– Wobec tego będziesz musiał poprosić Nefret.
– Prędzej sczeznę!
– To głupota – stwierdził David. – Ona ma tyle pieniędzy, że nie wie, co z nimi robić, i chętnie się nimi dzieli. Gdyby była mężczyzną, nie wahałbyś się ani chwili.
– Nie o to chodzi – odparł Ramzes, wiedząc, że kłamie i że David to wie. – Musielibyśmy jej powiedzieć, po co nam te pieniądze, a wówczas będzie chciała iść z nami.
– I co z tego?
– Mam zabrać Nefret do el Was’a? Czyś postradał zmysły? W żadnym wypadku.
Ze zbioru listów B
Zapewne cię nie zdziwi, że okropnie się namęczyłam, przekonując Ramzesa, iż powinien zabrać mnie ze sobą. Metody, które stosowałam wobec profesora – drżące usta, łzy w oczach – nie wywierają najmniejszego wrażenia na tej zimnokrwistej kreaturze; po prostu ze zniesmaczoną miną wychodzi z pokoju. Musiałam się więc odwołać do szantażu, pogróżek, nieodpartej kobiecej logiki oraz łagodnego napomknięcia, że bez mojego podpisu nie dostaną pieniędzy (to też chyba pewna forma szantażu, prawda?).
Był ze mnie bardzo ładny chłopak, jeśli można tak rzec. Zaraz po wizycie w banku kupiliśmy dla mnie strój – elegancką wełnianą galabiję w kolorze niebieskim, wyszywane złotem pantofle i długi szal, którym zakryłam głowę i przesłoniłam twarz. Ramzes poczernił mi brwi i rzęsy i przyciemnił okolice oczu. Moim zdaniem zmieniłam się nie do poznania, on jednak nie był zadowolony.
– Koloru twojej skóry po prostu nie da się zmienić – burczał. – Masz trzymać głowę nisko, Nefret, i skromnie opuścić wzrok. Jeżeli spojrzysz na Mahmuda albo wypowiesz choć sylabę, gdy się z nim spotkamy, zrobię… zrobię coś, czego oboje możemy pożałować.
Cóż za fascynująca groźba, prawda? Korciło mnie, żeby go nie posłuchać tylko dla przekonania się, co zrobi, ale w końcu postanowiłam nie ryzykować.
Jeszcze nigdy nie byłam nocą w tej części Starego Miasta i nie radzę ci się tam zapuszczać, kochanie. Przy twojej wrażliwości nie zniosłabyś odoru gnijących śmieci ani grasujących w ciemności szczurów. Ciemność na otwartym terenie to zupełnie co innego; w Górnym Egipcie zawsze świecą gwiazdy, nawet gdy nie ma księżyca. W tym miejscu coś tak czystego i jasnego jak gwiazda nie odważyłoby się nawet pokazać. Stare wysokie domy chylą się ku sobie, jakby zwierzając się z jakichś ohydnych sekretów, a ich balkony dodatkowo przesłaniają niebo. Serce biło mi mocniej niż zwykle, ale nie bałam się; nigdy się nie boję, kiedy jesteśmy we trójkę. W panikę wpadam wyłącznie wtedy, gdy obaj chłopcy wypuszczają się sami na jakąś szaloną eskapadę.
Prowadził nas Ramzes. Zna wszystkie zakątki Starego Miasta, łącznie z tymi, których unika każdy szanowany Egipcjanin. Pod domem polecił mi zostać ze sobą, a swojego przyjaciela posłał na rekonesans. Gdy David wrócił, nie powiedział ani słowa, lecz gestem kazał nam wejść.
Była to kamienica czy też dom czynszowy najgorszego autoramentu. W korytarzu cuchnęło zepsutym jedzeniem, haszyszem i zbyt wieloma ciałami stłoczonymi na niewielkiej przestrzeni. Weszliśmy po omacku zapadniętymi schodami, trzymając się ściany. Nie widziałam niczego, podążałam więc za Davidem, trzymając się jego ręki. Ramzes szedł tuż za mną i podtrzymywał mnie, żebym nie spadła, jeśli się potknę. Zdarzyło mi się to raz czy dwa, bo zawinięte czubki moich pięknych pantofli zawadzały o popękane deski. Ta część wyprawy była obrzydliwa, wciąż miałam wrażenie, że wokół nas pełza coś oślizłego.
Naszym celem był pokój na pierwszym piętrze, odznaczający się jedynie smugą bladego światła pod drzwiami. Kiedy Ramzes poskrobał w nie, niemal natychmiast się otworzyły.
Yussuf Mahmud gestem kazał nam wejść i zaryglował drzwi. Domyślałam się, że to Mahmud, choć nikt nas sobie nie przedstawił. Przyjrzał mi się bacznie i powiedział coś niezrozumiale po arabsku. Musiało to być coś wyjątkowo obcesowego, gdyż David warknął groźnie i chwycił za nóż. Ramzes zerknął na niego z ukosa i też powiedział coś, czego nie zrozumiałam, a potem obaj z Mahmudem się roześmiali. David się nie śmiał, schował jednak nóż za pas.
Świeciła się tylko jedna lampa na stole, stojąca niebezpiecznie blisko papirusu, który częściowo rozwinięto, żeby odsłonić winietę. Podeszłam bliżej. Same rozmiary zwoju zapierały dech w piersi. Po jego grubości można było poznać, że jest bardzo długi. Miniaturowy malunek przedstawiał ważenie serca.
Nie zdążyłam się dobrze przyjrzeć, bo Ramzes chwycił mnie i odwrócił twarzą do siebie. Pewnie myślał, że zaraz krzyknę z zachwytu albo podejdę bliżej do światła, czego bym nigdy przecież nie zrobiła. Łypnęłam na niego groźnie, a on na mnie. Nie masz pojęcia, jak strasznie wygląda Ali Szczur z bliska, nawet gdy nie łypie.
– To jakiś nowy, co? – zapytał Mahmud. – Chyba zgłupiałeś, żeś go tu przyprowadził.
– Jest tak ładniutki, że nie potrafię się z nim rozstać – wymamrotał Ramzes, łypiąc na mnie jeszcze ohydniej. – Stań tam w kącie, moja ty mała gazelo, i nie ruszaj się, dopóki nie załatwimy sprawy.
Zgodzili się co do ceny już poprzedniej nocy. Znając jednak sposób działania tych ludzi, spodziewałam się, że Yussuf Mahmud zażąda więcej. Ale on podsunął w stronę Ramzesa obszarpany pakunek, trzymając go mocno jedną ręką, i zapytał:
– Masz pieniądze?
Ramzes popatrzył na niego, po czym zaskrzeczał głosem Alego Szczura:
– Skąd ten pośpiech, przyjacielu? Mam nadzieję, że nie spodziewasz się już nikogo tej nocy. Bardzo by mnie… zmartwiło dzielenie się twoim towarzystwem z innymi.
– Nie tak bardzo jak mnie – odparł Mahmud. – Jeśli będziemy rozsądni, żaden z nas nie będzie zwlekał. Są tacy, którzy słyszą nawet niewypowiedziane słowa i widzą przez ściany bez okien.
– Naprawdę? A cóż to za magicy? – zapytał Ramzes i pochylił się ku niemu z krzywym uśmiechem Alego Szczura.
– Nie mogę…
– Nie? – Ramzes wyciągnął spod szaty ciężką sakwę i sypnął na stół deszczem złotych monet. Uznaliśmy, że zrobią większe wrażenie niż banknoty, i rzeczywiście wywarły pożądany efekt. Oczy Mahmuda niemal wyszły z orbit.
– Informacja jest częścią naszej transakcji – oświadczył Ramzes. – Nie powiedziałeś mi jeszcze, skąd to masz i jakimi drogami do ciebie dotarło. Ilu ludzi musiałeś oszukać lub zabić, zanim zdobyłeś tak cenną rzecz? I jak wielu z nich zainteresuje się teraz mną, jako nowym właścicielem?
Dał dyskretny znak Dawidowi, który wziął papirus i umieścił go w przyniesionej w tym celu drewnianej skrzynce. Mahmud nie widział tego, bo wbijał zachłanne spojrzenie w lśniący stos złota. Ramzes rzucił okiem na zasłonięte żaluzjami okno, a potem na zaryglowane drzwi. Nie spojrzał na mnie, bo nie musiał. Pokój był tak mały, że nawet kiedy stałam w ciemnym kącie, miał mnie w zasięgu wzroku. Choć nie spostrzegłam ani nie usłyszałam niczego niezwykłego, nagle przyskoczył do mnie i przyciągnął do siebie. W tej samej chwili liche drewniane żaluzje pękły pod naporem ciężkiego ciała.
Było to ciało mężczyzny o twarzy obwiązanej ciasno szalem, spomiędzy zwojów którego widoczne były tylko oczy. Intruz przetoczył się po podłodze i natychmiast stanął, zwinnie jak akrobata. Zdawało mi się, że za nim jest następny, lecz zanim zdążyłam się upewnić, Ramzes podniósł mnie jedną ręką i przypadł do drzwi. David już tam stał, ze skrzynką z papirusem w jednej ręce i nożem w drugiej. Ramzes odciągnął zasuwę i uskoczył w bok. Drzwi otworzyły się raptownie i do pokoju wtoczył się człowiek, który na nie napierał.
David kopnął go w żebra i intruz rozpłaszczył się na ziemi. Ja zaś miałam chęć kopnąć Ramzesa, który trzymał mnie jak tobół z praniem, zamiast pozwolić mi włączyć się do walki. Rozmyśliłam się jednak, bo obaj panowie doskonale dawali sobie radę i byłoby głupotą (fatalną w skutkach) wytrącać ich z rytmu. Wszystko rozegrało się w ciągu kilku sekund.