Yussuf Mahmud nie zdradzał jednak chęci wyjścia. Siedział samotnie, popijając kawę i paląc. W przeciwieństwie do większości gości był nędznie odziany i bosy, na głowie miał obszarpany turban, a jego rzadka broda nie zakrywała blizn na ospowatej twarzy.
Ramzes i David spędzili kolejną godzinę na nie do końca zdawkowych pogawędkach z różnymi znajomymi. Ali Szczur płacił za picie i jedzenie monetami z ciężkiej sakiewki. Yussuf Mahmud nie skorzystał z okazji, chociaż sakiewka fundatora wyraźnie go fascynowała. Ramzes chciał właśnie powiedzieć Davidowi, że wychodzą, kiedy rozległ się donośny okrzyk:
– Salam alejkum!
Ramzes omal nie spadł ze stołka, a David zwinął się w anonimowy tobół, schylając nisko głowę.
– A niech to kule biją! – syknął. – To przecież…
– …Abu Shitaim – dokończył Ramzes. – Przekleństwo na niewiernego – dorzucił dla lepszego efektu.
Jego ojciec wkroczył do kafejki z pewnością siebie człowieka, który czuje się u siebie wszędzie, gdziekolwiek jest. Zerknął obojętnie na Alego Szczura i usiadł przy Kyticasie.
– Wychodźmy stąd, i to szybko! – wymamrotał David, przysłaniając twarz rękawem.
– To by zwróciło jego uwagę. Siedź spokojnie, nie patrzy na nas.
– Myślałem, że jest na przyjęciu!
– Ja też. Musiał się wymknąć, gdy matka była zajęta. Nie znosi takich imprez.
– Ale co robi tutaj?
– Przypuszczam, że to samo, co my – odparł w zamyśleniu Ramzes. – Dobrze, teraz możemy iść. Tylko spokojnie!
Położył na stole kilka monet i wstał. Kątem oka dostrzegł, że Yussuf Mahmud też się podnosi od stolika.
Następnej nocy stawili się na umówione spotkanie i poszli za Mahmudem przez dzielnicę, do której nawet Ali Szczur wolał się nie zapuszczać. Przylegała ona do sławetnego Rybiego Targu, na którym, wbrew jego niewinnej nazwie, można było nabyć wszelkie odmiany występku i perwersji – i to według europejskich kryteriów po całkiem rozsądnej cenie. Uliczka, którą podążali, była jednak ciemna i cicha, a dom, do którego weszli, z pewnością nie był miejscem zamieszkania ich przewodnika. Okna mieszkania szczelnie zasłonięte, a jedynym meblem był chybotliwy stół. Yussuf Mahmud zapalił lampę, rozchylił szatę i rozpiął swój skórzany pasek.
Paskiem tym przytroczony był do jego ciała podłużny pakunek długości około szesnastu i szerokości czterech cali, owinięty w tkaninę i usztywniony szczapami surowego drewna.
Ramzes wiedział już, co to jest, i wiedział też, co się za chwilę wydarzy, nie śmiał jednak zaprotestować i w obawie przed mogącym ich zdradzić mimowolnym okrzykiem Davida przydepnął mocno stopę przyjaciela. Mahmud odwinął podłużny przedmiot ze spowijającej go tkaniny. Na stół sfrunęło kilka kruchych żółtawych płatków.
Był to papirus pogrzebowy; zbiór magicznych formułek i modlitw, znany powszechnie jako „Księga umarłych”. Odsłonięty fragment ukazywał kilka pionowych rzędów hieroglifów i winietę, przedstawiającą kobietę w lnianym gieźle, której towarzyszył bóg cmentarzy o głowie szakala. Zanim zdążyli zobaczyć coś więcej, Mahmud zakrył zwój materiałem.
– No i jak? – zapytał szeptem. – Musicie zdecydować się od razu, bo mam jeszcze innych kupców.
Ramzes podrapał się po uchu, odrywając kilka okruchów substancji, udającej przylepiony brud.
– To niemożliwe – odpowiedział. – Zanim się spotkam z moim klientem, muszę wiedzieć coś więcej na temat tego zwoju. Czy wiesz, skąd pochodzi?
Ale Mahmud uśmiechnął się tylko i pokręcił głową.
Był to dopiero pierwszy etap procedury, ciągnącej się zazwyczaj godzinami. Niewielu Europejczykom starczało cierpliwości, by przebrnąć przez skomplikowany schemat ofert i kontrofert, pytań i dwuznacznych odpowiedzi. Ramzes wiedział, że tym razem musi wykorzystać swoje umiejętności do maksimum. Bardzo pragnął mieć ten papirus. Był chyba największy z tych, które do tej pory widział, i nawet jeden rzut oka wystarczał, by stwierdzić jego doskonały stan. Jakim sposobem, u diabła, drobny rzezimieszek w rodzaju Yussufa Mahmuda mógł wejść w posiadanie czegoś tak cennego?
Udając brak zainteresowania, odwrócił się od stołu.
– Jest zanadto doskonały – oznajmił. – Mój klient to człowiek wykształcony. Od razu pozna, że to falsyfikat. Jeśli zapłaci, powiedzmy, dwadzieścia funtów angielskich, to będzie dużo…
Targowali się jeszcze przez godzinę i w końcu opuścili mieszkanie bez zwoju, czego zresztą Ramzes się spodziewał. Żaden handlarz ani złodziej nie wypuściłby z rąk towaru przed otrzymaniem zapłaty. Umówili się jednak na spotkanie następnego wieczoru.
David przez cały czas w ogóle się nie odzywał. Nie bardzo umiał zmieniać głos i jego rolą było wyglądać na lojalnego i groźnego towarzysza. Ale aż kipiał z ekscytacji i ledwie drzwi domu zamknęły się za nimi, wykrzyknął:
– Na Boga! Dlaczego…
Ramzes uciszył go dobitnym arabskim epitetem i nie rozmawiali już, dopóki nie dotarli do rzeki. Łódka stała tam, gdzie ją przywiązali. David pierwszy chwycił za wiosła. Zanim Ramzes skończył się przeistaczać z kairczyka spod ciemnej gwiazdy w schludnego angielskiego młodzieńca, byli już daleko od brzegu.
– Teraz ty – powiedział do przyjaciela i zamienili się miejscami.
David odkleił brodę i ściągnął turban.
– Przepraszam – wymamrotał ze skruchą. – Nie powinienem był się odzywać.
– Mówienie nienaganną angielszczyzną w tej części Kairu i o tej porze nie jest najmądrzejsze – odparł sucho Ramzes. – Ta sprawa jest bardziej skomplikowana, niż na to wygląda, Davidzie. Yussuf Mahmud nie handluje antykami tak wysokiej klasy, więc albo działa jako pośrednik, albo ukradł papirus innemu, znaczniejszemu złodziejowi, który być może jest już na jego tropie.
– Zdawało mi się że był dość zdenerwowany – zauważył David.
– I chyba dobrze ci się zdawało. Handel kradzionymi dziełami sztuki to oczywiście przestępstwo, ale Yussuf pocił się wcale nie z lęku przed policją.
David wcisnął zawiniątko ze swoim przebraniem pod siedzenie i zaczerpnął wody zza burty, by spryskać sobie twarz.
– Ten papirus to autentyk, prawda, Ramzesie? Najpiękniejszy, jaki widziałem.
– Też tak uważam, ale to dobrze, że potwierdzasz moją opinię, bo znasz się na tym lepiej ode mnie. Przegapiłeś jedną brodawkę – dodał.
– Gdzie? Aa, mam… – palce Davida znalazły wyprysk i odkleiły go. – Egipcjanie słusznie powiadają, że potrafisz widzieć w ciemności jak kot – stwierdził. – Czy powiesz o papirusie profesorowi?
– Znasz jego zdanie na temat kupowania eksponatów od handlarzy. Podziwiam tę jego zasadę, podobnie jak podziwiam ideę pacyfizmu, obawiam się jednak, że obie są równie niepraktyczne. Ta ostatnia sprawia, że zostajesz trupem. Ta pierwsza zaś, że tracisz cenne świadectwo historii na rzecz przypadkowych zbieraczy, którzy zabierają taki przedmiot do domu i natychmiast o nim zapominają. Jakże ten handel ma zostać powstrzymany, skoro nawet Service des Antiquites kupuje archeologiczne okazy od takich ludzi?
Łódka zatrzymała się łagodnie na mulistym brzegu. Ramzes wciągnął wiosła do środka i mówił dalej:
– Nie widzę innego wyjścia, choć matka z pewnością potępiłaby mnie za to. Chcę mieć ten cholerny zwój i chcę się dowiedzieć, skąd Yussuf Mahmud go wytrzasnął. Ile masz pieniędzy?
– Hmm… raczej niewiele – przyznał David.
– Ja tak samo. Jak zwykle.
– A profesor?
– Nawet nie ma sensu go prosić, nie da mi ani grosza. Zamiast tego wygłosi ojcowską naukę, a nienawidzę, kiedy to robi.