— Betsy Bird wychodzi za mąż — powiedział. — Znowu.
— Skąd o tym wiesz?
— Tacey tak mówiła. Lily powiedziała, że wychodzi za Jerry’ego Thorne’a, a Lucy powiedziała, że będzie miała dziecko. Już.
Naśladował zaintrygowany, nieznacznie oceniający ton, jakim mówiły jego siostry.
— Pierwsze słyszę. No, wychodź — powiedziała Sophie.
Niechętnie odłożył kaczkę. Jej ostre rysy zaczęły się już rozmazywać. W następnej kąpieli straci oczy, potem całkowicie zatraci rysy. Jej szeroki dziób zmniejszy się do rozmiaru dzióbka wróbelka, potem rozpłynie się zupełnie. Następnie kaczka straci głowę (będzie się starał nie złamać jej coraz cieńszej szyi, nie chcąc uczestniczyć w roztapianiu się kaczki). Na końcu zamieni się w bezkształtną masę, nie będzie już przypominała kaczki, a jedynie serce kaczki, nadal czyste, nadal unoszące się na wodzie.
Wycierała go energicznie, ziewając. Jej pora snu następowała często wcześniej niż jego. W przeciwieństwie do jego matki zostawiała zwykle wilgotne miejsca na łopatkach i na kostkach.
— Dlaczego nigdy nie wyszłaś za mąż? — zapytał. To by rozwiązało jeden z problemów dotyczących jednej z Lilac.
— Nikt mi się nigdy nie oświadczył.
To nie była prawda.
— Rudy Flood ci się oświadczył. Kiedy umarła mu żona.
— Nie byłam w nim zakochana. Ale skąd o tym wiesz?
— Tacey mi powiedziała. Byłaś kiedyś zakochana?
— Raz.
— W kim?
— To tajemnica.
Książki i bitwa
Lilac opuściła Auberona dopiero, gdy skończył siedem lat, chociaż na długo przedtem przestał komukolwiek wspominać o jej istnieniu. Kiedy był dorosły, zastanawiał się czasami, czy nie jest tak, że większość dzieci, które mają wymyślonych przyjaciół, przestaje się do tego przyznawać; czy nie jest tak, że nawet gdy dziecko przestaje nalegać, by przygotowywano nakrycie dla jego przyjaciela, by ludzie nie siadali na krzesłach, na których siedzi jego przyjaciel, nie oznacza to, że nadal ma z nim jakiś związek? Zastanawiał się, czy wymyślony przyjaciel po prostu odchodzi powoli, nabierając kształtu zjawy, gdy rzeczywisty świat staje się bardziej realny, czy też zwykle pewnego szczególnego dnia znika, by już nigdy więcej się nie pojawić — tak jak uczyniła to Lilac? Ludzie, których o to pytał, mówili, że nie pamiętają. Ale Auberon sądził, że mogli nadal ukrywać w sobie stare duszki i być może napawało ich to wstydem. Czemu wobec tego on sam pamięta wszystko tak dokładnie? Ten wyjątkowy dzień w czerwcu, gdy powietrze było przezroczyste jak woda, dzień w pełni lata, wymarzony na piknik: dzień, w którym Auberon przestał być dzieckiem.
Poranek spędził w bibliotece, wyciągnięty na chesterfieldzie, którego skóra ziębiła mu nogi. Czytał, a w każdym razie trzymał na piersi ciężką księgę i przypatrywał się kolejnym, gęsto zadrukowanym linijkom. Auberon zawsze uwielbiał czytać, ta pasja zrodziła się w nim na długo przedtem, nim faktycznie posiadł tę umiejętność. Zrodziła się wtedy, gdy siadywał z ojcem i Tacey przy kominku i odwracał niezrozumiałe stronice wielkiej książki z obrazkami, gdy oni je odwracali. Czuł się wtedy niezwykle wyciszony i spokojny. Gdy nauczył się odczytywać słowa, pogłębiło to przyjemność trzymania okładek, przewracania stron, odmierzania kciukiem drogi, która pozostała jeszcze do końca tej podróży i ślęczenia nad frontyspisami. Książki! Otwierane z trzaskiem starego kleju, uwalniające zapach perfum, zamykane z mocnym hukiem. Lubił te największe. Najbardziej te, które liczyły wiele tomów, jak trzynastotomowe, złocistobrązowe, niezrozumiałe dzieło Gregoroviusa Średniowieczny Rzym, stojące na niskiej półce.
Te grube i stare książki były wprost stworzone do przechowywania tajemnic. Chociaż czytał paragrafy i rozdziały skrupulatnie i wnikliwie (nie należał do osób, które czytają po łebkach), nie mógł w pełni zgłębić tych sekretów. I książka okazywała się dla niego (w istocie większość książek taka właśnie jest) głupia, nudna i przestarzała. Nie ujawniała swej magiczności. Półki uginały się zawsze pod ich ciężarem. Okultystyczne tomy, zbierane przez Johna Drinkwatera, były dla jego praprawnuka tak samo nieodparte jak liczne tomy, które kupował na metry, żeby zapełnić półki. W tej chwili Auberon czytał ostatnie wydanie Architektury domów wiejskich Johna Drinkwatera. Lilac, znudzona, przemykała z kąta w kąt biblioteki, przybierając różne pozy.
— Hej — powiedział Smoky do podwójnych drzwi, które stały otworem. — Czemu się tu dusisz? — zapytał słowami Cloud. — Byłeś na dworze? Co za dzień! — Nie uzyskał odpowiedzi. Auberon wolno przewrócił kartkę. Z miejsca, w którym stał, Smoky widział tylko tył wyskubanej głowy syna (jego własne strzyżenie) z dwoma wyraźnie zaznaczonymi ścięgnami i wrażliwym zagłębieniem pomiędzy nimi oraz czubek książki i dwie skrzyżowane stopy w wielkich tenisówkach. Nie musiał patrzeć, żeby stwierdzić, że Auberon ma na sobie flanelową koszulę zapiętą na przegubach dłoni. Nigdy nie nosił innych koszul ani nie rozpinał mankietów, bez względu na to, jak ciepły był dzień. Smoky’ego przepełniło zniecierpliwienie przemieszczane ze współczuciem. — Hej — zagadnął ponownie.
— Tato — odezwał się chłopiec — czy w tej książce napisali prawdę?
— Co to za książka?
Auberon podniósł księgę, pokazując ojcu okładkę. Smoky’ego ogarnęło nagłe znajome intensywne uczucie: właśnie w takim dniu jak ten — być może był to nawet ten sam dzień roku — dawno temu otworzył tę książkę. Od tamtej pory do niej nie zaglądał, ale teraz znał jej zawartość o wiele lepiej.
— Cóż, „prawda” — odparł — „prawda”, nie wiem dokładnie, co rozumiesz przez „prawdę”. — Za każdym razem, gdy wymawiał to słowo, wyraźniej ujmował je w niewidoczne cudzysłowy. — Twój prapradziadek to napisał, wiesz? — powiedział, podchodząc do sofy, żeby na niej usiąść. — Pomogła mu trochę praprababcia i twój praprapradziadek.
— Mhm. — Auberona to nie zainteresowało. Zaczął czytać: — „Tam, to królestwo dokładnie tak duże jak to, którego obszar nie może zostać — zawahał się — zredukowany na skutek ekspansji ani powiększony na skutek zagarnięcia Tutaj. A jednak w ostatnim czasie z pewnością musiano dokonać najazdu na to królestwo. Siły zwane przez nas Postępem, rozwojem Handlu, poszerzeniem możliwości Rozumu spowodowały, że ludzie ci skrywali się jeszcze głębiej w granicach swego królestwa. Tak więc (chociaż mają — z natury rzeczy muszą mieć — nieograniczoną przestrzeń do ucieczki) ich dawny zakres posiadania został w znacznym stopniu zredukowany. Czy są źli z tego powodu? Nie potrafimy odpowiedzieć. Czy planują zemstę? Czy też są, tak jak amerykańscy Indianie, jak ludy afrykańskie, tak pozbawieni siły i ducha, tak osłabieni liczebnie, że w końcu zostaną — następne trudne słowo — wytrzebieni całkowicie nie dlatego, że nie mają już dokąd uciec, ale dlatego, że straty terytorialne i ograniczenie władzy, jakie sprowadziła na nich nasza zachłanność, napawają ich żałością nie do zniesienia. Nie potrafimy tego stwierdzić, jeszcze nie…”
— Co za zdanie — powiedział Smoky. Troje mistyków, przemawiając jednocześnie, odebrało prozie lekkość.