Elizabeth Peters
Małpa Na Straży Wagi
Tytuł oryginalny: Ape who guards the balance
Przełożył: Piotr Jankowski
Przedmowa
Badaczy życia i twórczości Amelii P. Emerson ucieszy zapewne wiadomość, że prowadzona niestrudzenie przez wydawcę analiza odkrytego ostatnio zbioru dokumentów Emersonów przyniosła wreszcie rezultaty. Niektóre fragmenty manuskryptu H włączono do najnowszego tomu pamiętników pani Emerson, inne zaś pojawiły się w niniejszej książce. Ustalono też autorstwo owego tekstu. Został on napisany przez „Ramzesa” Emersona, lecz dokonane różnymi charakterami pisma wtręty sugerują, że czytali go i komentowali inni członkowie rodziny. Natomiast listy ze zbioru oznaczonego tu literą „B” podpisała panna Nefret Forth, jak się ówcześnie nazywała. Ponieważ adresat tych listów określany jest w nagłówkach tylko jako „Moja droga” lub „Kochanie”, wydawca żywił początkowo pewne wątpliwości co do jego tożsamości – i postanowił również pozostawić w niepewności Czytelnika. Dzięki takim zagadkom, jak powiedziałaby zapewne pani Emerson, życie nabiera smaku.
Wycinki z gazet oraz różne inne listy zgromadzono w osobnej teczce (F).
Wydawca czuje się w obowiązku dodać – na swoją obronę – że pamiętniki pani Emerson zawierają sporo nieścisłości i niekonsekwencji. Zaczęła je pisać w formie osobistego dziennika i dopiero po pewnym czasie postanowiła przeredagować tekst, zamierzając przeznaczyć go do publikacji. Jednak w typowy dla siebie sposób czyniła to niezbyt metodycznie i trwało to dość długo. Tej metodologii, jeżeli można tak rzec, zawdzięczamy liczne pomyłki i anachronizmy. Wydawca ma nadzieję doprowadzić w przyszłości do publikacji pełnej wersji pamiętników, opatrzonej odpowiednimi przypisami, w której owe nieścisłości zostaną wyjaśnione (na tyle, na ile to w ogóle możliwe – bo ścieżki, jakimi podążał wyjątkowo ruchliwy umysł pani Emerson, są bardzo pogmatwane).
Egiptologów zapewne szczególnie zainteresuje relacja autorki z odkrycia KV55, jak określany jest obecnie grobowiec, odkryty przez Ayrtona w 1907 roku. Nie opublikowano nigdy oficjalnego raportu z prac wykopaliskowych, a opisy biorących w nich udział osób różnią się od siebie w tylu szczegółach, iż trudno im wierzyć. Nie dziwi oczywiście, że żaden z nich nie wspomina o obecności przy tych pracach profesora Emersona z zespołem. Wersja pani Emerson, choć bez wątpienia subiektywna i niepozbawiona uprzedzeń, ukazuje jasno, iż sugestie i rady profesora spotkały się ze zdecydowaną niechęcią archeologów.
Wydawca, świadom owych uprzedzeń, zadał sobie trud porównania tekstu autorki z relacjami innych osób, którym wyraża tą drogą wdzięczność: Jimowi i Susan Allenom z Metropolitan Museum of Art za udostępnienie niepublikowanego rękopisu pamiętnika pani Andrews; Dennisowi Forbesowi, wydawcy KMT, za możliwość przejrzenia rozdziału na temat KV55, zawartego w gotowej do publikacji książce pt. „Grobowce, skarby, mumie”; panu Johnowi Larsonowi z Oriental Institute za odpowiedzi na niezliczone pytania dotyczące Theodore’a Davisa i dzbanów zasobowych – i wreszcie Lili Pinch Brock, badającej ostatnio grobowiec KV55, która służyła nam za przewodnika na miejscu zdarzeń.
Przeczytaliśmy również niemal wszystkie książki i artykuły na interesujący nas temat. Bibliografię tych publikacji (bardzo imponującą) przesyłamy zainteresowanym na zamówienie za zaliczeniem pocztowym. Pragniemy na koniec oświadczyć, że wersję pani Amelii P. Emerson uznajemy za najdokładniejszą – oraz wyrazić przekonanie, iż miała jak zwykle rację.
Księga pierwsza
Niech mi oddadzą moje usta
i niechaj Ptah otworzy je żelaznym narzędziem,
którym otwiera usta bogów.
1
Wpinałam właśnie kolejną spinkę do kapelusza, gdy otworzyły się drzwi i ukazała się w nich głowa Emersona, mojego męża.
– Chciałbym omówić z tobą pewną kwestię, Peabody – oznajmił.
Najwyraźniej pracował nad swoją książką, bo jego gęste ciemne włosy były rozczochrane, a rękawy rozpiętej szeroko koszuli podwinięte do łokci. Emerson uważa, że kołnierzyk, mankiety i krawat hamują jego procesy myślowe – i kto wie, czy tak nie jest. W każdym razie nie miałam nic przeciwko temu, gdyż muskularny tors mojego małżonka i jego brązowa od słońca skóra w takim negliżu prezentują się najkorzystniej. Tym razem jednak musiałam powściągnąć emocje, jakich zwykle doznaję na widok Emersona, był bowiem z nami Gargery, nasz główny lokaj.
– Bardzo cię proszę, mój drogi, nie zatrzymuj mnie teraz – odparłam. – Właśnie wybieram się na Downing Street pod numer dziesiąty. Zamierzam przykuć się tam do poręczy schodów, a już jestem spóźniona.
– Przykuć…? – zdziwił się Emerson. – Czy można wiedzieć, w jakim celu?
– Myślę, że to dobry pomysł – odparłam. – Podczas ostatnich protestów sufrażystek policjanci brali je na ręce i wynosili, przerywając w ten sposób demonstrację. Nie pójdzie im tak łatwo, jeżeli będą przytwierdzone łańcuchami do czegoś solidnego, na przykład do żelaznej poręczy.
– Rozumiem – mruknął, po czym otworzył szerzej drzwi i stanął w progu. – Czy mam ci towarzyszyć, Peabody? Mógłbym cię zawieźć samochodem.
Sama nie wiedziałam, czy bardziej przeraziła mnie perspektywa jego towarzystwa, czy jazdy automobilem.
Emerson od dawna pragnął sprawić sobie ten straszliwy wehikuł, ale ja wymyślałam coraz to nowe preteksty, żeby go zniechęcić – aż do tego lata. A potem podjęłam wszelkie możliwe środki ostrożności. Awansowałam jednego ze stajennych na stanowisko szofera i kazałam go odpowiednio przeszkolić. Wymogłam na dzieciach, że jeśli będą się upierać przy prowadzeniu tej ohydy (uparły się), również powinny wziąć lekcje. David i Ramzes wkrótce nabyli takiej biegłości, jakiej należało oczekiwać po męskich osobnikach w ich wieku, a Nefret radziła sobie jeszcze lepiej, choć męska część rodziny temu zaprzeczała.
Podjęcie tych rozsądnych kroków nie ustrzegło mnie jednak przed budzącymi grozę rezultatami, bo Emerson oczywiście się nie zgodził, żeby go woził szofer albo dzieci. W niedługim czasie wieść o tym obiegła całą wieś i okolice. Sam widok pochylonego nad kierownicą Emersona, jego wyszczerzonych w radosnym uśmiechu zębów i roziskrzonych za goglami oczu wystarczał, by przerazić pieszych i innych kierowców. Wycie klaksonu (którego nieustannie nadużywał) działało niczym strażacka syrena: każdy w zasięgu słuchu natychmiast usuwał się z drogi, w razie konieczności nurkując w żywopłot lub do rowu. Kiedy wyjeżdżaliśmy, Emerson uparł się, żeby zabrać przeklęty wehikuł do Londynu, lecz do tej pory udawało nam się go powstrzymać przed jazdą po mieście.
Wiele lat szczęśliwego małżeństwa nauczyło mnie, że co do pewnych kwestii mężowie są dziwnie drażliwi. Należało za wszelką cenę unikać urażania ich męskiej ambicji, a skoro z jakichś niejasnych dla mnie powodów prowadzenie automobilu okazało się sprawdzianem męskości, musiałam wymyślić kolejną wymówkę.
– Mój drogi, to chyba nie jest dobry pomysł – stwierdziłam. – Po pierwsze, masz mnóstwo pracy przy ostatnim tomie swojej „Historii starożytnego Egiptu”. A po drugie, kiedy ostatni raz mi towarzyszyłeś, znokautowałeś dwóch policjantów.
– I zrobię to ponownie, jeżeli któryś z nich znów przyczepi się do ciebie – oświadczył, zapominając na razie, tak jak na to liczyłam, o samochodzie. W jego błękitnych oczach rozgorzał szafirowy płomień, a podbródek zadrżał. – Mój Boże, Peabody, nie oczekujesz chyba, że będę stał spokojnie, podczas gdy jakiś ordynarny policjant znęca się nad moją żoną?