Ogród wydawał mu się wtedy ogromny. Oglądany z rozległego, nieco falistego pokładu werandy, rozpościerał się na olbrzymiej przestrzeni jak ocean, dosięgając jabłoni, a potem rozbijał się wysokimi falami przerośniętych kwiatów i nieposkromionego zielska o kamienny mur i bramę zamkniętą na wieki, prowadzącą do parku. To było morze i dżungla. Tylko on jeden wiedział, co stało się z kamienną ścieżką, ponieważ mógł chodzić na czworakach pod zwieszającymi się liśćmi do tajemniczych miejsc. Kamienie na dróżce były tak chłodne, szare i śliskie jak woda.
Wieczorem pojawiały się robaczki świętojańskie. Ich widok zawsze go zaskakiwał. Wydawało się, że wcale ich nie widać, a w chwilę potem, kiedy zapadał błękitny zmrok, a Auberon przerywał jakieś pasjonujące zajęcie i unosił głowę, błyskały już w aksamitnych ciemnościach. Pewnego wieczoru postanowił siedzieć na werandzie, kiedy dzień będzie zamieniał się w noc, siedzieć i patrzeć, i nic więcej nie robić, i dostrzec pierwsze światełko, następne i wszystkie kolejne po to, by osiągnąć spełnienie, za którym zawsze tęsknił — za którym zawsze będzie tęsknił.
Schodki werandy były tego lata jego tronem. Tak więc siedział, opierając solidnie stopy w tenisówkach, ale jego uwaga nie była aż tak napięta, by nie mógł spojrzeć na księżyc, wijący sobie gniazdko w krokwiach werandy czy na srebrny pas niewidocznego odrzutowca. Podśpiewywał, ale nie była to określona melodia, raczej pozbawiona znaczenia onomatopeja na cześć zapadającego zmierzchu. Przez cały czas nie przerywał obserwacji. A jednak to Lilac dojrzała pierwszego robaczka świętojańskiego.
— Tam — powiedziała swoim cichym szorstkim głosem. I rzeczywiście, w dżungli paproci błyskało światełko, jak gdyby wykreowane w momencie, gdy wskazała palcem w tamtym kierunku. Kiedy zaświeciło się następne, Lilac wskazała je palcem od nogi. Lilac nawet w zimie nie nosiła butów. Miała na sobie tylko bladoniebieską sukienkę bez rękawów i pasek, który opadał wzdłuż jej satynowych ud. Kiedy powiedział o tym matce, zapytała, czy Lilac nigdy nie jest zimno, i nie potrafił znaleźć na to odpowiedzi. Widocznie nie, skoro nie dygotała. Wydawało się, że ta niebieska sukienka jest wystarczającym ubraniem, Lilac nie potrzebowała niczego więcej.
Jej sukienka, w przeciwieństwie do flanelowych koszul Auberona, nie stanowiła tylko przykrycia czy przebrania, lecz cząstkę jej samej.
Cała gromada robaczków świętojańskich budziła się do życia. Gdy tylko Lilac wskazała palcem i powiedziała „tam”, kolejne robaczki zapalały swoje blade świece: bladozielone jak fosforyzujący koniuszek sznurka, za który matka pociąga, zapalając światło w szafie. Kiedy już wszystkie unosiły się w powietrzu, tworząc jedyną jasność w ogrodzie, niewyraźną i bezkształtną, Lilac zakreśliła palcem kółko w powietrzu i robaczki świętojańskie zaczęły się zbierać powoli i skokami, jak gdyby niechętnie, w miejscu, które Lilac zakreśliła w powietrzu. I kiedy się zgromadziły, zaczęły krążyć w ślad za palcem Lilac, tworząc koło, uroczystą pawanę. Zdawało mu się nawet, że słyszy muzykę.
— Lilac nakazała robaczkom tańczyć — powiedział matce, kiedy w końcu przyszedł do domu. Obracał palcem w powietrzu tak jak Lilac i nucił jakąś melodię.
— Tańczyć? — zdziwiła się matka. — Nie sądzisz, że już czas spać?
— Lilac nie chodzi spać — powiedział, nie mając zamiaru porównywać się do niej — ona nie przestrzegała żadnych reguł — ale tylko kojarząc siebie z nią. Chociaż musiał chodzić spać, gdy błękitne światło oblewało jeszcze niebo i nie wszystkie ptaki spały, to jednak znał osobę, która nie musiała tego robić, która przesiadywała w ogrodzie do późnej nocy, kiedy on już dawno był pogrążony we śnie, albo spacerowała po parku i obserwowała nietoperze i wcale nie musiała spać, jeśli tak jej się podobało.
— Poproś Sophie, żeby przygotowała ci kąpiel — poleciła matka. — Powiedz jej, że zaraz przyjdę.
Stał przez chwilę, patrząc na matkę, i zastanawiał się, czy ma zaprotestować. Kąpiel to była kolejna rzecz, której Lilac nigdy nie musiała robić, ale często siadywała na brzegu wanny, wpatrując się w niego, daleka i bez skazy. Ojciec zaszeleścił gazetą i chrząknął, a Auberon wyszedł z kuchni — posłuszny, mały żołnierzyk.
Smoky odłożył gazetę. Daily Alice zamilkła przy zlewie ze ściereczką do naczyń w dłoni. Jej oczy błądziły.
— Wiele dzieci ma wymyślonych przyjaciół — powiedział Smoky — Albo braci czy siostry.
— Lilac — powiedziała Alice. Westchnęła i wzięła filiżankę. Popatrzyła na fusy od herbaty, jak gdyby chciała z nich powróżyć.
To tajemnica
Sophie pozwoliła mu wziąć do kąpieli kaczkę. Często łatwiej było uzyskać od niej zgodę na takie przyjemności, ale nie dlatego, że była bardziej życzliwa niż matka. Nie była po prostu tak czujna i nieraz wydawało mu się, że nie poświęca mu zbyt wiele uwagi. Kiedy siedział zanurzony po szyję w gotyckiej wannie (tak dużej, że mógłby w niej prawie pływać), odwinęła kaczkę z papieru. Zauważył, że w pudełku zostało jeszcze pięć sztuk.
Kaczki zostały wykonane z twardego mydła, tak pomyślała Cloud, która kupiła je dla niego, i dlatego pływały. To mydło, powiedziała, jest bardzo czyste i nie szczypie w oczy. Kaczki zostały starannie wyrzeźbione z jasnocytrynowego mydła, które istotnie wydawało mu się bardzo czyste i tak delikatne, że budziło to w nim nienazwane uczucia: przemieszanie czci i głębokiej, zmysłowej przyjemności.
— Czas zacząć mycie — powiedziała Sophie.
Puścił kaczkę na wodę, rozmyślając o niemożliwym do zrealizowania marzeniu: chciałby spuścić wszystkie kaczki naraz na wodę, obserwować flotyllę boskiej, gładkiej, wyrzeźbionej czystości.
— Lilac nakazała robaczkom świętojańskim tańczyć — powiedział.
— Tak? Umyj się za uszami.
Dlaczego, dziwił się, a właściwie nie całkiem się dziwił, zawsze kazano mu robić to czy tamto, kiedy wspominał o Lilac? Kiedyś matka powiedziała mu, że byłoby lepiej nie rozmawiać za wiele o Lilac z Sophie, ponieważ może jej to sprawić przykrość. Ale on uważał, że wystarczy, jeśli się postara odróżniać jedną Lilac od drugiej.
— Nie twoja Lilac.
— Wiem.
— Twoja Lilac odeszła.
— Tak.
— Zanim się urodziłem.
— Właśnie.
Lilac, która siedziała na okazałym sedesie, patrzyła tylko to na niego, to na Sophie, zupełnie nieporuszona, jak gdyby to jej wcale nie interesowało. Auberonowi cisnęło się na usta mnóstwo pytań dotyczących obu Lilac — a może były trzy? — i za każdym razem, kiedy pomyślał o Lilac Sophie, nowe pytanie wykwitało na rozłożystym krzewie. Ale wiedział, że są tajemnice, których nigdy nie pozna. Tylko że kiedy dorósł, miał z tego powodu żal.