Выбрать главу

— Chyba nas poniosło — odparła spokojnie Sophie. — No wiesz.

Pod spojrzeniem Alice odwaga Sophie ulotniła się i dziewczyna spuściła wzrok. Alice podciągnęła się na łóżku i oparła o wezgłowie.

— Czy musisz tam stać? — rzuciła. — Nie mam zamiaru cię uderzyć.

Sophie nadal stała w drzwiach. Wyglądała na poły niepewnie, na poły wojowniczo, jak Lily, kiedy coś rozlała i bała się, że grozi jej nie tylko sprzątanie po sobie, ale gorsza kara. Alice przywołała siostrę niecierpliwym gestem.

Bose stopy Sophie zaplaskały na podłodze, a kiedy wdrapała się na łóżko, uśmiechając się dziwnie nieśmiało, Alice wyczuła jej nagość pod flanelową koszulą. Przywiodło jej to na myśl minione lata, ich dawną bliskość. Tak nas mało, pomyślała, tak wiele miłości, a tak mało osób, które można nią obdarzyć. Nic dziwnego, że tak się to wszystko pogmatwało.

— Czy Smoky wie? — zapytała chłodno.

— Tak — odparła Sophie. — Powiedziałam mu pierwszemu.

Zabolało ją, że Smoky jej nie powiedział. Po raz pierwszy odkąd Sophie weszła do pokoju, Alice poczuła coś, co można by nazwać bólem. Pomyślała o tym, jak musiał się czuć z tym ciężarem, podczas gdy ona o niczym nie wiedziała. Te myśli przeszywały ją jak sztylet.

— I co zamierza zrobić? — zadała następne pytanie, jak w katechizmie.

— On nie… On nie…

— Może lepiej byście coś postanowili? Wspólnie.

Usta Sophie zadrżały. Zapas odwagi, z którym tu przyszła, wyczerpywał się.

— Och, Alice, nie bądź taka — błagała. — Nie sądziłam, że będziesz taka.

Ujęła dłoń Alice, ale siostra odwróciła wzrok i przycisnęła knykcie drugiej dłoni do ust.

— Wiem, że możesz nas nienawidzić za to, co zrobiliśmy — powiedziała Sophie, starając się wyczytać coś z twarzy Alice. — O tak, Alice, ale…

— Nie czuję do was nienawiści, Sophie. — Alice, jakby wbrew swej woli, zacisnęła mocno palce na dłoni Sophie. Nadal nie patrzyła na siostrę. — Chodzi o to… — Sophie obserwowała, jak Alice stacza wewnętrzną walkę. Nie śmiała się odezwać, tylko mocniej objęła dłoń siostry, czekając, co ta powie. — Widzisz, myślałam… — Znowu umilkła i odchrząknęła, ponieważ coś ściskało ją za gardło. — Sama wiesz — powiedziała. — Pamiętasz przecież: Smoky został wybrany dla mnie, tak myślałam. Myślałam, że tak właśnie ma być w naszej historii.

— Tak. — Sophie spuściła oczy.

— Ale ostatnio zdaje mi się, że nie pamiętam tego zbyt dobrze. Nie mogę ich sobie przypomnieć. Tego jak było… Pamiętam, ale nie… to uczucie. Wiesz, co mam na myśli? Jak to było, z Auberonem, dawno temu.

— Och, Alice — powiedziała Sophie. — Jak mogłaś zapomnieć?

— Cloud stwierdziła: kiedy dorośniesz, zamienisz to, co miałaś jako dziecko, na to, co masz jako osoba dorosła. A jeśli nie, to i tak to utracisz, a w zamian nie dostaniesz nic. — Łzy zabłysły w jej oczach, chociaż głos jej nie zadrżał. Łzy wydawały się bardziej częścią historii, którą opowiadała, niż cząstką jej samej.

— I pomyślałam: więc zamieniłam ich na Smoky’ego. A oni to zaplanowali. I wszystko było w porządku… Mimo że już ich nie pamiętałam, miałam Smoky’ego… — Jej głos zadrżał teraz. — Chyba się myliłam.

— Nie! — zaprotestowała Sophie, tak przerażona, jakby Alice wypowiedziała bluźnierstwo.

— To chyba normalne — powiedziała Alice i westchnęła z drżeniem. — Chyba miałaś rację, kiedy braliśmy ślub, że ty i ja nigdy nie będziemy mieć tego, co kiedyś miałyśmy. Poczekaj, zobaczysz, powiedziałaś…

— Nie, Alice, nie! — Sophie schwyciła siostrę za ramię, jak gdyby chciała powstrzymać dalsze słowa. — Ta historia była prawdziwa, była, zawsze to wiedziałam. Nigdy przenigdy nie mów, że nie była. To była najprawdziwsza historia, jaką kiedykolwiek słyszałam, i okazała się prawdziwa, tak jak powiedzieli. Och, Alice, tak ci zazdrościłam, to było cudowne i zazdrościłam ci…

Alice zwróciła twarz w stronę siostry. Sophie przeraził jej wyraz: nie malował się na niej smutek, chociaż łzy migotały w oczach Alice, ani złość.

— Chyba nie masz już powodu do zazdrości — powiedziała Alice. — Naciągnęła koszulę nocną Sophie na jej ramię, z którego się ześlizgnęła. — I co teraz? Musimy pomyśleć, co zrobić…

— Kłamałam — oświadczyła Sophie.

— Co? — Alice patrzyła na nią, nic nie pojmując. — Kiedy kłamałaś?

— To kłamstwo, to kłamstwo! — Sophie niemal krzyczała, wyrzucając to z siebie. — To wcale nie Smoky! Skłamałam! — Nie mogąc już dłużej znieść wyrazu obcości na twarzy Alice, Sophie wtuliła głowę w jej łono i zaniosła się łzami. — Tak mi przykro… Tak ci zazdrościłam. Chciałam być częścią twojej historii, to wszystko. Och, czy nie rozumiesz, że on by nie mógł, on cię tak bardzo kocha. I ja bym tego nie zrobiła, ale brakowało mi ciebie. Ja też chciałam mieć historię, chciałam… Och, Alice.

Alice, bezgranicznie zdumiona, gładziła tylko Sophie po głowie i pocieszała ją bezwiednie. Potem powiedziała:

— Zaraz, zaraz, Sophie, posłuchaj. — Ujęła twarz siostry w dłonie i uniosła ją. — Czy to znaczy, że nigdy…

Sophie zaczerwieniła się. Widać to było nawet poprzez łzy spływające po jej twarzy.

— No tak, raz czy dwa. — Uniosła dłoń jak do przysięgi. — Ale to była moja wina, za każdym razem. — Gorączkowym gestem odrzuciła włosy, które przylepiły się do mokrej twarzy. — On zawsze czuł się potem okropnie.

— Raz czy dwa?

— No, trzy razy.

— To znaczy, że wy…

— Trzy i pół. — Sophie powstrzymała chichot i wytarła twarz w kołdrę. Pociągnęła nosem. — Całe wieki trwało, zanim się na to zdecydował, a w końcu był taki spięty, że właściwie nigdy nie było zbyt zabawnie.

Alice, zdziwiona, nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Sophie zawtórowała, chociaż przypominało to raczej szloch, ponieważ miała zatkany nos.

— No cóż. — Rozłożyła ręce i opuściła je na łono. — No cóż.

— Ale zaraz… — powiedziała Alice. — Jeśli to nie Smoky, to w takim razie kto? Sophie?

Sophie zdradziła jej tajemnicę.

— Nie.

— Tak.

— Ze wszystkich ludzi. Ale skąd masz pewność? To znaczy…

Sophie wyłuszczyła jej powody, wyliczając je na palcach.

— George Mouse — powiedziała Alice. — Ze wszystkich ludzi. Sophie, to prawie kazirodztwo.

— Och, daj spokój — broniła się Sophie. — To się zdarzyło tylko raz.

— Więc on…

— Nie! — zawołała Sophie i położyła dłonie na ramionach siostry. — Nie, on się nie dowie. Nigdy. Obiecaj to, Alice. Połóż dłoń na sercu. Nigdy mu nie powiesz, nigdy. Czułabym się strasznie zażenowana.

— Och, Sophie! — Co za zdumiewająca osoba, pomyślała Alice. Co za dziwna osoba! I zdała sobie nagle sprawę, że przez długi czas ona również tęskniła za Sophie. Zapomniała, jaka jest jej siostra. Zapomniała nawet, że brak jej Sophie. — W takim razie co powiemy Smoky’emu? Przecież to by znaczyło, że on…

— Tak. — Sophie drżała. Dreszcze przebiegały przez jej klatkę piersiową. Alice przesunęła się, a Sophie wśliznęła się pod kołdrę i wtuliła w ciepłe miejsce po Alice. Jej stopy w zetknięciu z nogami Alice wydawały się lodowate, więc ocierała palce u nóg o ciało siostry, żeby się rozgrzać.

— To nie jest prawda, ale przecież nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy pozwoliły mu myśleć, że to prawda. Dziecko musi mieć jakiegoś ojca — powiedziała Sophie. — I niech to nie będzie George, na miłość boską. — Ukryła twarz na piersi Alice, a po chwili milczenia powiedziała cichutko: — Chciałabym, żeby to Smoky był ojcem. — A zaraz potem dodała: — Powinien być. — Po długiej chwili milczenia Sophie dorzuciła: — Tylko pomyśl. Dziecko.