– Ojej… hmm… ee… – wymamrotał Emerson, obserwując z niepokojem miotającą się po pokoju małą czarną zawieruchę – dziękuję ci, Fatimo. To bardzo chwalebne. Doskonała robota. Łódź wygląda jak… Czy ona jest czymś poirytowana, Peabody?
Reakcja Emersona na płatki róży w pościeli była zupełnie odmienna, niż oczekiwałam. Mój mąż ma bardzo poetyczną naturę, choć mało kto poza mną jest tego świadom.
3
Z manuskryptu H
– Wyglądasz absolutnie ohydnie! – zawołała Nefret z podziwem.
– Dziękuję – odparł Ramzes i dołożył sobie jeszcze jeden czyrak na szyi.
– Wciąż jednak nie rozumiem, czemu nie chcecie mnie zabrać ze sobą.
Ramzes odwrócił się od lustra i usiadł na stołku, żeby włożyć buty. Były kosztownej roboty, podobnie jak jego galabija, lecz mocno zdarte i zabrudzone. Razem miało to stanowić strój człowieka, którego stać na najlepsze rzeczy, lecz którego osobiste nawyki pozostawiają wiele do życzenia. Ramzes wstał i poprawił pas, przy którym wisiał ciężki nóż.
– Gotów jesteś, Davidzie? – zapytał.
– Prawie. – David także był brudny, choć nie tak mocno dotknięty chorobą skóry. Imponująca czarna broda i wąsy nadawały mu wygląd pirata.
– To nie w porządku – gderała Nefret. Siedząc po turecku na łóżku Ramzesa, głaskała kota, którego wielkie cielsko spoczywało na jej podołku.
Kot ten, imieniem Horus, był jedynym zabranym przez nią tego roku w podróż. Anubis, patriarcha naszego plemienia egipskich kotów, był już za stary, a pozostałe nie przywiązały się jakoś szczególnie do nikogo. Horus należał do Nefret – czy też raczej, jak wskazywało na to jego zachowanie – dziewczyna należała do niego. Ramzes podejrzewał nawet, że kocur żywi wobec niej podobne uczucia, co wobec kocic ze swego haremu. Kiedy miał inne sprawy na uwadze, porzucał ją równie niefrasobliwie jak Don Juan, ale gdy powracał, żadnemu mężczyźnie – łącznie z Ramzesem i Davidem – nie pozwalał do niej podejść.
Horus był jedynym kotem, którego Ramzes szczerze nie znosił. Nefret twierdziła, że jest zazdrosny. I rzeczywiście był – lecz nie dlatego, że Horus wolał ją od niego. Od śmierci swojego ukochanego Basteta nie miał ochoty na następnego kota, a powód jego zazdrości był o wiele zwyczajniejszy. Po prostu Horus cieszył się względami, za jakie Ramzes oddałby duszę, tymczasem futrzasty niewdzięcznik w ogóle ich nie doceniał.
Lata bolesnych doświadczeń nauczyły Ramzesa, że najlepiej ignorować prowokacyjne wypowiedzi Nefret. Czasami jednak przebijała jego ochronny pancerz, a uśmieszek na jej kocim pyszczku rozjątrzał go jeszcze bardziej.
– To ty nie jesteś w porządku – fuknął. – Próbowałem, Nefret, musisz to przyznać. I znasz rezultat.
Poprzedniej zimy któregoś wieczoru przez dwie godziny próbował upodobnić Nefret do egipskiego zbója. Broda, wykwity na skórze i starannie ćwiczony zez – ale im bardziej się starali, tym bardziej idiotycznie to wyglądało. David padł w końcu na łóżko, skręcając się ze śmiechu. Ramzes usiłował zachować kamienną twarz, jednak Nefret, kiedy przyjrzała się sobie dokładnie w lustrze, też wybuchnęła śmiechem. Śmiali się wszyscy tak gwałtownie, że w końcu Nefret siedziała na podłodze, ściskając się za brzuch, a Ramzes musiał polać sobie głowę wodą, by powstrzymać się od pochwycenia jej w ramiona – pomimo brody, czyraków i całej reszty.
Widząc, że na to wspomnienie dziewczyna znów jest bliska wybuchnięcia śmiechem, powiedział tym samym szorstkim tonem:
– Matka może wrócić z tego przyjęcia w ministerstwie przed naszym powrotem i może jej przyjść do głowy, żeby zajrzeć do swoich kochanych dzieci. Jeśli odkryje, że nas z Davidem nie ma, rano wygłosi długą i głośną przemowę, ale jeśli ciebie także nie będzie, to już nie ona, lecz ojciec obedrze mnie ze skóry.
– Któregoś dnia przekonam go, że nie powinien cię czynić odpowiedzialnym za moje postępowanie, jakbyś był moją niańką – oświadczyła Nefret. – I tak nade mną nie zapanujesz.
– To prawda – przyznał Ramzes.
– Dokąd się wybieracie? – zapytała.
– Obiecaj, że nie będziesz nas śledzić, to ci powiem.
– A niechże cię, Ramzesie, chyba pamiętasz nasze pierwsze prawo?
Ustanowienie tego prawa zaproponował David. Żadnemu i nich nie wolno było działać na własną rękę bez poinformowania o tym pozostałych. Ramzes starannie przestrzegał tej zasady, jeśli chodziło o Nefret, lecz ona dała mu jasno do zrozumienia, że nie ustąpi, dopóki prawo nie obejmie ich wszystkich.
– Nie spodziewam się żadnych kłopotów – mruknął gderliwie. – Zamierzamy po prostu przejść się po kafejkach starego miasta, by zasięgnąć języka o tym, co się tu działo od ostatniej wiosny. Jeżeli Sethos znowu zaczął działać, ktoś na pewno coś o tym słyszał.
– No dobrze. Ale zdacie mi pełną relację natychmiast po powrocie do domu, zrozumiano?
– Będziesz już spała.
– Nie będę.
Kawiarnia, do której się najpierw udali, znajdowała się w pobliżu zrujnowanego meczetu al-Mansur Kalaun. Żaluzje były podniesione i do wnętrza wpadało nocne powietrze. W środku migotały w półmroku płomyki lampek, a wokół snuły się kłęby błękitnego dymu. Goście siedzieli na dywanie przy niskich stołach lub na ławach w końcu sali. Było to miejsce uczęszczane przez bogatych kupców i większość obecnych stanowili mężczyźni w obszytych jedwabiem kaftanach, noszący duże, ozdobne srebrne sygnety, służące do odciskania pieczęci w wosku. Kobiet oczywiście nie było.
– Ach, wróciliście więc – odezwał się na widok Ramzesa i Davida mężczyzna siedzący blisko wejścia. – Policja już was nie szuka?
– Bardzo zabawne – odparł Ramzes chrapliwym głosem Alego Szczura. – Wiesz przecież, że lato spędzam zawsze w moim pałacu w Aleksandrii.
Dowcip został nagrodzony wybuchem śmiechu i mężczyzna zaprosił ich gestem do stołu. Kelner podał bardzo słodką i gęstą turecką kawę w maleńkich filiżankach oraz nargile. Ramzes zaciągnął się głęboko i podał ustnik Davidowi, po czym zapytał Araba:
– Jak tam interesy?
Wymienili jeszcze kilka grzecznościowych zwrotów, a potem Arab pożegnał ich i zostali przy stole sami.
– I co teraz? – zapytał David cicho, nie poruszając wargami. Nauczył się tej sztuczki od Ramzesa, któremu z kolei pokazał ją jeden z jego „mniej szacownych znajomych”, magik z Alhambra Music Hall.
– Na razie nic – pokręcił głową Ramzes. – To musi potrwać. Ale spójrz tam…
Człowiek, którego wskazał, siedział samotnie na ławie w końcu sali. David zmrużył oczy.
– Nie widzę dokładnie… to chyba nie Yussuf Mahmud?
– To właśnie on. Zamów jeszcze kawę, a ja zaraz wrócę. Podszedł do brodatego mężczyzny, siedzącego przy jednym ze stołów, ale ten odpowiedział na jego uniżone powitanie jedynie wydęciem warg. Rozmowa miała raczej jednostronny charakter, mówił przeważnie Ramzes. Zbywano go skinieniem głowy lub zdawkową odpowiedzią, jednak gdy powrócił do Davida, wyglądał na zadowolonego.
– Kyticas mnie nie lubi – stwierdził. – Ale Yussufa nie lubi jeszcze bardziej. Kyticas sądzi, że tamten trzyma coś w zanadrzu. Wysiaduje tak na tej ławce codziennie od tygodnia, lecz nie próbuje robić tych swoich brudnych interesików.
– Czy Mistrz… no wiesz, kto, zadawałby się z kimś tak podrzędnym jak Yussuf Mahmud? – zapytał David.
– Kto to wie? W każdym razie Yussuf jest jedną z osób, z którymi zamierzałem porozmawiać, a podejrzewam, że i on ma taki zamiar. Zobacz, ten człowiek najwyraźniej unika patrzenia na nas. Pójdziemy za nim, kiedy opuści lokal.