Выбрать главу

— Myślałam, że wyjechałaś — powiedziała czarna kobieta, otwierając szeroko oczy i opuszczając kąciki ust w zdumieniu przemieszanym z lękiem.

— Owszem — odparła Sylvie — wiele lat temu.

— Myślałam, że daleko — powiedziała La Negra. — Daleko, daleko.

— Nie — zaprzeczyła dziewczyna. — Nie tak daleko.

Sylvie przeżyła szok, ujrzawszy La Negrę. Gdy była mała, kobieta wydawała jej się dużo większa i bardziej przerażająca. Jej włosy posiwiały i przypominały stalową watę. Ale mieszkanie, gdy La Negra usunęła się w końcu na bok i wpuściła Sylvie do środka, okazało się niezmienione. Wdychając jego zapach lub raczej wiele przemieszanych zapachów, poczuła znowu takie samo zdumienie i strach jak dawniej.

— Titi — powiedziała Sylvie, dotykając ręki starej kobiety. La Negra ciągle wpatrywała się w nią ze zdziwieniem i nic nie mówiła.

— Titi, potrzebuję twojej pomocy.

— Tak — odparła La Negra. — Co zechcesz.

Ale rozglądając się po małym mieszkaniu, Sylvie nie była już tak pewna jak przed godziną, o jaką właściwie pomoc się zwraca.

— Wszystko jak dawniej — zauważyła.

W pokoju stała komoda, zamieniona w domowy ołtarz, a na niej wystrugane z drewna figurki czarnej świętej Barbary i czarnego Martina de Porres. Paliły się przed nimi czerwone świece, a na ołtarzu leżał plastykowy obrus, imitacja koronki. Na jednej ścianie wisiał obraz Najświętszej Panny, której błogosławieństwa przemieniały się w róże i spadały do morza o barwie gazowego płomienia. Na drugiej ścianie znajdował się wizerunek Anioła Stróża, który widziała też, dziwnym trafem, w kuchni u George’a Mouse’a. Przez niebezpieczny most przechodziła dwójka dzieci, a wszechmocny anioł czuwał nad ich bezpieczeństwem.

— Kto to jest? — spytała Sylvie.

Pomiędzy figurkami świętych, obok dłoni służącej za talizman, ustawiono obraz przykryty czarnym jedwabiem; również przed nim paliła się słabym płomieniem świeca.

— Siadaj, siadaj — powiedziała szybko La Negra. — Ona nie została ukarana, nawet jeśli tak to wygląda. Nigdy mi o to nie chodziło.

Sylvie postanowiła nie zadawać pytań.

— Ach, coś przyniosłam — podała torbę, trochę owoców, słodyczy oraz kawę, którą wyprosiła od George’a (zawsze miał zapas), bo pamiętała, że ciotka z przyjemnością ją popijała: gorącą, białą i słodką.

La Negra nie szczędziła podziękowań i stała się bardziej przystępna. Wzięła z komody szklankę z wodą, służącą do łapania złych duchów, wylała zawartość do ustępu, po czym nalała świeżej wody i postawiła szklankę na swoim miejscu. Kiedy dopilnowała tych środków ostrożności, zaparzyły kawę i zaczęły rozmawiać o dawnych czasach, Sylvie nieco schrypniętym ze zdenerwowania głosem.

— Miałam wiadomości od twojej matki — powiedziała La Negra. — Dzwoniła z daleka. Nie do mnie, ale słyszałam. I od twojego ojca.

— On nie jest moim ojcem — sprostowała szybko Sylvie.

— No…

— Po prostu człowiekiem, którego poślubiła moja matka — uśmiechnęła się do ciotki. — Nie mam ojca.

— Ay, bendita.

— Niepokalane poczęcie — powiedziała Sylvie. — Zapytaj matkę.

Zakryła usta dłonią na to bluźnierstwo, ale nadał się śmiała.

Wypiły kawę i zjadły dulces, a potem Sylvie wyjaśniła ciotce cel swojej wizyty. La Negra musi uwolnić ją od przeznaczenia, które dawno temu wyczytała w kartach i w dłoni dziecka; musi usunąć je jak ząb.

— Spotkałam pewnego mężczyznę — powiedziała, spuszczając wzrok. Zrobiło jej się nagle ciepło na sercu i poczuła się onieśmielona. — I kocham go, i…

— Czy jest bogaty? — zapytała La Negra.

— Nie wiem, chyba jego rodzina jest bogata, dosyć.

— Więc może — zauważyła ciotka — to on jest przeznaczeniem.

— Ay, Titi — odparła Sylvie. — Nie jest aż taki bogaty.

— Cóż…

— Ale ja go kocham — wyznała Sylvie. — I nie chcę, żeby jakieś wielkie przeznaczenie oderwało mnie od niego.

— Ay, nie — powiedziała La Negra — tylko dokąd ma pójść, kiedy cię opuści?

— Nie wiem — odrzekła Sylvie. — Czy nie możemy go po prostu odrzucić?

La Negra powoli pokręciła głową, a jej oczy zrobiły się okrągłe. Sylvie poczuła nagle przerażenie i zdała sobie sprawę z własnej głupoty. Czy nie byłoby łatwiej po prostu przestać wierzyć, że coś jest jej przeznaczone? Albo uwierzyć, że miłość jest tak wzniosłym uczuciem, że każdy właśnie tego pragnie i że jej przeznaczenie już się wypełniło? Jeśli gmatwanie wszystkiego własnymi czarami i zaklęciami nie odwróci tego, co ma się wydarzyć, tylko jeszcze skomplikuje? I jeśli zapłaci za to miłością?

— Nie wiem, nie wiem — powiedziała. — Wiem tylko, że go kocham i to mi wystarcza. Chcę z nim być, chcę być dla niego dobra, gotować mu fasolkę z ryżem, urodzić jego dzieci… i po prostu żyć i żyć…

— Zrobię to, o co prosisz — powiedziała La Negra cichym, jakby nie swoim głosem. — Cokolwiek to jest.

Sylvie spojrzała na nią i dreszcz przebiegł jej po krzyżu. Stara, czarna kobieta siedziała w fotelu, jakby pozbawiona sił, jej oczy wpatrywały się w dziewczynę, ale jej nie widziały.

— Tak jak wtedy — odezwała się Sylvie — kiedy przyszłaś do naszego domu, złapałaś wszystkie złe duchy do orzecha kokosowego i wytoczyłaś go za drzwi? I poturlał się przez klatkę schodową aż do śmietnika? — Opowiadała Auberonowi tę historię i razem się serdecznie uśmiali, ale teraz nie było to już tak zabawne. — Titi? — powiedziała.

Ale jej ciotka, chociaż nadal siedziała w fotelu obitym sztucznym tworzywem, była już nieobecna.

Nie, przeznaczenia nie można złapać w kokosowy orzech, jest zbyt ciężkie. Nie można go zetrzeć olejkami ani zmyć w ziołowej kąpieli, sięga zbyt głęboko. Gdyby La Negra zrobiła to, o co prosiła ją Sylvie, i gdyby jej stare serce przetrzymało tę operację, musiałaby przyjąć na siebie przeznaczenie, od którego uwolni dziewczynę. Ale gdzie kryło się jej przeznaczenie? La Negra docierała ostrożnie, krok po kroku, do serca Sylvie. Znała większość furtek: miłość, pieniądze, zdrowie, dzieci. Ale tych uchylonych drzwi nie znała. Bueno, bueno, pomyślała, bojąc się straszliwie, że jeśli przeznaczenie, które opuści Sylvie, rzuci się na nią, zabije ją to albo odmieni tak bardzo, że równie dobrze mogłaby być martwa. Zwróciła się do swych duchów przewodników, ale uciekły przerażone. A jednak musi zrobić to, co nakazała Sylvie. Położyła dłoń na drzwiach i zaczęła je otwierać, dostrzegając złociste światło za nimi, czując podmuch wiatru i słysząc pomruk wielu głosów.

— Nie — krzyknęła Sylvie. — Nie, nie, nie, nie miałam racji, nie rób tego!

Drzwi zatrzasnęły się. La Negra, czując ucisk w sercu i zawroty głowy, padła na fotel w swoim małym mieszkaniu. Sylvie potrząsała nią.

— Wezmę je z powrotem, wezmę je z powrotem! — krzyczała. Ale przeznaczenie jeszcze jej nie opuściło.

La Negra wracała do siebie, położyła dłoń na swych falujących piersiach.

— Nigdy więcej tego nie rób, dziecko — przykazała, czując ulgę, że tym razem Sylvie to zrobiła. — To może zabić.

— Przepraszam, przepraszam — powiedziała Sylvie — ale popełniłam wielki błąd…