— Och — westchnęła. W gorączkowym pędzie, który pozbawił ją dziewictwa, nie zdołała zapewne pojąć, że jest nienasycony, zbyt wiele miała do przemyślenia. — Czy chcesz to znowu zrobić?
Nic nie odpowiedział, to nie miało z nim nic wspólnego. Tak samo można by zapytać pstrąga złapanego na haczyk, czy chce dalej prowadzić takie życie, czy je zakończyć. Umowa jest umową. Zastanawiał się, dlaczego za drugim razem wydaje się to trudniejsze, dlaczego przeszkadzają niezręczne łokcie i kolana, skoro zna się już kobietę lepiej, a i ona pojęła przynajmniej podstawowe zasady. Myśli te nie uchroniły go jednak przed tym, co było nieuniknione. Gdy się kochali, zapałał do niej jeszcze głębszym uczuciem.
Kobiety są takie rozmaite: inne ciała, piersi, zapachy. Nie wiedział, że tak bardzo będą się różniły, że ich charaktery okażą się tak odmienne jak twarze i głosy. Odczuwał już przesyt z powodu tej rozmaitości. Wiedział zbyt dużo. Jęknął głośno (z miłości i wszechwiedzy) i przywarł do niej. Marge.
Było późno. Księżyc wędrujący po niebie zmalał i stał się chłodny i biały. Wyglądał smutno. Marge znowu roniła łzy, chociaż nie wyglądało to na zwyczajny płacz. Jej łzy wydawały się naturalną wydzieliną, spowodowaną być może wpływem księżyca. Odsuwała się od Augusta, chociaż nie mogła obronić przed nim swej nagości. Powiedziała ze spokojem:
— Cieszę się, Auguście, że byliśmy ze sobą chociaż ten jeden raz.
— Co to znaczy: ten jeden raz? — wydobył z siebie charkot bestii, niepodobny do jego głosu. — Ten jeden raz?
Wierzchem dłoni starła łzy z twarzy. Nie mogła w ciemności zapiąć podwiązek.
— Bo będę to zawsze pamiętać.
— Nie.
— Przynajmniej pamiętać. — Podrzuciła sukienkę w powietrze i umieściła zręcznie nad głową. Wykręcała się na wszystkie strony, aż sukienka opadła na nią jak kurtyna: ostatni akt.
— Nie, Auguście. — Przywarła do drzwi, zasłaniając się skrzyżowanymi rękoma. — Przecież mnie nie kochasz, i tak jest dobrze. Nie. Wiem o Sarze Stone. Wszyscy wiedzą. Nie ma sprawy.
— O kim?
— Nie ośmielisz się. — Spojrzała na niego ostrzegawczo. Nie miał zamiaru zepsuć wszystkiego kłamstwami i zaprzeczeniami. — Kochasz ją przecież. To prawda, sam dobrze wiesz.
Nic nie powiedział. To była prawda. W jego wnętrzu zaczynała się katastrofa tak wielka, że mógł tylko przyglądać się jej bezsilnie. Hałas wewnętrzny zagłuszał jej słowa:
— Nigdy nie zrobię tego z kim innym, nigdy. — Jej odwaga wyczerpywała się, wargi zaczynały drżeć. — Odejdę i będę żyć z Jeffem i nigdy nikogo innego nie pokocham. Zawsze o tym pamiętaj. — Jeff był jej bratem, ogrodnikiem zajmującym się różami. Odwróciła twarz. — Teraz możesz odwieźć mnie do domu.
Bez słowa zawiózł ją do domu.
Wewnętrzny zgiełk przypomina wewnętrzną pustkę. Czuł się pusty, wyzuty z wszelkich uczuć, kiedy patrzył, jak Marge wysiada z samochodu, jak odchodzi i stapia się w jedno z cieniem liści nakrapianym plamkami księżyca. Nie odwróciła się ani razu, ale nawet gdyby to zrobiła, i tak by nie zauważył. Czuł się pusty, kiedy uciekał od zacienionych, drżących skrzyżowań. Pusty, kiedy jechał do domu. To nie była świadoma decyzja, to poczucie pustki sprawiło, że zjechał z szarej drogi, na której połyskiwały kamienie, i przesadził rów, po czym zanurzył nieustraszonego forda w srebrzystej trawie pastwiska i gnał przed siebie. I wtedy pustkę powoli wypełniło postanowienie, które również wydawało się czcze. Samochód krztusił się z braku paliwa. August dławił silnik, poganiał, zachęcał auto, by przejechało jeszcze kawałek, ale samochód umilkł na dobre. Gdyby w promieniu dziesięciu mil znajdowała się jakaś cholerna stacja benzynowa, przydałaby się jak diabli. Siedział przez chwilę w stygnącym samochodzie, wyobrażając sobie własne przeznaczenie, ale w istocie wcale o nim nie myśląc. Zastanawiał się (był to ostatni gasnący przebłysk zwyczajnej myśli), czy Marge pomyśli, że zrobił to dla niej. Musiałby włożyć do kieszeni kamienie, jak najcięższe, i po prostu się odprężyć. Spłukać z siebie to wszystko. Huk towarzyszący tej decyzji, która nie mogła zapełnić pustki, przypomniał zimny ryk wodospadu. Zdawało mu się, że już go słyszy, i zastanawiał się, czy w wieczności będzie słyszał cokolwiek innego. Miał nadzieję, że nie.
Wysiadł z samochodu, odczepił ogon wiewiórki — powinien go oddać, może zwrócą w jakiś sposób jego zapłatę — po czym ślizgając się i potykając w swych skórzanych butach uwodziciela, skierował się do lasu.
Dziwny sposób życia
— Mamo? — powiedziała Nora ze zdumieniem, zatrzymując się na korytarzu z pustą filiżanką i spodeczkiem w ręku. — Co ty tam robisz?
Violet stała na schodach. Zeszła na dół, nie robiąc hałasu. Była ubrana. Miała na sobie rzeczy, których Nora nie widziała od lat, ale wyglądała jak lunatyczka.
— Czy nie wiadomo nic o Auguście? — zapytała, wiedząc z góry, jaką otrzyma odpowiedź.
— Nie, nic nie wiadomo.
Minęły już dwa tygodnie, odkąd sąsiad powiedział im, że widział samochód Augusta porzucony na polu, otwarty na oścież. Po długim namyśle Auberon zaproponował Violet, żeby wezwali policję. Ale Violet zupełnie nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogło zdarzyć się coś, co wymagałoby interwencji policji, toteż Auberon wątpił, czy w ogóle dotarła do niej jego propozycja. Tego, co było Augustowi przeznaczone, nie mogła odmienić ani nawet ujawnić policja.
— To moja wina — powiedziała cichym głosem. — Cokolwiek się zdarzyło. Och, Noro.
Nora wbiegła na schody, na których Violet usiadła tak gwałtownie, że wydawało się, iż upadła. Nora wzięła Violet pod ramię, żeby pomóc jej wstać, ale matka schwyciła tylko jej dłoń i uścisnęła, jak gdyby to Nora potrzebowała pocieszenia. Nora usiadła z nią na schodach.
— Tak bardzo się myliłam — powiedziała Violet. — Tak bardzo. I byłam taka głupia. I widzisz, co się przeze mnie stało.
— Nie — powiedziała Nora. — Co masz na myśli?
— Nie rozumiałam — ciągnęła Violet. — Myślałam… Posłuchaj, co powiem, Noro. Chcę pojechać do Miasta. Chcę zobaczyć Timmie i Alexa, pobyć u nich trochę i zobaczyć dziecko. Pojedziesz ze mną?
— Oczywiście — odrzekła Nora. — Ale…
— Dobrze. I jeszcze jedno. Ten twój młody człowiek.
— Jaki młody człowiek? — Nora odwróciła wzrok.
— Henry. Harvey. Zdawało ci się pewnie, że nie wiem, ale tak nie jest. Myślę… Myślę, że ty i on, że powinniście zrobić to, na co macie ochotę. Jeśli kiedykolwiek powiedziałam coś takiego, co kazało ci pomyśleć, że jestem przeciwna, to myliłaś się. Musicie postąpić dokładnie tak, jak chcecie. Wyjdź za niego i przeprowadź się…
— Ale ja nie chcę się przeprowadzać…
— Biedny Auberon. Przypuszczam, że już za późno, nie pojechał na swoją wojnę i…
— Mamo — wtrąciła Nora — o czym ty mówisz?
Violet milczała przez chwilę. Wreszcie powiedziała:
— To moja wina. Nie przypuszczałam. Ale bardzo trudno jest nie pomagać albo nie próbować się upewnić, że wszystko dobrze idzie, kiedy się trochę wie albo zgaduje, trudno jest nie mieć obaw, nie myśleć, że nawet drobna rzecz, nawet najdrobniejsza rzecz, którą zrobicie, może wszystko popsuć. Ale tak wcale nie jest, prawda?
— Nie wiem.
— Wcale tak nie jest. Widzisz — złożyła blade, szczupłe dłonie i zamknęła oczy — to jest Opowieść. Tylko że dziwniejsza i dłuższa, niż sobie wyobrażamy. Dziwniejsza i dłuższa, niż potrafimy sobie wyobrazić. Więc jedyne, co powinnam zrobić — otworzyła oczy — co obie musimy zrobić, to zapomnieć.