Выбрать главу

Tak, stary Bramble mógł mieć rację, tylko że wydaje się to zbyt proste albo zbyt skomplikowane: dwa różne światy, do których prowadzą bramy. Nie, wcale nie dwa światy. Można ten pomysł zdusić w zarodku. Tylko jeden świat, ale przybierający różne formy. Czym w końcu był „świat”? Ten, który widziała w telewizji w serialu Inny świat, mógł wypełnić tamten bez potrzeby mnożenia bytów, był cząsteczkowy, ale stanowił skończoną całość. To była tylko inna forma, fikcja.

I właśnie w takiej formie jak fikcja, jak bajka, istniała kraina, do której, jak powiedziały jej kuzynki, ona również została zaproszona. O nie! Powiedziały, że musi wyruszyć w podróż. Tak, wyruszyć w podróż, ponieważ jedynym sposobem dotarcia do tej krainy była właśnie podróż. Wszystko wydawało się już dostatecznie jasne. Nie ma na to rady.

Chińczycy wierzyli, że niebiosa i czarodziejskie krainy mają jedną wspólną cechę: wybór sposobu, w jaki chcesz się tam dostać, należy do ciebie. Takie podróże wymagały prawie zawsze długich przygotowań i żelaznej woli albo przynajmniej ogromnej siły marzeń. I co to miało wspólnego z formą, która wbrew woli tego świata albo przynajmniej nie pytając o zdanie jego mieszkańców, zajęła go kawałek po kawałku, wykorzystując fantazję architektów, pentagram miast, blok slumsów, sufit Terminusa i wreszcie samą stolicę? Która spadła na obywateli tego zwykłego świata i wchłonęła ich niechcący jak wielka fala przypływu? Nazwała to Świętym Cesarstwem Rzymskim. Wprowadzono ją w błąd. Cesarz Fryderyk Barbarossa okazał się tylko marnym szczątkiem okrętu, dryfującym na fali, która poruszyła wody czasu. Wtargnięcie fali zakłóciło jego sen, tak jak powódź zakłóca wieczny sen zmarłych, unosząc ich doczesne szczątki z grobów. Kierował się gdzie indziej. Ona jednak nie miała zamiaru skończyć w jakimś miejscu rządzonym nie wiadomo przez jakich mistrzów, którzy mogli bardzo źle potraktować jej bunt przeciwko nim. Może była w stanie zmienić kierunek jego drogi? Zmienić jego samego, tak jak można przekabacić tajnego szpiega i sprawić, żeby stanął po stronie tych, których szpiegował? W tym celu ukradła karty. Z ich pomocą była w stanie nim rządzić albo przynajmniej otworzyć mu oczy na przyczyny.

Ten plan miał jednak bardzo słaby punkt. Co za kłopot, co za kłopot! Spojrzała na torebkę leżącą na siatce na bagaże. Czuła, że jej próba przeciwstawienia się temu sztormowi była beznadziejna jak każdy opór stawiany przez tych, którzy stanowili tylko przeszkodę na drodze czegoś obojętnego, nadciągającego nieuchronnie i o wiele potężniejszego, niż sobie wyobrażali. Eigenblick wspominał o tym czymś w każdym przemówieniu i miał rację, natomiast ona była zaślepiona. Zarówno witanie tego z radością, jak i stawianie oporu były jałowymi zajęciami. To coś dostanie każdego, jeśli tylko zechce. Hawksquill bardzo żałowała, że była taka pewna siebie, ale to nie zmieniało faktu, iż ocalenie widziała jedynie w ucieczce.

Usłyszała kroki. Jej ucho wyłowiło ich odgłos spośród stukotu kół pociągu. Zbliżały się do jej przedziału.

Nie ma czasu, żeby ukryć karty. Jednak najciemniej jest pod latarnią. To wszystko dzieje się zbyt szybko, w końcu jest tylko starą kobietą i wcale nie umie zbyt dobrze sobie radzić w takich sytuacjach. Wcale.

— Nie patrz tam — ostrzegła się w duchu. — Nie patrz na torebkę.

Drzwi otworzyły się: Russell Eigenblick stanął przed nią, trzymając się oburącz słupka przy drzwiach, żeby utrzymać równowagę w pędzącym pociągu. Jego ciemny krawat był przekrzywiony, na czole błyszczały kropelki potu. Spojrzał złowrogo na Hawksquill.

— Czuję ich zapach — powiedział.

A więc to był słaby punkt jej planu. Po raz pierwszy przemknęło jej to przez myśl, gdy siedzieli pewnej zimowej nocy w owalnym biurze, a na dworze sypał śnieg. Teraz miała pewność. Cesarz jest szalony, zupełnie zbzikowany.

— Zapach czego, sir? — spytała potulnie.

— Czuję ich zapach — powtórzył tylko.

— Wcześnie pan wstał — zauważyła. — Nie za wcześnie na kieliszek tego? — Wskazała na butelkę brandy.

— Gdzie one są? — powiedział, wchodząc chwiejnie do maleńkiego przedziału. — Masz je przecież, muszą tu gdzieś być.

Nie patrz na torebkę.

— Ale co?

— Karty, ty suko.

— Muszę z panem pomówić o pewnej sprawie — oznajmiła, wstając. — Przepraszam, że spóźniłam się na pociąg wczorajszej nocy, ale…

Kręcił się gwałtownie po przedziale, przewracając dziko oczami, jego nozdrza falowały.

— Gdzie? — powtarzał. — Gdzie?

— Sir — zaczęła, usiłując przezwyciężyć ogarniające ją uczucie beznadziejności — Sir, proszę mnie wysłuchać.

— Karty.

— Działa pan po złej stronie — wyrzuciła z siebie, nie będąc w stanie sformułować tej myśli ostrożniej. Bardzo ją korciło, żeby spoglądać na torebkę, której on jeszcze nie dostrzegł. Obmacywał ściany w poszukiwaniu tajnej skrytki. — Musi mnie pan wysłuchać. Ci, którzy panu tyle naobiecywali, wcale nie mają zamiaru dotrzymać słowa. Nawet gdyby mogli. Ale ja…

— Ty! — wykrzyknął, odwracając się do niej. — Ty! — Roześmiał się głośno. — To przezabawne!

— Chcę panu pomóc.

Przerwał poszukiwania. Spojrzał na nią z wyrazem głębokiego wyrzutu w brązowych oczach.

— Pomóc. Ty. Pomóc mi.

Użyła niewłaściwych słów. Wiedział — czytała to z jego twarzy — że pomaganie mu nigdy nie leżało w jej planach i nie miała takiego zamiaru również teraz. Może i był szalony, ale nie głupi. Dojrzała w jego oczach, że poczuł się przez nią zdradzony, i odwróciła wzrok. Było oczywiste, że nic, co by w tej chwili powiedziała, nie poruszyłoby go. To, czego chciał od niej teraz, było bez niej bezużyteczne, ale nawet tego nie umiałaby mu wyjaśnić.

Przyłapała się na tym, że patrzy na torebkę z kartami. Czuła niemal, że odwzajemniają jej spojrzenie. Szybko odwróciła wzrok, ale tyran już zauważył torebkę. Sięgnął po nią, odpychając Hawksquill.

— Stój! — wykrzyknęła, uciekając się do siły zaklęć. Przyrzekła kiedyś, że użyje tej metody tylko w ostateczności i w dobrych zamiarach. Cesarz skamieniał, trzymając dłoń na torebce. Z całej siły próbował przezwyciężyć zaklęcie Hawksquill, ale nie mógł się ruszyć. Ona zaś schwyciła torebkę i pędem wybiegła z przedziału. W korytarzu wpadła prawie na przygarbionego i powolnego stewarda.

— Idzie pani teraz spać, proszę pani? — spytał uprzejmie.

— Ty będziesz spać — powiedziała i przecisnęła się obok niego. Osunął się po ścianie, otwierając usta i zamykając oczy. Zapadł w głęboki sen. Wpadając do następnego wagonu, Hawksquill słyszała, jak Eigenblick wrzeszczy z wściekłości i przerażenia. Odsunęła na bok ciężką zasłonę, która zagradzała jej drogę i znalazła się w przedziale sypialnym. Ludzi pobudziły już wrzaski Eigenblicka. Zaspani, bladzi i zatrwożeni, wychylali głowy zza zasłon na górnych i dolnych kuszetkach. Zobaczyli Hawksquill. Wróciła do wagonu, z którego przyszła.

Jej spojrzenie padło na sznur znajdujący się w małej niszy, który widziała już wiele razy podczas podróży pociągami. Ten, kto pociągnie go dla żartu albo złośliwości, naraża się na surową grzywnę. Właściwie nigdy nie dowierzała, że taki cienki sznureczek może zatrzymać pociąg, ale słysząc wrzawę i kroki w odległym przedziale, pociągnęła go teraz, po czym szybko podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę. W ciągu kilku sekund pociąg ostro zahamował ze zgrzytem i piskiem. Hawksquill jednym szarpnięciem otworzyła drzwi, zdumiona tym, co robi. Uderzyły w nią krople deszczu. Pociąg stał w samym środku pustkowia, w ciemnych, skąpanych w deszczu lasach, w których topniały jeszcze ostatnie zaspy śniegu. Było przenikliwie zimno. Hawksquill zeskoczyła z krzykiem na ziemię i przywarła do niej bez ruchu. Potem z trudem zaczęła się wspinać po nasypie, plącząc się we własnej spódnicy. Spieszyła się, żeby nie dosięgło jej poczucie nieprawdopodobieństwa tego, co robi.