Выбрать главу

Jego gospodarz! Jego kuzyn! Tak stary, że mógłby być jego ojcem. I chociaż zazwyczaj Auberon nie potrafi sobie wyobrazić, co czują inni ludzie, teraz uświadomił sobie, co musi odczuwać jego kuzyn, i to z taką ostrością, jakby znalazł się w jego skórze.

— Wyszła. Nie wiem dokąd.

— Ach tak? To jej rzeczy. — Postawił na podłodze plastikowe torby i zsunął z głowy kapelusz. Jego siwe włosy były nastroszone.

— Zostało tego jeszcze trochę. Może sobie odebrać. No to mam to z głowy. — Rzucił futro na krzesło obite aksamitem. — Nie przejmuj się. To nie ma nic wspólnego ze mną.

Auberon uświadomił sobie, że stoi sztywno w rogu pokoju, twarz ma napiętą i nie jest w stanie wyobrazić sobie, jaka mina pasuje do tej sytuacji. Chciał tylko powiedzieć George’owi, że jest mu przykro, ale miał dość pomyślunku, żeby pojąć, iż nic nie byłoby bardziej obraźliwe. A poza tym wcale nie było mu przykro.

— Niezła z niej dziewczyna — powiedział George, rozglądając się (majtki Sylvie wisiały na kuchennym krześle, jej mazidła i szczoteczka do zębów stały na zlewie). — Niezła dziewczyna. Mam nadzieję, że wam dobrze. — Ścisnął ramię Auberona i uszczypnął go mocno w policzek. — Ty sukinsynu! — Uśmiechał się, ale w jego oczach pojawił się błysk szaleństwa.

— Uważa, że jesteś wspaniały — powiedział Auberon.

— To fakt.

— Powiedziała, że nie wie, co by zrobiła bez ciebie. Gdybyś jej nie pozwolił tu zostać.

— Tak. Też mi to mówiła.

— Myśli o tobie jak o ojcu. Tylko że lepiej.

— Jak o ojcu, hę? — George przeszywał go na wskroś czarnymi oczami i nie odwracając spojrzenia, znowu zaczął się śmiać. — Jak o ojcu. — Śmiał się coraz głośniej, wybuchając niepohamowanymi salwami.

— Z czego się śmiejesz? — zapytał Auberon, nie wiedząc, czy ma się przyłączyć, czy też to on jest obiektem wesołości George’a.

— Z czego? — George śmiał się coraz głośniej. — Z czego? A co, do diabła, mam robić? Płakać? — Odrzucił głowę, ukazując białe zęby, i ryknął śmiechem. Auberon nie mógł się powstrzymać i ostrożnie przyłączył się do kuzyna, ale wtedy śmiech George’a umilkł. Przeszedł w chichot i gasł małymi falami. — Jak o ojcu, ha. To świetne. Dobre sobie. — Podszedł do okna i wyjrzał na stalowy dzień. Ostatni chichot zamilkł. Złożył dłonie na plecach i westchnął. — To kapitalna dziewczyna. Za wiele dla takiego starego pierdziela jak ja. — Spojrzał przez ramię na Auberona. — Wiesz, że ma przeznaczenie?

— Tak mówi.

— Tak. — Zamykał i otwierał dłonie na plecach. — Wygląda na to, że mnie w nim nie ma. I dobrze, bo jest w nim brat z nożem i babcia, i stuknięta matka… I jakieś dzieci. — Milczał przez chwilę. Auberon miał ochotę zapłakać nad nim. — Stary George — powiedział George. — Zawsze zostaje z dziećmi. Proszę, George, zrób coś z tym. Wysadź to, wyrzuć. — Znowu się roześmiał. — I czy ktoś to docenia? Jak cholera. Ty sukinsynu, wysadziłeś moje dziecko.

O czym on mówił? Czy ze smutku popadł w obłęd? Czy utrata Sylvie może być taka straszna? Jeszcze tydzień temu taka myśl nie przyszłaby mu do głowy. Przejął go nagły chłód, gdy przypomniał sobie, że kiedy ciotka Cloud stawiała mu ostatnim razem karty, wywróżyła, iż na jego drodze stanie ciemnoskóra dziewczyna, która pokocha go nie dla jego zalet i porzuci, ale nie z jego winy. Wówczas to zlekceważył, ponieważ lekceważył wszystko, co miało związek z Edgewood, z jego wróżbami i tajemnicami. Teraz ze strachem odsunął od siebie tę myśl.

— No cóż, wiedz, jak jest — powiedział George. Wyciągnął z kieszeni mały kołonotatnik i zajrzał do niego. — W tym tygodniu na ciebie wypada dojenie. W porządku?

— W porządku.

— Dobra — odłożył notes. — Słuchaj, udzielić ci rady?

Auberon nie chciał słuchać rad, tak samo jak wróżb. Stał i czekał. George popatrzył na niego uważnie, a potem rozejrzał się po pokoju.

— Urządź to miejsce — powiedział i mrugnął do Auberona. — Lubi, jak jest ładnie, wiesz? Ładnie. — Znowu zaczął wzbierać w nim śmiech, który gulgotał w głębi gardła, kiedy wręczał Auberonowi garść biżuterii wyjętej z jednej kieszeni i garść drobnych z drugiej. — I dbaj o czystość — dodał. — Ona uważa, że my, biali, jesteśmy na ogół niechlujni. — Skierował się do drzwi. — Dość mądremu po słowie — powiedział i wyszedł chichocząc. Auberon stał, trzymając biżuterię w jednej dłoni, a drobne w drugiej, i słyszał, jak w korytarzu Sylvie, idąc na górę, mija George’a. Słyszał, jak wymieniają żarciki i pocałunki.

IV

Często w danym momencie nie można sobie czegoś przypomnieć, Lecz można tego dotknąć, gdy się go szuka — Wtedy rzeczywiście się je odnajduje (…) Dla tej przyczyny niekiedy odzyskują (ludzie) wspomnienia. Gdy zaczynają od tzw. „miejsc wspólnych”; W takim bowiem wypadku szybko przechodzą z jednej rzeczy do drugiej, Np. z mleka do białości, z białości do powietrza, z powietrza do wilgoci; Ta ostatnia rzecz przywiedzie im na pamięć jesień, Jeśli tej pory roku szukali.[10]
Arystoteles, O pamięci i przypominaniu sobie

Ariel Hawksquill, największy mag swoich czasów (i równy, jak bez skromności myślała, wielu sławom z tak zwanej przeszłości, z którymi od czasu do czasu prowadziła dyskusję), nie posiadała kryształowej kuli, wiedziała, że tradycyjna astrologia to oszustwo, chociaż potrafiła zrobić użytek ze starego planetarium; pogardzała zaklęciami i wszelkimi rodzajami wróżb, które stosowała tylko w ostateczności; pozostawiała w spokoju śpiących snem wiecznym i ich sekrety. Jej jedna wielka sztuka — wszystko co było jej potrzebne — była największą sztuką ze wszystkich i nie wymagała stosowania prymitywnych narzędzi, ksiąg, różdżek, zaklęć. Można było ją praktykować przed kominkiem (tak jak czyniła to pewnego deszczowego popołudnia, kiedy to Auberon przybył na Starą Farmę), mając nogi oparte na podnóżku, a pod ręką tosty i filiżankę herbaty Sztuka ta nie wymagała niczego prócz wnętrza jej czaszki oraz koncentracji umysłu i zaakceptowania niemożliwego, co święci uznaliby za godne podziwu, a mistrzowie szachowi za trudne.

Sztuka pamięci

Sztuka pamięci, jak piszą starożytni autorzy, jest to metoda pozwalająca znacznie udoskonalić naturalną pamięć, z którą przychodzimy na świat. Starożytni są zgodni co do tego, że najłatwiej jest zapamiętać żywe obrazy pojawiające się w ściśle określonym porządku. Dlatego też po to, żeby skonstruować sztuczną pamięć o wielkich możliwościach, należy po pierwsze (Kwintylian i inni autorzy zgadzają się w tym punkcie, chociaż różnią się w poglądach na inne sprawy) wybrać miejsce: na przykład świątynię albo ulicę miasta ze sklepami i bramami, albo wnętrze domu — jakiekolwiek miejsce, którego elementy odznaczają się regularnym porządkiem. To miejsce osoba zapamiętująca powinna tak dokładnie utrwalić w pamięci, żeby mogła na zawołanie przemieszczać się w jego obrębie w dowolny sposób. Następnym krokiem jest stworzenie symboli lub obrazów oznaczających rzeczy, które chce się zapamiętać — im bardziej szokujące i przerysowane, tym lepiej, zdaniem znawców: zgwałcona zakonnica, na przykład, ma symbolizować pojęcie świętokradztwa, a postać w płaszczu trzymająca bombę — rewolucję. Symbole te należy następnie rozlokować w różnych częściach zapamiętanego miejsca, w jego drzwiach, niszach, oknach, szafach i innych elementach. A potem wystarczy, że osoba zapamiętująca przejdzie się po miejscu pamięci w taki sposób, w jaki tylko chce, i z każdego miejsca zabierze rzecz symbolizującą pojęcie, które pragnie zapamiętać. Oczywiście, im więcej chce zapamiętać, tym większy musi stworzyć dom pamięci. Zwykle przestaje to być prawdziwym miejscem, ponieważ realne miejsca są zbyt pospolite i ciasne. Staje się natomiast miejscem wyobraźni, tak obszernym i zróżnicowanym, jak tylko pozwalają na to zdolności osoby zapamiętującej. Można dodać do tego gmachu skrzydła zgodnie z własną wolą (i doświadczeniem). Style architektoniczne mogą być różnorodne w zależności od tego, jaki przedmiot mają zawrzeć. Istniały nawet próby udoskonalenia systemu, polegające na tym, że nie tylko pojęcia, ale również słowa i poszczególne litery miały być symbolizowane i zapamiętywane dzięki skomplikowanym emblematom. Na przykład zestawienie sierpa, kamienia milowego i piły do metalu miało natychmiast przywodzić na myśl słowo „Bóg”, wyciągnięte z odpowiedniego zakątka umysłu. Cały ten proces był niesłychanie skomplikowany i nudny i okazał się w większości przestarzały, kiedy wynaleziono sekretarzyk.

вернуться

10

Fragment krótkiej rozprawy Arystotelesa O pamięci i przypominaniu sobie w przekładzie Pawła Siwka.