Zostawiła album otwarty na tej stronie, podczas gdy George kontynuował masaż, zmieniając pozycję ciała i rąk. Jej rozwierające się nogi wydały dziwny odgłos. Pokazała mu „Osierocone nimfy”. Miały kwiaty we włosach, leżały wyciągnięte na murawie. Trzymały ręce nawzajem na swoich policzkach, ich powieki były ciężkie. Już miały się pocałować z otwartymi ustami: może w akcie pocieszenia, a może po to, by stworzyć artystyczne ujęcie niewinności zarazem osieroconej jak i bajkowej. Ale one nie grały. Sophie pamiętała to. Jej ręce pozbawione czucia ześliznęły się ze stronicy, a oczy przestały widzieć zdjęcia. To nie miało znaczenia.
— Wiesz, co mam zamiar zrobić? — zapytał George, nie mogąc się powstrzymać.
— Mhm.
— Naprawdę?
— Tak. — To było tylko tchnienie. — Tak.
Ale wcale nie wiedziała. Znowu spadała w przepaść świadomości, uratowała się przed upadkiem, wylądowała szczęśliwie (potrafiła latać) na dalekim krańcu, w samym środku tego perłowego popołudnia, po którym nadeszła noc.
Najmniejsze Atuty
— Jak w każdej talii — mówiła Cloud, wyciągając aksamitną torebkę z pudełeczka, a następnie karty z torebeczki — są tu pięćdziesiąt dwie karty na pięćdziesiąt dwa tygodnie roku, cztery zestawy na cztery pory roku, dwanaście kart atutowych z figurami na dwanaście miesięcy i jeśli dobrze policzysz, trzysta sześćdziesiąt cztery znaczki, po jednym na każdy dzień roku.
— Rok ma trzysta sześćdziesiąt pięć dni — powiedział George.
— To jest według starego kalendarza. Wtedy jeszcze miał tyle. Dorzuć drew do ognia, dobrze? — Kiedy podsycał ogień, zaczęła wykładać jego przyszłość. Sekret, który ukrywał w sobie — a raczej na górze pogrążony we śnie — rozgrzewał go i przywoływał uśmiech na jego twarzy, ale mimo to jego kończyny pozostawały lodowato zimne. Odwinął mankiety swetra i schował w nie dłonie. Przypominały ręce szkieletu.
— Jest tu również — ciągnęła Cloud — dwadzieścia jeden kart atutowych ponumerowanych od zera do dwudziestu. Są to osoby, miejsca, rzeczy i pojęcia. — Wykładała duże karty z ładnymi rysunkami lasek, buław, kielichów i mieczy. — To jest inny zestaw figur — objaśniała Cloud. — Te, które tutaj mam, nie są tak wielkie jak tamte, tamte mają słońca, księżyce i takie generalne pojęcia. Moje nazywają się, moja matka tak je nazwała, Najmniejszymi Atutami. — Uśmiechnęła się do George’a. — To jest Osoba. Kuzyn. — Ułożyła kartę w kole i zamyśliła się na chwilę.
— Powiedz mi najgorsze — poprosił George. — Potrafię to znieść.
— Najgorsze — odezwała się Alice, która siedziała w głębokim fotelu, czytając książkę — to właśnie to, czego nie może ci powiedzieć.
— Ani tego, co najlepsze — dodała Cloud. — Jedynie odrobinę tego, co może się zdarzyć. Ale kiedy się zdarzy: czy następnego dnia, czy następnego roku czy też za godzinę — tego również nie potrafię ci powiedzieć. Teraz pozwól mi się zastanowić. — Karty tworzyły przeplatające się koła przypominające łańcuchy myśli, a Cloud mówiła George’owi o wydarzeniach, które staną się jego udziałem: mały spadek, powiedziała, od kogoś, kogo nigdy nie znał, ale nie pieniądze, i zostawiony przez przypadek. — Widzisz, tutaj jest Podarunek, a w tym miejscu Nieznany.
Obserwując ją i śmiejąc się w duchu z tego, co robiła, a równie bezradnie z tego, co zdarzyło się tego popołudnia (i co zamierzał powtórzyć, wślizgując się cicho jak mysz, kiedy wszyscy zasną), George nie zauważył, że Cloud zamilkła, wpatrując się w układ wyłaniający się przed jej oczyma. Nie zauważył, że ściągnęła usta i zawahała się, nim położyła ostatnią kartę w środku. Było to Miejsce: Perspektywa.
— No i? — zapytał.
— Nie wiem, George — odparła.
— Czego nie wiesz?
— Nie wiem dokładnie. — Sięgnęła po papierośnicę, potrząsnęła nią i stwierdziła, że jest pusta. Widziała tak wiele ustawień, tyle razy stawiała karty, że czasami poszczególne układy nakładały się na siebie w jej umyśle. Z uczuciem déjà vu zdała sobie sprawę, że nie patrzy na pojedynczy układ, ale na jeden z całej serii, tak jakby te układy, które stworzyła dawno temu, miały zostać oznaczone napisem „ciąg dalszy”. Teraz, bez ostrzeżenia, ukazała się jej oczom właśnie kontynuacja. Jednak przede wszystkim była to przyszłość George’a.
— Jeśli Kuzyn jest tobą — zaczęła. Nie, to nie wyjdzie. Był jakiś fakt, jakiś drobiazg, o którym nie wiedziała.
George oczywiście wiedział, o jaki fakt chodzi, i nagle doznał wrażenia, że się dusi, ogarnął go strach, że tajemnica zostanie wykryta, uczucie absurdalne, ale mimo to intensywne. Czuł się jak złapany w pułapkę.
— No dobrze — odzyskał mowę. — To wystarczy. Nie jestem pewien, czy chcę poznać całą swoją przyszłość. — Zauważył, że Cloud dotyka karty Kuzyna, a następnie karty zwanej Nasieniem. O Boże, pomyślał. I właśnie w tym momencie z podjazdu dobiegł ostry dźwięk klaksonu.
— Trzeba im pomóc wypakować zakupy — powiedziała Alice, usiłując wygramolić się z wysokiego fotela. George skoczył na równe nogi.
— Nie, skarbie, nie w twoim stanie. Siedź sobie spokojnie.
Wyszedł z pokoju, trzymając zimne dłonie w rękawach swetra jak mnich.
Alice zaśmiała się i z powrotem wzięła książkę.
— Czy przestraszyłaś go, Cloud? Co tam zobaczyłaś?
Cloud zatopiła spojrzenie w kartach, które przed nią leżały. Zaczęła teraz myśleć, że myliła się co do Najmniejszych Atutów. Myliła się sądząc, że nie mówią nic o drobnych wydarzeniach w życiu bliskich jej osób. Te drobne wydarzenia były cząstkami łańcucha, a łańcuchy stanowiły wielkie zdarzenia, bardzo wielkie w istocie.
Karta Perspektywa na środku ukazywała zetknięcie się korytarzy czy przejść. Na końcu każdego korytarza znajdowała się nieskończona perspektywa rozmaitych drzwi, które różniły się łukami, nadprożami, kolumnami i tak dalej, aż wyczerpała się inwencja artysty, a jego kunsztowne rzeźbienia w drewnie przestały się czymkolwiek różnić (mimo to były przepiękne). Na końcu tych przejść można było dostrzec inne drzwi, za którymi rozpościerały się drogi wiodące w różnych kierunkach. Być może każda z nich otwierała rozmaite i nieskończone perspektywy.
Połączenie, drzwi, zakręty — tylko jedna chwila, kiedy można ogarnąć wszystkie drogi naraz. To był George — to wszystko. On był tą perspektywą, chociaż o tym nie wiedział, a ona nie miała pojęcia, jak mu o tym powiedzieć. Ta perspektywa nie stanowiła jego perspektywy, to on sam był perspektywą. A ona właśnie odkryła wszystkie możliwości. I nie potrafiła ich wyrazić. Wiedziała teraz — była tego pewna — że wszystkie układy kart, jakie kiedykolwiek stworzyła, były cząstkami jednego wzoru i że George zrobił lub zrobi — albo robił w tym momencie — coś, co jest istotnym elementem w tym wzorze. A w żadnym układzie elementy nie są od siebie oderwane. Powtarzają się, łączą ze sobą. Co to mogło być? Wokół niej rozbrzmiewały odgłosy rodzinnego życia, nawoływania na schodach. Ale ona patrzyła na to miejsce, na perspektywę niekończących się odgałęzień, narożników, korytarzy. Miała wrażenie, że sama znajduje się w tym miejscu, że tuż za nią są drzwi, że siedzi tu pomiędzy nimi a pierwszymi drzwiami zobrazowanymi w kartach, że jeśli odwróci głowę, zobaczy być może niekończącą się perspektywę łuków i belek za sobą.