— No więc babunia zabrała mnie do La Negry, żeby to wypędzić czy coś. Nigdy w życiu się tak nie bałam. Zaczęła mnie cisnąć i macać tymi wielkimi, czarnymi rękoma i jakby jęczała i śpiewała i mówiła te wszystkie rzeczy, a oczy jej gdzieś uciekły i powieki drżały… Okropność. A potem ruszyła do tego małego palnika i rzuciła coś w niego, jakiś proszek czy coś takiego, i czuć było naprawdę silny zapach, i odsunęła się, jakby tańcząc, i znowu mnie dotykała. Robiła też jakieś inne rzeczy, ale już nie pamiętam co. Nagle przerwała to wszystko i zachowywała się tak normalnie jak po pracy, robota skończona, jak u dentysty. I powiedziała babuni, że nikt nie rzucił na mnie uroku, po prostu jestem chuda i muszę więcej jeść. Babuni bardzo ulżyło. Tak… — Znowu dotknęła jego nadgarstka, bo przez chwilę zagapił się we wnętrze kubka. — Więc siedzą sobie i popijają kawę i babunia płaci, a La Negra cały czas się na mnie gapi. Po prostu patrzy. Umierałam ze strachu. Na co ona się tak gapi? Potrafiła przeszyć cię spojrzeniem na wylot, zobaczyć twoje serce. Serce twojego serca. Potem robi tak — Sylvia wykonała ręką gest nakazujący dziecku zbliżyć się — i zaczyna do mnie mówić, bardzo powoli, pyta, jakie mam sny i o inne rzeczy, których już nie pamiętam. I wygląda, jakby bardzo głęboko myślała. Potem wyjmuje tę talię kart, bardzo starych i zniszczonych. I kładzie na nich moją dłoń, i przykrywa ją swoją dłonią. Jej oczy znowu uciekają, wygląda jak w transie. Och — wróciła do rzeczywistości — już nic nie ma.
— Jest jeszcze dużo. — Wstał i poszedł po rum.
— No więc posłuchaj, posłuchaj. Stawia te karty, dzięki. — Pociągnęła łyk z kubka, uniosła oczy i przez moment wyglądała jak dziecko, o którym opowiadała. — I zaczyna czytać moją przyszłość z kart. Właśnie wtedy zobaczyła moje przeznaczenie.
— I co to było? — Znowu usiadł koło niej na łóżku. — Coś wielkiego?
— Największego — odparła, przybierając poufny ton, jakby przekazywała najświeższe wieści. — Naj-, największego. — Roześmiała się. — Nie mogła w to uwierzyć. Takie chude, niedożywione dziecko w sukience uszytej w domu. I takie wielkie przeznaczenie. Gapiła się i gapiła. Wpatrywała się we mnie, wpatrywała się w karty. Moje oczy zrobiły się okrągłe jak spodki i pomyślałam, że zaraz się rozpłaczę, a babunia się modliła, a La Negra wydawała jakieś dźwięki. Chciałam uciec…
— Ale jakie dokładnie — spytał Auberon — było to przeznaczenie?
— Ona nie wiedziała dokładnie. — Sylvia roześmiała się, cała historia wydała się głupia. — W tym cały kłopot. Powiedziała o przeznaczeniu, i to wielkim, ale nie powiedziała, co to ma być. Gwiazda filmowa. Królowa. Królowa świata. Cokolwiek. — Zatopiła się nagle w myślach. — Oczywiście, to się jeszcze nie spełniło — wyjaśniła. — Ale czasem sobie to wyobrażam. W przyszłości. Wyobrażam sobie, jak się spełnia. Widzę ten obraz. Stół w lesie? Długi stół biesiadny, nakryty białym obrusem. A na nim pełno wszystkiego. Od końca do końca zawalony smakołykami. Ale w lesie. Dookoła drzewa i tak dalej. I jest tam puste miejsce pośrodku.
— I?
— To wszystko. Po prostu to widziałam. Myślałam o tym. — Spojrzała na niego. — Założę się, że nigdy wcześniej nie spotkałeś nikogo, kto miałby jakieś wielkie przeznaczenie — powiedziała, uśmiechając się szeroko.
Nie chciał jej mówić, że właściwie nie znał nikogo, kto nie miałby przeznaczenia. Przeznaczenie stanowiło wstydliwą tajemnicę, którą dzielili wszyscy w Edgewood, ale do czego nikt by się nie przyznał, chyba że w najbardziej zawoalowany sposób i tylko z konieczności. Uciekł od tego. Był pewien, że prześcignął to, tak jak gęsi prześcigają Północny Wiatr dzięki swym silnym skrzydłom. Nie mogło go to dosięgnąć. Jeśli pragnąłby teraz mieć przeznaczenie, to sam by je wybrał. Chciałby, na przykład, to takie proste, chciałby mieć Sylvie, chciałby należeć do Sylvie.
— Czy zabawnie jest mieć przeznaczenie? — zapytał.
— Niezbyt — odparła. Znowu zaczęła obejmować się ramionami, chociaż w pokoju było ciepło od ognia w kominku.
— Kiedy byłam dzieckiem, wszyscy się ze mnie nabijali. Oprócz babuni. Ale nie mogła się powstrzymać i rozpowiadała wszystkim o moim przeznaczeniu. La Negra też mówiła. A ja byłam ciągle wychudzonym dzieciakiem, który nic nadzwyczajnego nie zrobił. — Poruszyła się pod pościelą, zakłopotana, i obracała srebrny pierścionek na palcu. — Wielkie przeznaczenie Sylvie. Żartowali sobie. Kiedyś — odwróciła wzrok — kiedyś stary Cygan zjawił się w okolicy. Mama nie chciała go wpuścić, ale powiedział, że przybył z Brooklynu, żeby mnie zobaczyć. Więc wpuściła go. Był przygarbiony, spocony i strasznie gruby. I mówił tak śmiesznie po hiszpańsku. I wyciągnęli mnie, i pokazali mu. Jadłam skrzydełko kurczaka. I wpatrywał się we mnie przez chwilę tymi wielkimi wybałuszonymi oczami i otworzył usta. I wtedy — och, to było takie dziwne — padł na kolana. Zabrało mu to sporo czasu, wiesz? I mówi: „Pamiętaj o mnie, kiedy udasz się do swojego królestwa”. I dał mi to. — Podniosła dłoń, żeby pokazać mu srebrny pierścionek. — Potem wszyscy musieli pomagać mu wstać.
— I co potem?
— Wrócił do Brooklynu. — Przerwała. — Nie podobał mi się. — Roześmiała się. — Kiedy wychodził, wsadziłam mu do kieszeni skrzydełko kurczaka. Nie zauważył. Do kieszeni. W zamian za pierścionek.
— Skrzydełko za pierścionek.
— Tak. — Roześmiała się, ale szybko umilkła. Wyglądała na wyczerpaną i stropioną. Była zmienna: wydawało się, że jej nastroje zmieniają się szybciej niż nastroje większości ludzi. — Wielkie rzeczy — powiedziała. — Zapomnij o tym.
Piła szybko wielkimi łykami, a potem gwałtownie chwytała powietrze i machała dłonią przed otwartymi ustami, żeby ostudzić palące działanie rumu. Oddała mu kubek i zakopała się głębiej w pościeli.
— Dlaczego zawsze akurat ją? Nie potrafię nawet zatroszczyć się o siebie. Gorzej niż inni.
Jej głos stawał się ledwo słyszalny. Kręciła się, jakby próbowała zniknąć, potem przewróciła się na bok i szeroko ziewnęła. Widział wnętrze jej ust: język wygięty w łuk, nawet migdałki. Nie miało bladoróżowego koloru jak u białych ludzi, lecz intensywniejszą barwę: koralową. Zastanawiał się…
— To dziecko było pewnie szczęśliwe — powiedziała, kiedy przestała ziewać. — Że uciekło ode mnie.
— Nie wierzę — wtrącił. — Tak dobrze się zgadzaliście.
Nic nie odrzekła, tylko przyglądała się swoim myślom.
— Chciałabym — zaczęła, ale nic nie dodała. Żałował, że nie może jej nic zaofiarować. Oprócz wszystkiego.
— No cóż — powiedział — możesz zostać tu tak długo, jak zechcesz. Tak długo, jak chcesz.
Odrzuciła nagle kołdrę i wygramoliła się z łóżka, a Auberon miał dziką ochotę schwycić ją i powstrzymać.
— Pipi — powiedziała. Przetoczyła się po jego nogach i zeszła na podłogę. Otworzyła drzwi do toalety (otwierały się tylko na tyle, żeby można było prześlizgnąć się do środka, potem zatrzymywały się o skraj łóżka) i zapaliła światło.
Słyszał, jak rozpina zamek błyskawiczny.
— Ojej! Ale ta klapa zimna! — Nastąpiła cisza, a potem głośny odgłos siusiania. Kiedy skończyła, powiedziała: — Miły z ciebie facet, wiesz?
I jakakolwiek odpowiedź, której mógłby udzielić (gdyby potrafił coś wymyślić), utonęłaby w szumie wody.