– Nic podobnego – odparłam jednak stanowczo. – Jak zwykle, bierzesz na siebie zbyt wiele, Ramzesie. Przesadne poczucie odpowiedzialności to objaw skrajnego egotyzmu.
– Czy to jeden ze sławetnych aforyzmów mojej matki? – zapytał Ramzes. Znowu był sobą. Puścił dłoń Davida i posłał mi sarkastyczny uśmieszek.
– Nie, sama to wymyśliłam. Tym razem obaj popełniliście błąd. Spostrzeglibyście ten nóż tak samo jak ja, gdyby wam wasza męska próżność nie kazała sądzić, że kobieta nie może być niebezpieczna. Ja nabrałam podejrzeń, gdy tylko ją zobaczyłam. To nie mógł być przypadek, że dama lekkich obyczajów zjawiła się dokładnie w tym momencie, skoro poprzednio ten dom nie zdradzał oznak życia. Przybytki tego rodzaju zazwyczaj nie są…
– Już wystarczy, masz rację – uciął Ramzes, spoglądając na mnie spod oka.
W nadbrzeżnych chaszczach coś zaszeleściło, ale nikt z nas nawet nie drgnął. Nawet ja potrafiłam rozpoznawać, kiedy obok przemyka się szczur, a kiedy człowiek. Nie przepadam jednak za szczurami i chciałam już wrócić do domu.
– Nie do wiary – mruknęłam, próbując także spojrzeć na niego spod oka (co wcale nie jest łatwe, kiedy ktoś jest wyższy o stopę). – Uszliśmy cało, zatrzymując papirus, dzięki naszej odwadze i przytomności umysłu – oświadczyłam – ale nie znamy jeszcze odpowiedzi na najważniejsze pytanie: jak uniknąć zagrożenia w przyszłości? Co dzisiaj poszło nie tak, Ramzesie?
Ramzes odchylił się na ławce i podrapał po karku (klej wywołuje swędzenie nawet po zmyciu).
– Jest oczywiście możliwe, że Yussuf Mahmud od samego początku chciał nas oszwabić, zamierzając zatrzymać zarówno papirus, jak i pieniądze – powiedział. – Nie byłby jednak w stanie tego przeprowadzić, nie zabijając nas, a wątpię, by chciał aż tak ryzykować. Ali Szczur i jego małomówny towarzysz cieszą się w już w Kairze swoistą… reputacją.
– Zmyśloną, mam nadzieję? – zapytałam.
– Po większej części – odparł Ramzes. Wymienili z Davidem znaczące spojrzenia. – Tak czy owak, uznałem, że ryzyko jest do przyjęcia. Yussuf Mahmud też cieszy się pewną reputacją. Handluje kradzionymi starożytnościami i oszukałby nawet własną matkę, ale nie jest mordercą.
– W takim razie ukradł papirus innemu złodziejowi – stwierdziłam. – A ludzie, którzy tam wtargnęli, szukali Mahmuda i papirusu, nie nas.
– Byłoby wspaniale, gdybym mógł w to uwierzyć – mruknął Ramzes – bo alternatywa jest bardzo nieprzyjemna. Załóżmy, że Yussuf Mahmud i jego mocodawcy, kimkolwiek są, wynaleźli taką oto metodę rabunku: oferują papirus na sprzedaż, zwabiają potencjalnego kupca do mieszkania, dają mu w łeb, kradną pieniądze i znikają razem ze zwojem. Mogliby powtarzać ten proceder wielokrotnie, bo przecież ofiary raczej nie będą chciały ujawniać, że brały udział w nielegalnej transakcji. Ale Yussuf Mahmud postanowił tym razem zadziałać na własną rękę. Spodziewał się swoich wspólników, lecz nie tak szybko. Miał nadzieję, że uda mu się dobić targu i uciec z pieniędzmi, zanim się zjawią. Nas zamknąłby w środku mieszkania, pozostawiając na łasce swoich oszukanych kompanów. Zauważyłem, że zostawił klucz w zamku od zewnątrz, co zresztą też powinno było obudzić moją czujność. Tamci przybyli wcześniej, bo mu nie ufali, a potem, zamiast połączyć siły przeciwko nam, ulegli chciwości. Złoto, jak słyszałem, potrafi demoralizująco oddziaływać na ludzi o słabym charakterze.
– Czy musisz tak rozwlekle gadać? – fuknęłam. – Więc sądzisz, że to wszystko wyjaśnia? To tylko zwyczajny szwindel?
– Nie – odparł Ramzes. – Ale druga część mojej teorii jest słuszna, jak sądzę. Yussuf Mahmud zamierzał uciec z pieniędzmi, zanim pojawią się jego wspólnicy. Obawiam się jednak, że musimy brać też pod uwagę ową niemiłą alternatywę, o której wspomniałem. Ta kobieta naprawdę chciała poderżnąć Davidowi gardło. A poza tym, czy to tylko zbieg okoliczności, że napadli na nas dopiero wtedy, gdy ty przyszłaś z nami, Nefret?
– Mam taką nadzieję – odparłam.
– Ja także, moja droga. Nie mogli wiedzieć, że ty też się pojawisz, ale niewątpliwie oczekiwali Davida i mnie i dołożyli szczególnych starań, żeby nas zabić lub przynajmniej pochwycić. Yussuf Mahmud nie przypadkiem zaoferował ten zwój akurat nam. W Kairze mógł znaleźć wielu chętnych, którzy zapłaciliby żądaną cenę bez mrugnięcia okiem. Obawiam się, że musimy założyć i taką możliwość, iż ktoś, nie wiadomo jakim sposobem, odkrył naszą prawdziwą tożsamość.
– Jak to? – żachnął się David.
Był taki dumny ze swego znakomitego przebrania! Ramzes także bardzo niechętnie przyznawał się do porażki. Zacisnął usta, a kiedy się odezwał, brzmiało to, jakby przeciskał słowa przez wąską szczelinę:
– Żaden plan nie jest doskonały. Cóż… widzę tu kilka możliwości… Ale nie traćmy czasu na domysły. Jest już późno, Nefret powinna pójść spać.
W chaszczach coś dziwnie zaszeleściło. Wzdrygnęłam się.
David pochylił się i wziął mnie za rękę. Jest taki kochany! Jego twarz (bardzo przystojną zresztą) rozjaśnił słodki uśmiech.
– Ramzes ma rację – powiedział. – Chodź, siostrzyczko, miałaś męczący wieczór.
Pomógł mi wyjść na brzeg i pomaszerowaliśmy gęsiego. David prowadził, wynajdując najwygodniejszą drogę. Pod naszymi nogami chlupotało błoto.
– Zbiegi okoliczności się zdarzają – powiedział w pewnej chwili nasz przewodnik. – Może ulegamy urojeniom?
– Najbezpieczniej jest oczekiwać najgorszego – odpowiedział zrzędliwy głos zza moich pleców. – Cóż za przeklęte utrudnienie! Pracowaliśmy nad zbudowaniem naszych wizerunków przez trzy lata!
Pośliznęłam się na czymś obrzydliwie miękkim i cuchnącym, ale David chwycił mnie za koszulę i pomógł utrzymać równowagę.
– Dziękuję – powiedziałam. – Uff, co to było? Nie, lepiej nie mów. Ramzes ma rację, nie możecie już dłużej udawać Alego i Achmeda. Jeżeli oni wiedzą, kim naprawdę jesteście, papirus był tylko przynętą, mającą was zwabić do tej okropnej dzielnicy. Ale kiedy jesteście na łodzi z nami i załogą albo przebywacie w porządniejszych dzielnicach miasta, gdzie zawsze jest dużo ludzi, domniemany zabójca czy kidnaper nie zdoła dobrać się wam do skóry.
– Jest jednak pewien dodatni aspekt tej sprawy – stwierdził Ramzes (choć woli raczej koncentrować się na negatywach). – Zdobyliśmy papirus, choć miało się stać inaczej.
– To jeszcze jeden powód, żeby się trzymać z dala od Starego Miasta – oświadczyłam. – Przyrzeknij mi, Ramzesie, że ty i David nie pójdziecie tam już nigdy późnym wieczorem.
– Co takiego? No cóż, oczywiście.
No i tak to się skończyło. Wiedzieliśmy doskonale, że wkrótce poznamy odpowiedź na nasze pytanie. Uszliśmy cało – z papirusem – ale jeśli Nie-Wiadomo-Kto znał prawdziwą tożsamość Ramzesa i Davida, mógł chcieć go odzyskać. Nie martw się jednak, kochanie, każde z nas potrafi się obronić – i zadbać o pozostałych.
– Mój drogi Emersonie, musimy jeszcze przed opuszczeniem Kairu zadzwonić do pana Maspero – powiedziałam.
– Niech mnie diabli, jeśli to zrobię – warknął mój mąż.
Jedliśmy właśnie śniadanie na górnym pokładzie. To jeden z, naszych zwyczajów na łodzi, choć już nie tak miły jak w czasach, kiedy po rzece nie pływały jeszcze motorowe barki i parowce. Jakże tęskniłam do sielskich brzegów Luksoru, gdzie wschodu słońca nie przesłaniają dymy, a poranna bryza nie przynosi woni ropy i spalin!
Emerson wyraził tę samą opinię i zaproponował, żebyśmy wypłynęli jeszcze tego dnia. Jakie to typowe dla mężczyzn! Sądzą, że wystarczy tylko wyrazić życzenie, a ono natychmiast się spełni. Zwróciłam mu uwagę, że przed odjazdem mamy jeszcze do załatwienia sporo spraw, a rais Hassan musi mieć czas na skompletowanie załogi i poczynienie zapasów. Wizyta u Maspero była w moim przekonaniu równie ważna. Przychylność dyrektora Departamentu Starożytności miała bardzo istotne znaczenie dla każdego, kto chciał prowadzić wykopaliska w Egipcie, a Emerson się tą przychylnością nie cieszył.