– Jaki był cel tego całego przedstawienia? – zapytałam.
– Chciałem przyjrzeć się tej damie – odparł spokojnie Ramzes.
– Tak też myślałam. No i co o niej sądzisz?
– Przekonałem się, że jest to osoba, którą widzę po raz pierwszy w życiu – oświadczył Ramzes.
Tego się nie spodziewałam – sądziłam, że po prostu odgrywa rolę opiekuńczego starszego brata.
– Mój Boże! – wykrzyknęłam. – Znów Sethos? To już naprawdę bardzo naciągana hipoteza, Ramzesie.
– Nie tak znów bardzo. Ale moje podejrzenia okazały się niesłuszne. Sethos to mistrz kamuflażu, jednak nawet on nie zdołałby zmaleć o osiem cali ani pomniejszyć swojego wydatnego, orlego nosa. Zasłona tej kobiety była na tyle cienka, że mogłem dość dokładnie przyjrzeć się jej twarzy.
– A ja widziałam ją bez zasłony – przypomniałam mu. – Nie ma cienia wątpliwości co do jej płci. Ma gładką cerę i obejście pełne życzliwości i dobroci.
– Tak, dobroci – powtórzyła Fatima, przysłuchująca się pilnie naszej rozmowie, z której wychwyciła to ostatnie słowo. – To dobra nauczycielka. Miła.
– W Luksorze znajdziemy ci nową nauczycielkę, Fatimo – powiedział Ramzes po arabsku. – Prawda, Nefret?
– Jak sądzę, masz na myśli mnie. Oczywiście, jeśli nie trafi się ktoś lepszy. Do diaska, Ramzesie, kto ci na Boga wbił do głowy, że Sethosowi zachce się raptem zostać nauczycielem angielskiego?
Ramzes sprawiał wrażenie nieco zmieszanego. Przyznaję, że trudno to po nim poznać, ale ja od jakiegoś czasu prowadzę studia nad jego minami i wiem, że kiedy jest zmieszany, lekko zaciska usta i mruga.
– Ojciec wbił mi to do głowy – odparł. – Zgadzam się, że jeśli chodzi o Sethosa, nie całkiem kieruje się rozsądkiem, lecz jego domniemania nie są zupełnie bezpodstawne. Nie widziałaś tego łotra w działaniu, Nefret. To geniusz kamuflażu.
– Tym razem jednak obaj się pomyliliście.
– Ale nie jesteś zła, że po ciebie przyszliśmy? – zapytał David. Byłam zła, choć nie na niego. Dobrze wiedziałam, kto wymyślił tę „ekspedycję ratunkową”. Pochyliłam się i odgarnęłam kosmyk z czoła Ramzesa. Nienawidzi, kiedy to robię.
– Miałeś dobre chęci – przyznałam. – Ale najtrudniej mi będzie wybaczyć ci to, że zdążymy na kolację z tymi nudziarzami Ruthefordami.
Droga do Luksoru zajęła nam dwa tygodnie, mimo pomocy motorowego holownika. Przyczyny opóźnienia były raczej prozaiczne, lecz dzięki intuicji, która dość rzadko mnie zawodzi, wiedziałam, że wszyscy są bardzo zaambarasowani i podminowani. Szczególnie niespokojni wydawali się chłopcy. Miotali się po pokładzie całymi dniami i przez część nocy. Nie ulegało wątpliwości, że kochana stara dahabija jest zbyt ciasna dla osób tak pełnych energii, chociaż David odzyskał swój pokój, bo Fatima pojechała pociągiem, by przygotować dla nas dom.
Usiłowałam zająć umysł pracą, lecz nawet przy moim zdyscyplinowaniu nie potrafiłam skupić się na niczym. W ubiegłych latach zyskałam pewną reputację jako tłumaczka egipskich bajek, teraz jednak nowe teksty wydawały mi się zupełnie nieciekawe. Przełożyłam już najbardziej zajmujące z nich: „Baśń o przeklętym księciu”, „Opowieść o dwóch braciach”, „Przygody Sinuhe” i „Rozbitka”. Kiedy zwierzyłam się z mojego kłopotu Emersonowi, poradził mi, żebym zajęła się historycznymi dokumentami.
– Breasted opublikował już kolejny tom swoich tekstów -powiedział. – Mogłabyś poprawiać jego przekłady.
Jak zwykle sobie ze mnie żartował. Pan Breasted z Chicago był bardzo cenionym lingwistą, a pierwszy tom jego „Zapisków ze starożytnego Egiptu”, który ukazał się ubiegłej wiosny, wzbudził powszechne zainteresowanie.
– Nie mam zamiaru nadeptywać na odcisk Breastedowi, Emersonie – odparłam z kwaśnym uśmiechem.
– No to nadepnij Budge’owi. W jego tłumaczeniu „Księgi umarłych” aż roi się od błędów.
– Zdaje mi się, że Ramzes już się do tego zabrał.
Zauważyłam na jego biurku fotografie zwoju i nawet się zastanawiałam, jak i kiedy je zdobył.
– To zapewne inna wersja, nie ta, którą zmasakrował Budge. Ta jego jest w British Museum, powinnaś to wiedzieć. To kolejny przykład haniebnego pogwałcenia zakazu kupowania starożytności od handlarzy. Nie rozumiem, dlaczego władze muzeum wciąż popierają tego gagatka…
Wyszłam z pokoju. Opinię Emersona o panu Budge’u znam aż nazbyt dobrze.
Zważywszy na tego typu niedogodności, z jeszcze większą radością niż zwykle przyjęłam pokonanie przez łódź ostatniego zakrętu na rzece i widok ruin monumentalnych świątyń Luksoru i Karnaku oraz zabudowań nowej osady w Luksorze, która szybko przekształcała się w miasto. Wszędzie wyrastały nowe hotele i budynki rządowe, a przy nabrzeżu tłoczyły się wycieczkowe parowce. Było wśród nich kilka dahabii – bogaci ludzie, szczególnie ci powracający każdego sezonu do Egiptu, cenili sobie luksus posiadania prywatnej łodzi.
Jedną z takich osób był nasz przyjaciel Cyrus Vandergelt. Jego łódź, „Dolina Królów”, kotwiczyła naprzeciw Luksoru na Zachodnim Brzegu. Użyczył nam miejsca w swojej prywatnej przystani i gdy „Amelia”, kierowana wprawną ręką raisa Hassana, sunęła ku brzegowi, ujrzałam tam cały komitet powitalny. Był w nim także Abdullah, majestatyczny niczym kapłan w swej śnieżnobiałej szacie, był Selim, jego ukochany najmłodszy syn, oraz Daoud, Ibrahim i Mohammed – których zatrudnialiśmy od tak dawna, że stali się nie tylko cenionymi pracownikami, lecz również po prostu przyjaciółmi.
Oficjalny niegdyś stosunek Abdullaha do mnie zmienił się przez te lata; starzec ujął moją wyciągniętą rękę obiema dłońmi i serdecznie ją uścisnął.
– Dobrze wyglądasz – powitałam go, czując ulgę na jego widok, bo rok wcześniej Abdullah przeszedł lekki zawał serca. Nie znałam jego wieku, lecz broda zaczęła mu siwieć ponad dwadzieścia lat temu, kiedy tylko go poznaliśmy. Przestaliśmy go już namawiać, żeby odszedł na emeryturę z godziwą rentą – porzucenie nas i pracy, którą kochał tak samo jak my, złamałoby mu serce.
– Czuję się dobrze, Sitt. – Abdullah wyprostował się. – A ty… ty się wcale nie zmieniasz. Zawsze będziesz młoda.
– Ho, ho, Abdullahu – roześmiałam się. – To chyba pierwszy komplement, jaki od ciebie usłyszałam.
Powierzyłam go pełnemu szacunku uściskowi wnuka, czyli Davida, a sama podeszłam do Ramzesa, który witał się ze swym koniem. Ten piękny arabski ogier był darem szejka Mohammeda, naszego starego przyjaciela, z którym Ramzes i David mieszkali przez jakiś czas, ucząc się konnej jazdy i strzelania, a także – jak podejrzewam – innych rzeczy, których woleli mi nie wyjawiać. Risza, koń nie tylko piękny, ale i inteligentny, podbił serca nas wszystkich, podobnie zresztą jak jego małżonka Asfur, należąca do Davida.
Emerson zakończył ceremonię powitalną swoimi przyjaznymi przekleństwami i ruszyliśmy ku domowi. Na werandzie oczekiwała nas Fatima. Z radością zobaczyłam, że posadzone przeze mnie przed rokiem pnącza przyjęły się i kwitną. Abdullah zawsze zapominał o ich podlewaniu. Teraz sięgały zielonymi ramionami ku kratownicy okalającej okna, sypiąc na ziemię purpurowe płatki.
Młodzi natychmiast udali się do stajni w towarzystwie Selima, który rozprawiał z takim ożywieniem, zdając relację ze stanu pogłowia pozostawionych pod jego pieczą zwierząt, że nawet Ramzes nie mógł wtrącić słowa. Osły były wykąpane, koza Tetiszeri jeszcze bardziej utyła, a źrebica…
Asfur i Risza zostali dumnymi rodzicami rok wcześniej, a ich córka była własnością Nefret i została przez nią nazwana Moonlight, czyli Światło Księżyca. Była siwkiem jak jej ojciec, lecz o jaśniejszym, perłowym odcieniu. Nefret nawiązywała z wszelakimi zwierzakami niemal magiczny kontakt i zanim opuściliśmy wiosną Egipt, klaczka chodziła za nią wszędzie jak pies. I oczywiście nie zaznała dotąd siodła ani wędzidła.