Выбрать главу

Kiedy przekonał Smoky’ego, jak logiczne są jego poglądy na te sprawy, często zabierał go ze sobą. Doktor był leworęczny, a Smoky nie, dzięki czemu prawdopodobieństwo, iż w czasie krwawej orgii postrzelą się nawzajem, wydawało się znikome. Smoky, chociaż nieuważny i niezbyt cierpliwy, wykazywał jednak naturalny talent do polowania.

— Nadal jesteśmy na terenie twojej posiadłości? — spytał Smoky, kiedy przechodzili przez kamienny mur.

— Na posiadłości Drinkwaterów — odparł doktor. — Czy wiesz, że ten porost tutaj, ten płaski, srebrzysty gatunek może przetrwać setki lat?

— Twojej to znaczy Drinkwaterów — poprawił się Smoky. — To miałem na myśli.

— Właściwie to ja nie jestem Drinkwaterem — oznajmił doktor, kołysząc bronią i zmieniając kierunek marszu. — Nie z nazwiska.

Słysząc to, Smoky przypomniał sobie pierwsze słowa, jakie wypowiedział do niego doktor:

— Nie jestem praktykującym doktorem — stwierdził. — Ściśle rzecz ujmując, jestem bękartem. — Naciągnął czapeczkę głębiej na czoło i bez goryczy rozważał swój przypadek. — Byłem dzieckiem z nieprawego łoża i nigdy nikt mnie formalnie nie zaadoptował. Wychowywała mnie Violet, a także Nora i Harvey Cloud. Ale nigdy nie załatwili formalności.

— Ach tak? — Smoky starał się okazać zainteresowanie, choć znał już tę historię.

— Szkielety — powiedział doktor — w starej rodzinnej szafie. Mój ojciec miał coś w rodzaju romansu z Amy Meadows, poznałeś ją.

„Zaorał ją, a ona wydała plon”. Smoky powstrzymał się, żeby nie wypowiedzieć tych słów na głos.

— Tak — przytaknął — teraz nazywa się Amy Woods. Wyszła za Chrisa Woodsa wiele lat temu.

— Hm. — Jakież to wspomnienie próbowało wedrzeć się do świadomości Smoky’ego, ale w ostatniej chwili wycofało się? Sen?

— Ja jestem tego owocem. — Jego jabłko Adama poruszyło się, ale Smoky nie potrafił stwierdzić, czy był to skutek emocji, czy nie. — Czy nie mógłbyś zaczaić się koło tych zarośli, o tam? Dochodzimy do całkiem dobrych miejsc.

Smoky udał się tam, gdzie mu kazano. Trzymał starą angielską strzelbę w gotowości. W przeciwieństwie do reszty rodziny Smoky nie lubił chodzić na długie, bezsensowne spacery, szczególnie kiedy na dworze było wilgotno. Ale gdy miał konkretny cel, tak jak dzisiaj, to potrafił znosić niewygody nie gorzej od nich. Chciałby jednak przynajmniej pociągnąć za spust, nawet jeśli niczego nie trafi.

Kiedy te myśli błąkały się po jego głowie, dwie brązowe kule armatnie wypadły ze splątanych krzaków i nabierały szybko wysokości. Smoky krzyknął zaskoczony, ale kiedy doktor zawołał „twoje”, miał już broń uniesioną do strzału i wodząc lufą niczym na sznurku za ogonem jednego ptaka, wypalił, po czym wycelował w drugiego i strzelił ponownie. Potem opuścił strzelbę i patrzył zdumiony, jak oba ptaki spadają i uderzają z plaśnięciem w brązowe zielsko.

— Cholera — zaklął.

— Dobry strzał — wykrzyknął serdecznie doktor, ale w sercu uczuł lekkie ukłucie winy i przerażenia.

Obowiązki

Zataczając szerokie koło, wracali do domu z czterema upolowanymi ptakami. Wieczór zrobił się chłodny jak w zimie. Po drodze minęli coś, co zaintrygowało Smoky’ego już wcześniej. Przywykł do widoku szczątków napoczętych budowli: cieplarni, świątyni, opuszczonych, ale jednak pasujących do tego miejsca. Tylko co robił stary, zardzewiały samochód, ledwie już podobny do samochodu, w samym środku pola? Samochód był bardzo stary, musiał tam tkwić od ponad pięćdziesięciu lat, jego koła ze szprychami, zaryte do połowy w ziemi, wydawały się tak osamotnione i staroświeckie jak złamane koła wozów osadniczych, zatopionych na preriach Środkowego Zachodu.

— Tak, to model T — powiedział doktor. — Należał do mojego ojca.

Patrząc na gruchot, przystanęli przy kamiennym murze, żeby zwyczajem myśliwych przekazywać sobie z rąk do rąk termos z rozgrzewającym napitkiem.

— Kiedy dorosłem — powiedział doktor, wycierając usta w rękaw — zacząłem się dopytywać, skąd wziąłem się na świecie. Wydobyłem z nich w końcu prawdę o Amy i Auguście, ale, widzisz, Amy zawsze wolała udawać, że to wszystko się wcale nie zdarzyło, że jest po prostu dawną przyjaciółką rodziny, chociaż wszyscy znali prawdę, nawet Chris Woods, i chociaż płakała za każdym razem, kiedy ją odwiedzałem. Violet — to co innego. Zdawało się, że całkiem zapomniała o Auguście, chociaż z nią nigdy nie można było mieć pewności. Nora powiedziała tylko: uciekł. — Wziął termos od Smoky’ego. — W końcu zdobyłem się na odwagę i zapytałem Amy, jak to właściwie było. Z początku ją to onieśmieliło, wyglądała jak zawstydzona dziewczynka, tak to tylko można określić. August był jej pierwszą miłością. Niektórzy ludzie nigdy nie zapominają, prawda? Jestem z tego dumny w pewnym sensie.

— Zwykło się sądzić, że dziecko miłości jest szczególnym dzieckiem — wtrącił Smoky. — Bardzo złym albo bardzo dobrym. Pearl w Szkarłatnej literze, Edmund w…

— Byłem w takim wieku, kiedy chce się mieć pewność co do takich spraw — ciągnął doktor. — Chcesz wiedzieć, kim dokładnie jesteś, poznać swoją tożsamość. Wiesz, o co mi chodzi. — Ale Smoky nie wiedział. — Myślałem sobie tak: Mój ojciec uciekł, z tego, co wiedziałem, bez śladu. Czy możliwe, że ja zrobię to samo? Czy to może leżeć również w mojej naturze? I być może, gdybym go odnalazł po nie wiadomo jakich przygodach, mógłbym sprawić, żeby uznał mnie za syna. Ścisnąć dłońmi jego ramiona… — Doktor wykonał stosowny gest, ale ponieważ miał w rękach termos, nie wypadło to tak wzruszająco, jak powinno — i powiedzieć: „Jestem twoim synem”. — Usiadł i popijał ze smutkiem.

— I uciekłeś?

— W pewnym sensie.

— No i?

— Nie zawędrowałem daleko. I zawsze dostawałem pieniądze z domu. Zostałem lekarzem, ale nigdy za wiele nie praktykowałem. Zobaczyłem kawałek wielkiego świata. Ale wróciłem. — Uśmiechnął się nieśmiało. — Przypuszczam, że wiedzieli, że wrócę. Sophie Dale wiedziała. Tak teraz mówi.

— Nigdy nie odnalazłeś ojca — stwierdził Smoky.

— I tak, i nie — odparł doktor. Wpatrywał się w pagórek na polu. Wkrótce będzie to tylko bezkształtne wzniesienie, nie porośnięte trawą, a potem zupełnie zniknie. — To chyba prawda, że nieraz wyruszasz na poszukiwanie przygód, a potem znajdujesz to, czego szukałeś, na własnym podwórku.

W murze na dole siedziała w swej kryjówce Polna Myszka i obserwowała ich. Jakie mają zamiary? Czuła woń krwi, a ich usta poruszały się tak, jakby konsumowali obfite żarło, ale przecież nic nie jedli. Przycupnęła na szorstkiej kępce mchu, na której jej przodkowie siadywali od wielu, wielu lat, i rozmyślała. Marszczyła nerwowo nosek i nastawiała przezroczyste płatki uszne, żeby usłyszeć dźwięki, które wydawali.