściskała mocno jej dłoń, i pomyślała, że te oczy wypełniłyby się łzami, gdyby mogły. Jednak to nie było możliwe. Wiedziała, że już nigdy nie zobaczy jej łez…

— To dobrze — powiedziała Alice.

— Dobrze — powtórzył Smoky, podejmując na nowo poszukiwania. — Myślisz, że zwariowałem. Ja też tak myślę. Ale zdaje się, że Harvey Cloud nie był szaleńcem. Być może nie. — Wyciągnął grubą książkę spod sterty innych, które z hukiem upadły na podłogę. — Jest, to ta, to ta — powiedział i nie patrząc już na Alice i Sophie, ruszył do drzwi.

— Smoky, lampa — przypomniała mu Alice.

— Ach, przepraszam. — Niósł ją zupełnie bezmyślnie. Odstawił lampę na stół i uśmiechnął się do nich z taką wielką satysfakcją, że nie mogły nie odpowiedzieć uśmiechem. Niemal biegiem opuścił pokój, dźwigając pod pachą ciężką książkę.

Inna kraina

Po jego wyjściu obie kobiety siedziały przez jakiś czas w milczeniu. W końcu Sophie spytała:

— Nie powiesz mu?

— Nie — odparła Alice. Zaczęła mówić coś jeszcze, może chciała podać przyczynę albo usprawiedliwić się, jednak zrezygnowała z tego, a Sophie nie ośmieliła się już nic więcej dodać.

— Ja właściwie nie odejdę — powiedziała Alice. — Naprawdę nie. To znaczy odejdę, ale nadal tu będę. Zawsze. — Wierzyła w prawdziwość swoich słów. Patrząc na ciemny sufit i na wysokie okna, pomyślała, że to, co ją przyzywało, nawołując z samego serca rzeczy, przyzywałoby ją tak samo w każdym innym miejscu. Nie miała uczucia, że coś traci, tylko czasem jej się tak zdawało, ale to było złudzenie.

— Sophie — powiedziała, a jej głos stał się nagle ochrypły. — Sophie, musisz się nim zaopiekować. Musisz na niego uważać.

— Ale jak to zrobić, Alice?

— Nie wiem, ale musisz. Naprawdę, Sophie. Zrób to dla mnie.

— Oczywiście — odparła Sophie. — Ale niezbyt dobrze mi to wychodzi. Nie jestem opiekunką.

— To nie potrwa długo — dodała Alice. Tego również była pewna, a przynajmniej wierzyła i miała nadzieję, że tak jest. Próbowała znaleźć w swym wnętrzu tę pewność, znaleźć spokojne zadowolenie, wdzięczność i rozradowanie, które odczuwała, gdy zaczęła pojmować, jakie to wszystko będzie mieć zakończenie. Przeżyła całe wieki jak kurczak w skorupce, ale urosła za duża i w końcu znalazła sposób, żeby rozbić skorupkę. Właśnie miała wyjść na ogromny świat, którego istnienia nawet się nie domyślała. Nie wypróbowała jeszcze skrzydeł, które miały jej ułatwić życie na tym świecie. Czuła przerażenie, ale jednocześnie miała poczucie własnej potęgi. Była pewna, że inni nabiorą w końcu takiej samej pewności, jaką miała ona, i zrozumieją też inne rzeczy, coraz to cudowniejsze. Ale w zimnym, starym pokoju, w ciemnościach wiecznej nocy, nie odczuwała tej ożywiającej nadziei. Pomyślała o Smokym. Bała się. Bała się tak, jakby… — Sophie, czy myślisz, że to śmierć? — zapytała miękko.

Sophie drzemała z głową opartą na ramieniu siostry.

— Hm? — zamruczała.

— Czy myślisz, że to jest w gruncie rzeczy śmierć?

— Nie wiem — odparła Sophie. Czuła, że Alice drży. — Chyba nie, ale nie wiem.

— Ja też myślę, że to nie jest śmierć — powiedziała Alice. — Ale jeśli tak, to nie jest to takie, jak myślałam…

— Chodzi ci o śmierć czy o miejsce?

— Jedno i drugie. — Owinęła trochę mocniej szalem siebie i siostrę. — Smoky opowiadał mi kiedyś o takim miejscu w Indiach czy w Chinach, gdzie przed wiekami dawali skazanym na śmierć narkotyk, który działał podobnie jak środek nasenny. Tylko że to była trucizna o bardzo powolnym działaniu. Najpierw taki skazaniec zasypia, głęboko zasypia i ma bardzo żywe sny. Śni przez długi czas, zapomina nawet, że to sen. Śpi przez wiele dni. Śni mu się, że podróżuje czy coś w tym rodzaju. I w pewnym momencie umiera podczas tego snu. Narkotyk działa tak łagodnie, że człowiek śpi mocno i nawet nie zauważa, kiedy umiera. Nie wie, że umarł. Może sen się zmienia, ale on nawet nie wie, że to sen. Po prostu tak jakby dalej śnił. Myśli tylko, że znalazł się w innej krainie.

— To okropne — stwierdziła Sophie.

— Smoky powiedział, że nie za bardzo w to wierzy.

— Nie. To nie może być prawda.

— Powiedział, że jeśli narkotyk miał w końcu doprowadzić do śmierci, to skąd ludzie wiedzieli, jakie właściwie jest jego działanie.

— Och.

— Myślałam, że może to się odbędzie w podobny sposób.

— Nie, Alice, to straszne, nie.

Ale Alice nie wydawało się to straszne. Sądziła, że jeśli ktoś został skazany na śmierć, to wędrówka do jakiejś innej krainy wcale nie jest najgorszym rozwiązaniem. Przeczuwała coś, czego nie przeczuwał nikt inny, i nawet Sophie nie była tego świadoma: miejsce, do którego ich wezwano, nie jest prawdziwe. Gdy dorastała, wydawało jej się, iż żadne miejsce nie istnieje w oderwaniu od jego mieszkańców. Im mniej ich było, tym mniejsza była ta kraina. I jeśli teraz mieli odbyć podróż do tej krainy, to każdy emigrant będzie musiał stworzyć miejsce, do którego się udaje, stworzyć je z samego siebie. A ona, jako pionier, będzie również musiała zbudować ląd z własnej śmierci, czy z tego, co w tej chwili zdawało jej się podobne do śmierci, ląd, do którego przybędą pozostali. Stanie się tak ogromna, żeby mogła zamknąć w sobie cały świat, albo cały wielki świat skurczy się na tyle, żeby zmieścić się w jej piersi.

Smoky oczywiście w to nie uwierzy. W każdym razie będzie mu trudno. Wszystko teraz wydawało mu się bardzo trudne. Jakkolwiek znosił to cierpliwie i nauczył się z tym żyć, nigdy nie było mu łatwo. Czy przyjdzie? Była pewna wielu spraw, ale nie tego. Już dawno zrozumiała, że to samo, dzięki czemu Smoky ją zdobył, może teraz stać się przyczyną tego, iż go utraci. Chodziło o jej rolę w Opowieści. Ta umowa nadal obowiązywała. Miała wrażenie, że Smoky znajduje się na końcu długiego i cienkiego sznura, który może pęknąć, jeśli któreś z nich go pociągnie, albo wyśliznąć się z jej lub jego dłoni. Odejdzie teraz bez pożegnania, żeby się łudzić, iż nie odchodzi na dobre.