— Długa droga — powiedział. — Bardzo długa droga.
Dłuższa, pomyślała, niż droga przebyta przez tych, którzy zjawili się tu w ślad za nią, ale nie tak trudna, bo dobrze znana: będą fontanny, przy których można się odświeżyć, i rozległa kraina, o której tak często marzyła.
Książę miał trudności z wdrapaniem się na dychawicznego konia, ale z pomocą innych w końcu tego dokonał. Siedząc w siodle, uniósł słabą dłoń, a tłum zawiwatował. Wojna była skończona, a nawet więcej: odeszła w niepamięć. Wygrali. Pani Underhill, podpierając się laską, ujęła wodze konia. Wyruszyli.
Zostaję
Sophie wiedziała, że jest to najdłuższy dzień w roku, ale nie rozumiała, dlaczego nazywano go środkiem lata[15], skoro lato dopiero się zaczęło. Może dlatego, że w tym dniu po raz pierwszy wydawało się, iż lato nigdy się nie skończy. Nikt nie był w stanie wyobrazić sobie nadejścia jakiejkolwiek innej pory roku. Nawet odgłos zamykania i otwierania drzwi z siatką przeciwko owadom oraz zapach holu, do którego weszła, nie wydawał się nowy. Zupełnie jakby nigdy się nie zmieniał.
A przecież mogłoby się zdarzyć, że to lato wcale by nie nadeszło. To Daily Alice sprawiła, że zawitało. Sophie była tego pewna. Odwaga jej siostry uchroniła ich przed wieczną zimą. Dzięki temu, że wyruszyła pierwsza, mogli powitać ten dzień. Powinien być kruchy i nietrwały, a jednak okazał się najprawdziwszym letnim dniem, jaki Sophie kiedykolwiek przeżyła, być może nawet najprawdziwszym letnim dniem od czasów jej dzieciństwa. To przekonanie ożywiało ją i dodawało otuchy. Przez długi czas wcale nie znajdowała w sobie dość odwagi, ale teraz, kiedy odczuwała wszędzie obecność Alice, sądziła, że potrafi i musi być odważna. Ponieważ właśnie dzisiaj wyruszali.
Dzisiaj wyruszali. Serce w niej rosło na tę myśl i przycisnęła mocniej do piersi torbę wydzierganą na drutach, która stanowiła cały jej bagaż. Nie wiedziała, co jeszcze miałaby ze sobą zabrać. Planowanie, rozmyślanie, odczuwanie na przemian nadziei i strachu wypełniło bez reszty jej czas od dnia spotkania w Edgewood, ale tylko niekiedy uświadamiała sobie, co ją czeka.
Można by powiedzieć, że zapomniała to odczuwać. Jednak doskonale wiedziała, co robi.
— Smoky?! — zawołała.
Imię odbiło się echem w wysokim holu pustego domu. Wszyscy zgromadzili się na zewnątrz: w ogrodzie otoczonym murem, na werandach, w parku. Przybywali tam od rana, przynosząc to, co ich zdaniem mogło okazać się przydatne w czasie podróży. Byli gotowi do takiej drogi, jaką sobie wyobrażali. Popołudnie miało się ku końcowi i czekali na jakieś wskazówki od Sophie. Ona zaś poszła poszukać Smoky’ego, który w takich sytuacjach był zawsze pod ręką — zarządzał wszystkim, gdy wyruszali na pikniki czy wycieczki.
Gdyby tylko potrafiła sobie wmówić, że wyruszają na piknik albo wycieczkę, na wesele lub na pogrzeb czy też na wakacje, to wiedziałaby dokładnie, jak sobie poradzić ze wszystkim i robiłaby po prostu to, co należy, tak jakby wiedziała, dokąd jadą. Zrobiłaby tyle, ile zdoła, resztę pozostawiając innym.
— Smoky? — zawołała ponownie.
Znalazła go w bibliotece, chociaż gdy zajrzała tam po raz pierwszy, wcale go nie dostrzegła. Zasłony były zaciągnięte, a on siedział nieruchomo w dużym fotelu z wielką księgą na kolanach. Ręce miał splecione, a głowę opuszczoną, jakby wpatrywał się w podłogę u swoich stóp.
— Smoky? — Weszła do środka z lękiem. — Wszyscy są gotowi, Smoky — powiedziała. — Czy dobrze się czujesz?
Podniósł na nią oczy.
— Ja zostaję — oświadczył.
Stała przez chwilę jak wryta, nie będąc w stanie pojąć sensu jego słów. W końcu odłożyła torbę (znajdował się w niej stary album ze zdjęciami, pęknięta figurka z porcelany, przedstawiająca bociana dźwigającego na grzbiecie nagie dziecko i starą kobietę, oraz dwie inne rzeczy, powinny się w niej znaleźć karty, ale oczywiście ich tam nie było) i podeszła do Smoky’ego.
— Co ty mówisz? Nie — zaprotestowała. — Nie.
— Ja nie idę, Sophie — powtórzył obojętnie, tak jakby po prostu nie miał ochoty nigdzie jechać, po czym utkwił spojrzenie w swoich splecionych rękach.
Sophie wyciągnęła do niego dłoń i otworzyła usta, żeby się sprzeciwić tej decyzji, ale zrezygnowała. Uklękła przy nim i spytała łagodnie:
— Co to ma znaczyć?
— No cóż — odparł, nie patrząc na nią. — Ktoś powinien zostać, prawda? Ktoś tu powinien być, żeby zająć się wszystkim. To znaczy na wypadek… na wypadek, gdybyście chcieli wrócić, czy coś w tym rodzaju. To w końcu mój dom.
— Smoky — powiedziała i położyła dłoń na jego rękach. — Smoky, musisz iść, musisz!
— Nie, Sophie.
— Tak! Nie możesz nie pójść, nie możesz, co my zrobimy bez ciebie?
Spojrzał na nią, zaintrygowany tym wybuchem. Wydawało mu się, że taki argument jest zupełnie nie na miejscu. Co my bez ciebie zrobimy? Nie wiedział, jak na to zareagować.
— Nie mogę — rzekł.
— Dlaczego?
Westchnął głęboko.
— Po prostu nie mogę… — Przesunął dłonią po czole i dodał: — Nie wiem, po prostu…
Sophie przeczekała te wstępy. Przypomniało jej to sytuację sprzed wielu, wielu lat, kiedy takie wstępy poprzedzały powiedzenie najgorszej rzeczy. Zacisnęła wargi i milczała.
— Odejście Alice — ciągnął — było już wystarczającym złem. Widzisz — poruszył się w fotelu — widzisz, Sophie, ja nigdy nie byłem częścią tego, sama wiesz. Nie mogę… To znaczy… Miałem tyle szczęścia, naprawdę. Nigdy bym nie pomyślał, kiedy jako dziecko przybyłem do miasta, że spotka mnie w życiu tyle szczęścia. Nie byłem po prostu do tego stworzony Ale ty i Alice… przyjęłyście mnie. To było tak, jakbym się dowiedział, że odziedziczyłem milion dolarów. Nie zawsze to rozumiałem, a może tak, może rozumiałem, czasami uważałem pewnie, że tak musi być. Jednak w głębi duszy wiedziałem. Byłem wdzięczny. Nie potrafię nawet wyrazić jak bardzo. — Uścisnął jej dłoń. — W porządku, w porządku. Ale teraz kiedy Alice odeszła… Chyba zawsze wiedziałem, że musi coś takiego zrobić, wiedziałem przez cały czas, ale nigdy się nie spodziewałem, że to jednak nastąpi. I wiesz, Sophie, ja się do tego nie nadaję, nie jestem do tego stworzony. Chciałem spróbować, naprawdę. Ale potrafię tylko myśleć, że utrata Alice jest już wystarczającym złem. A teraz mam utracić was wszystkich. Nie mogę, Sophie. Po prostu nie mogę.
Sophie ujrzała łzy zbierające się w jego oczach, wymykające się spod zwiotczałych, różowych powiek. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy taką scenę. I z całego serca chciała go zapewnić, że wcale wszystkiego nie straci, że to, co zostawia, jest nieważne, bo w zamian otrzyma o wiele więcej, a szczególnie Alice. Ale nie ośmieliła się, bo jakkolwiek w jej przekonaniu była to prawda, nie mogła tego powiedzieć Smoky’emu, ponieważ on nie uważał tego za prawdę, a i ona sama nie miała całkowitej pewności, czy nie skłamałaby. A jeśli tak, to najstraszniejsze kłamstwo nie mogłoby być bardziej okrutne. Jednakże obiecała Alice, że bez względu na okoliczności przyprowadzi Smoky’ego, i nie mogła sobie wyobrazić, że miałaby wyruszyć bez niego. Nie była jednak w stanie nic powiedzieć.
— No nic — odezwał się i wytarł twarz dłonią.
Sophie, nie wiedząc, co począć, przytłoczona smutkiem, wstała. Nie potrafiła jasno myśleć.
15
Midsummer Day (ang.) — dosł. dzień w środku lata, ang. określenie 24 czerwca, dzień Świętego Jana