— Tak — powiedziała miękko i uśmiechnęła się do Sophie, chcąc jej dodać otuchy. Miała nadzieję, że to poskutkowało. — Nie widziałaś tego jeszcze?
— Nie — odrzekła Sophie, potwierdzając, a jednocześnie zaprzeczając temu, co ujrzała w kartach. — Nie.
— Ja to już widziałam. — Dotknęła dłoni Sophie. — Ale wydaje mi się, że nie musimy o tym nikomu mówić, prawda? Jeszcze nie.
Sophie cichutko płakała, ale Cloud postanowiła nie zwracać na to uwagi.
— To trudna rzecz, bardzo trudna, ta tajemnica — powiedziała, jak gdyby odrobinę zaniepokojona tym faktem. Ale w istocie zamierzała przekazać Sophie w jedyny sposób, jaki znała, ostatnią najważniejszą lekcję na temat czytania kart.
— Och, ciociu Cloud.
— Czy będziemy studiować naszą geografię? — zapytała Cloud i podniosła do ust papierosa. Zaciągnęła się dymem z wdzięcznością i rozkoszą, po czym wypuściła go.
Powolne upływanie czasu
Cloud poruszała się rakiem pomiędzy meblami, pokonała trzy ciągi schodów (odgłos uderzeń jej lasek zmieniał się, kiedy z drewnianej podłogi wchodziła na kamienną), przeszła przez labirynt salonu wyobraźni, w którym obicia na ścianach falowały od przeciągu jak nawiedzone przez duchy, a następnie ruszyła schodami na górę.
W Edgewood było trzysta sześćdziesiąt pięć stopni, tak utrzymywał jej ojciec. Lewa laska, prawa stopa, prawa laska, lewa laska, lewa stopa. Było tu również siedem kominów, pięćdziesiąt dwie pary drzwi, cztery piętra i dwanaście — dwanaście czego? Musi być czegoś dwanaście, nie mogła tego przeoczyć. Prawa laska, lewa stopa, a potem podest, gdzie znajdowało się ostrołukowe okno, przez które wlewało się perłowe zimowe światło i osiadało na ciemnym drewnie. Smoky widział w magazynie reklamę czegoś, co przypominało połączenie krzesła z windą. Urządzenie służyło do transportowania starszych ludzi na górę i na dół. Przechylało się nawet, żeby złożyć wiekowe ciało na wybranym piętrze. Smoky pokazał to Cloud, ale nic nie powiedziała. Urządzenie pozostawało poza kręgiem jej zainteresowań. Dlaczego pokazał to akurat jej? Właśnie tak należało interpretować jej milczenie.
I znowu na górę. Podstopnie — dokładnie dziewięć cali — stawały się coraz bardziej strome bez względu na to, jak duża była, bez względu na to, że poręcze napierały na jej ramiona, a kasetonowy sufit opierał się na zgiętej szyi. Źle zrobiła, myślała, wspierając się mozolnie, że nie ostrzegła Sophie przed tym, co pobrzmiewało jak powtarzające się obliggato, ilekroć stawiała ostatnio karty. To memento mori mogło się pojawić w jakimkolwiek układzie, tworzonym obojętnie dla kogo. Ale ostatnio zdarzało się to tak często, że Cloud naprawdę przestała zwracać na to uwagę. Była w tak zaawansowanym wieku, że karty nie musiały przypominać jej o tym, co każdemu wydawało się oczywiste, a szczególnie jej samej. To nie żadna tajemnica. Była spakowana i gotowa.
Na tych skarbach, których jeszcze nikomu nie podarowała, przyczepiła karteczki z nazwiskami tych, dla których były przeznaczone: biżuteria, rzeczy Violet, przedmioty, których nigdy tak naprawdę nie uważała za swoją własność. Karty przypadną oczywiście w udziale Sophie. Co za ulga. Scedowała dom, grunty i dzierżawy na Smoky’ego, który tego nie chciał. Będzie gospodarzem, dobry, sumienny człowiek. Co nie znaczyło, że dom nie potrafi sam się o siebie zatroszczyć.
Nie mógł rozpaść się na kawałki dopóty, dopóki toczy się Opowieść, jeśli w ogóle kiedykolwiek miało to nastąpić. Nie znajdowała jednak wymówki, która uzasadniałaby niepodjęcie prawnych kroków, niespisanie testamentu i niedokonanie napraw.
Tylko ona jedna ze wszystkich, stara ciotka Cloud, pamiętała polecenie Violet: zapomnij. Tak sumiennie wykonywała to polecenie, że przypuszczalnie jej siostrzenice i siostrzeńcy oraz ich potomkowie istotnie zapomnieli albo nigdy nie wiedzieli, o czym mieli zapomnieć. Być może, tak jak Daily Alice, myśleli, że to wszystko znalazło się w jakiś sposób poza ich zasięgiem, że w miarę jak wolno, ale nieubłaganie płynący czas zmienia pola w popiół, a popiół w zimne węgielki, każde pokolenie traciło cząstkę tego, co posiadali jego poprzednicy: ścisły kontakt, łatwy dostęp, łatwość rozumienia. Czasy, kiedy Auberonowi udawało się ich fotografować, a Violet potrafiła błądzić po ich królestwie i wracać z wiadomościami, należały do bajecznej przeszłości. A mimo to (Cloud wiedziała, że tak jest) każde pokolenie zbliżało się do tego, ale przestało poszukiwać czy w ogóle zajmować się tym, ponieważ widzieli coraz mniejszy związek pomiędzy nimi a samymi sobą. Ponieważ i tak się tam znajdą.
Opowieść skończy się na nich: na Tacey, Lily i Lucy i na Lilac, gdziekolwiek jest, oraz na Auberonie. W ostateczności na ich dzieciach. To przekonanie narastało w niej wraz z wiekiem, nic nie mogło go osłabić. I to właśnie była wskazówka, której mogła zaufać. A jednak odczuwała wstyd, ogromny wstyd, że przeżyła prawie sto lat (był to wielki wysiłek i to nie tylko z jej strony), a jednak nie doczeka końca. Ostatni stopień. Postawiła na nim laskę, jedną stopę i drugą stopę. Stała bez ruchu, podczas gdy utrudzenie opuszczało jej ciało. Głupiec i Kuzyn. Geografia i śmierć. Miała rację, że każdy układ jest powiązany z innym. Jeśli czytała przeszłość George’owi Mouse’owi i widziała perspektywę korytarzy albo wróżyła Auberonowi i widziała ciemnoskórą dziewczynę, którą pokocha i utraci, to nie różniło się to niczym od poszukiwania zaginionej Lilac lub wyłapywania niewyraźnych rysów Opowieści bądź przepowiadania przyszłości Wielkiego Świata. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje, dlaczego w każdej ujawnionej tajemnicy kryje się następna zaszyfrowana tajemnica lub wszystkie kolejne tajemnice, dlaczego w układzie, który ukazał wielką Geografię — cesarstwa, granice, ostateczną bitwę — pojawiła się śmierć jednej starej kobiety. Prawdopodobnie nie było na to odpowiedzi. Jej przerażenie zostało złagodzone dzięki postanowieniu, obietnicy danej Violet: że nie powie, nawet gdyby mogła.
Spojrzała na dół, na ciąg schodów, które z wielkim mozołem pokonała. I osłabiona smutnym zrozumieniem, bardziej niż artretyzmem, skierowała się do swojego pokoju. Była pewna, że już nigdy nie zejdzie na dół.
Następnego dnia zjawiła się Tacey, spakowana jak do długiej wizyty, przyniosła też robótkę na drutach, która miała zająć jej czas. Lily z bliźniętami już tam była, Lucy przyszła wieczorem i nie zdziwiła się na widok sióstr. Rozgościła się tak jak i one z robótką w ręce po to, żeby pomagać, patrzeć i czekać.
Księżniczka
Zanim ktokolwiek był w stanie dostrzec nadchodzący poranek w posępnym powietrzu, które spowijało Starą Farmę, zapiał kogut i obudził Sylvie. Auberon, leżący obok niej, poruszył się. Była przytulona do jego długiego uśpionego ciepła i fakt, że budzi się obok niego, uważała za cud. Rozkoszowała się tym, penetrując delikatnie ciepłe miejsce, myśląc, że dziwnie jest zdawać sobie sprawę, iż jest przebudzona, podczas gdy on nadal śpi i nie wie o niczym. I rozmyślając tak, zasnęła ponownie. Ale kogut zapiał jej imię.
Przewróciła się ostrożnie na drugi bok, żeby nie dotknąć zimniejszej strony łóżka, i wystawiła głowę. Powinna go obudzić. Jego kolej na dojenie, ostatni dzień. Ale nie mogła się do tego zmusić. A gdyby zrobiła to za niego, w prezencie? Wyobraziła sobie, jaki byłby wdzięczny i rozważała, czy to wystarczy, żeby zejść na dół i wyjść na zimny świat, pomaszerować do obory i wziąć się do pracy. Jego wdzięczność zdawała się przechylać szalę, czuła to intensywnie, wydawało jej się niemal, że to ona jest mu wdzięczna.