Naszą drugą linią obrony okazał się stos złota na stole. Zobaczyłam ponad ramieniem Ramzesa splątane ręce Yussufa Mahmuda i jego wspólników, walczących za pomocą zębów i noży o zgarnięcie łupu. Walczyli na złotym dywanie, bo monety spadały ze stołu i toczyły się po podłodze.
David wyskoczył na korytarz, a gdy do środka wpadł kolejny napastnik, krzyknął, byśmy szli za nim. Ramzes zatrzasnął za nami drzwi.
– Mam nadzieję, że nie walnąłeś go skrzynką z papirusem? – zapytał po arabsku swojego przyjaciela.
– Za kogo ty mnie masz? – W głosie Davida, choć zdyszanego, znać było rozbawienie. – Czy to już ostatni?
– Tak. Zamknij drzwi na klucz i zmykajmy stąd.
Ramzes postawił mnie na ziemi. W korytarzu było ciemno jak w grobie, usłyszałam jednak trzask klucza w zamku. Było wątpliwe, żeby zatrzymało to bandytów, bo drzwi były bardzo liche, ale istniała szansa, że po skończonej walce o złoto żaden z nich nie będzie zdolny nas ścigać.
Runęliśmy w dół po trzeszczących schodach – najpierw David, za nim ja, a na końcu Ramzes. Kiedy znaleźliśmy się na wąskiej ulicy, spostrzegłam światło w miejscu, gdzie przedtem go nie było. Drzwi w domu naprzeciwko były otwarte. Stała w nich jakaś postać, niewątpliwie kobieca, gdyż poprzez cienką tkaninę okrywającą jej ciało przebijały liczne zaokrąglenia, a na złotych splotach włosów lśniło światło.
David stanął jak wryty, ale na widok kobiety wydał westchnienie ulgi. Nie powtórzę ci jej słów, moja droga, żeby cię nie szokować, lecz donoszę z satysfakcją, że nasz przyjaciel zbył jej zaproszenie w słowach równie grubiańskich jak te, w jakich zostało sformułowane, po czym odwrócił się od niej. Uliczka była bardzo wąska, wystarczył jeden krok i kobieta znalazła się przy nim. Otoczyła go ramionami, a wtedy ja rąbnęłam ją za uchem złączonymi pięściami, tak jak uczyła mnie ciotka Amelia.
Jak powiedziałaby kochana ciocia, rezultat okazał się całkiem zadowalający. Kobieta puściła nóż i upadła na ziemię. W drzwiach pojawiła się następna postać, tym razem był to mężczyzna. Za nim ujrzałam innych. Przepychając się pośpiesznie w wąskim wyjściu, blokowali się nawzajem, szczęśliwie dla nas, bo obaj moi mężni obrońcy wyglądali na chwilowo sparaliżowanych. Szturchnęłam Ramzesa pod żebro.
– Uciekajmy! – zawołałam.
Jeżeli ktoś zna teren, nietrudno mu zgubić pościg w tym labiryncie ciemnych uliczek. Ja nie znałam, ale Ramzes zdołał już ochłonąć i poprowadził nas tak zręcznie, że wkrótce głosy prześladowców ucichły. Zanim dotarliśmy do rzeki, byliśmy wszyscy bez tchu i brudni, lecz mój kochany przybrany braciszek nie pozwolił mi zdjąć cuchnącej i utytłanej szaty, dopóki nie znaleźliśmy się na łodzi. Nie wiem, czy wspominałam już, że pod przebraniem miałam bluzkę i spodnie. Chłopcy nie mieli jednak pod swoimi strojami normalnych ubrań i kazali mi się odwrócić, kiedy się przebierali. Mężczyźni są czasem strasznymi głuptasami…
Kiedy przepłynęliśmy na drugi brzeg i łódka osiadła na piasku, oczekiwałam, że któryś z nich klepnie mnie po ramieniu i powie „Brawo!” albo „Świetnie się spisałaś” czy coś w tym rodzaju. Ale żaden się nie odezwał. Siedzieli nieruchomo jak bliźniacze posągi, gapiąc się na mnie bezmyślnie. Rana na szyi Davida przestała krwawić i wyglądała jak cienki, ciemny powróz.
– Nie siedźcie tak! – zirytowałam się w końcu. – Wracajmy na dahabiję, tam będzie można spokojnie porozmawiać. Chcę się czegoś napić, zapalić papierosa, przebrać się, usiąść wygodnie i…
– Będziesz musiała zadowolić się tylko jedną z tych rzeczy – mruknął Ramzes, gmerając pod ławką. Po chwili podał mi butelkę z wodą. – Musimy porozmawiać, zanim wrócimy do domu. Matka zawsze jest gdzieś w pobliżu, a tej rozmowy na pewno nie powinna usłyszeć.
Łyknęłam ciepławej wody, żałując, że nie jest to coś mocniejszego, otarłam usta rękawem i oddałam butelkę Davidowi.
– Yussuf Mahmud nas zdradził. To była zasadzka. Spodziewaliście się jej – oświadczyłam.
– Nie bądź idiotką – ofuknął mnie Ramzes. – Gdybym podejrzewał zasadzkę, nie pozwoliłbym… To znaczy, postąpiłbym inaczej.
– Nie bardzo widzę, jak mógłbyś zadziałać skuteczniej – stwierdziłam. – Zapewne ustaliliście z Davidem plan działania na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.
– Zawsze tak robimy – odparł Ramzes. – Ale daj spokój z pochlebstwami, Nefret. Prawda jest taka, że chyba się przeliczyłem. Mieliśmy szczęście, że wyszliśmy z tego cało.
– Szczęście! – zawołałam z oburzeniem.
Zanim Ramzes zdążył mi odpowiedzieć, ubiegł go David.
– To nie szczęśliwy traf uratował mi dzisiaj życie, lecz refleks i odwaga Nefret. Dziękuję ci, siostrzyczko. Zauważyłem ten nóż dopiero wtedy, gdy miałem go już przy gardle.
– A ja go zobaczyłem dopiero wtedy, gdy wypadł tej kobiecie z ręki – przyznał Ramzes.
Sporo czasu im to zabrało. Nie potrafiłam się powstrzymać i powiedziałam:
– A to dlatego, że żaden z was nie wie…
– …niczego o kobietach? – dokończył Ramzes.
W jasnym świetle księżyca wyraźnie widziałam jego twarz. Ten jej wyraz nazywam kamienną twarzą faraona. Jest obca jak oblicze Chefrena w muzeum. Sądziłam, że jest zły, dopóki nie porwał mnie w objęcia i nie przytulił tak mocno, że poczułam, jak trzeszczą mi żebra.
– Któregoś dnia – powiedział stłumionym głosem – sprawisz, że zapomnę, jak się powinien zachowywać angielski dżentelmen.
Przyznam, moja droga, że było mi przyjemnie. Przez całe lata próbowałam przebić tę jego skorupę i sprawić, żeby się zachowywał jak istota ludzka. Czasami mi się udawało – zazwyczaj wtedy, gdy go czymś rozdrażniłam! – ale te chwile nie trwały długo. By wykorzystać jak najlepiej tę obecną, przylgnęłam do niego, kiedy już chciał się odsunąć.
– Cały drżysz – stwierdziłam. – Czyżbyś się ze mnie śmiał?
– Wcale się nie śmieję. A drżę z przerażenia.
Zdawało mi się, że jego wargi musnęły moje włosy, chyba jednak było to złudzenie, bo posadził mnie z powrotem na twardej ławce tak mocno, że aż mi zęby zadzwoniły. Nikt z moich znajomych, nawet profesor, nie ma tak imponujących brwi jak Ramzes. Teraz te brwi zetknęły się na środku jego czoła jak uniesione czarne skrzydła. Miałam jednak rację. Był wściekły!
– Niechże cię kule biją, Nefret! – krzyknął. – Czy nigdy już nie nauczysz się myśleć, zanim coś zrobisz? Wykazałaś się odwagą, refleksem, sprytem i całą resztą tych bzdur, ale miałaś też cholerne szczęście! Pewnego dnia wpakujesz się w naprawdę poważne tarapaty. Rzucasz się do działania głową naprzód jak…
– I kto to mówi!
– Ja nigdy nie działam pod wpływem impulsu.
– Oczywiście, każdy, tylko nie ty! Jesteś zupełnie pozbawiony uczuć!
– Zdecyduj się – wycedził Ramzes przez zęby. – Nie mogę być jednocześnie porywczy i pozbawiony uczuć.
David wziął mnie za rękę (a raczej za pięść, ponieważ zacisnęłam dłoń i uniosłam ją).
– Ramzes cię łaje, Nefret – powiedział łagodnie – bo bał się o ciebie. Powiedz jej to, Ramzesie. Powiedz, że nie jesteś zły.
– Jestem, i to bardzo. Jestem… – Ramzes przerwał, wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. Jego brwi powróciły do normalnej pozycji. – Jestem wściekły na siebie. Zawiodłem cię, mój bracie, i zawiodłem Nefret. Nie musiałaby tak bardzo ryzykować, gdybym okazał się przezorniejszy.
David ujął jego wyciągniętą dłoń. W jego oczach błyszczały łzy. Jest równie sentymentalny, jak Ramzes nie jest. Dobrze wiesz, że cenię sobie uczucia – lecz reakcja Ramzesa zaskoczyła mnie i sama też zaczęłam drżeć.