Выбрать главу

– Pamięta mnie! – zawołała Nefret, kiedy wróciła ze stajni. Jej twarz jaśniała radością.

– W rzeczy samej – stwierdziłam, bo Moonlight szła tuż za nią, najwyraźniej gotowa wziąć udział w lunchu. Kiedy ją odgoniliśmy od stołu, podeszła do okna, wysuwając nos ku Horusowi, siedzącemu na parapecie. Kot był przyzwyczajony do koni, ale nie tolerował ich na własnym terytorium. Uskoczył z prychnięciem i zjeżonym grzbietem, a źrebica zabrała się do pałaszowania moich róż.

Nefret udało się ją w końcu namówić, by wróciła do stajni z Selimem, i zasiedliśmy do posiłku. Taka fraternizacja z miejscowymi, która już nam weszła w krew, dla europejskiej społeczności Luksoru była wciąż źródłem skandalizujących plotek. Bardziej „liberalni” członkowie tej społeczności pozwalali sobie od czasu do czasu na przyjmowanie bogatych, wykształconych Egipcjan, ale żaden z nich nie usiadłby do stołu z własnymi pracownikami.

Fatimy naturalnie nie zapraszałam do wspólnego posiłku. Perspektywa siedzenia przy jednym stole z tyloma mężczyznami przeraziłaby ją, krzątała się więc przy nas, nadzorując podawanie potraw.

Kiedy już wyczerpały się plotki na temat nowych małżeństw, zgonów, chorób i narodzin, Emerson odsunął krzesło i wyciągnął fajkę.

– I jak tam, Selimie? – zapytał jowialnie. – Czy te łotry, twoi krewni z Gurna, odkryli ostatnio jakieś nowe groby?

Na spokojnym obliczu mojego syna – który siedział na parapecie okna, oparty plecami o framugę – pojawił się lekki cień zaniepokojenia. Rozumiałam chyba jego przyczynę, bo podzielałam to uczucie. Emerson jest zbyt bezpośredni i nie chce zrozumieć, iż tego rodzaju dociekań nie prowadzi się w ten sposób. Selim istotnie był spokrewniony z wieloma Gurnawi, a wielu z nich było rabusiami grobów. Tak obcesowo sformułowane pytanie stawiało naszych ludzi, szczególnie Abdullaha, w dość trudnym położeniu, musieli bowiem wybierać pomiędzy donoszeniem na krewnych a okłamywaniem nas.

Selim, siedzący na parapecie obok Ramzesa i Davida, miał mocno zakłopotaną minę. Był to przystojny chłopak o wielkich czarnych oczach i wyrazistych rysach, bardzo podobny do Davida, swego młodszego zaledwie o kilka lat bratanka.

– Nie ma nowych grobów, Ojcze Przekleństw – odpowiedział, rzucając przepraszające spojrzenie Abdullahowi. – Żadnych. Tylko pogłoski, jak zwykle…

– Jakie pogłoski? – nie ustępował Emerson.

– Przestań, Emersonie, to nie miejsce i czas na takie rozmowy – rzuciłam, litując się nad nieszczęsnym młodzianem. Wiedziałam, że mój mąż przepytywał już Abdullaha, ale stary Arab prawie całe lato spędził w Atiyah pod Kairem, gdzie miał rodzinę, nie mógł więc wiedzieć o wydarzeniach w Tebach więcej od Selima. W każdym razie miał pretekst, żeby udawać, że nie wie.

– A jak tam handlarze? – zapytałam. – Czy pojawiło się u nich coś ciekawego?

Kiedy już zrabowany obiekt trafił w ręce handlarzy starożytnościami, stawał się znany publicznie, był to więc bezpieczniejszy grunt. Selim, rozpromieniwszy się, wyrecytował listę przedmiotów, które pokazały się ostatnio na rynku, ale Emerson nie znalazł wśród nich niczego godnego uwagi. Bardzo go to poirytowało, miał bowiem nadzieję zdobyć dowody na to, że Gurnawi odkryli jakiś nowy, bogaty w zabytki grób i wówczas miałby pretekst, by go zacząć szukać.

Nazajutrz starałam się nakłonić Emersona do podjęcia bardziej sensownych działań. Robiłam to z właściwą sobie subtelnością, okrężną drogą.

– Cyrus i Katherine Vandergelt zapraszają nas na kolację dziś wieczór – napomknęłam, przeglądając pocztę.

Emerson stęknął, ale nic nie odpowiedział. Po śniadaniu zarzucił pół stołu swoimi notatnikami i teraz je przeglądał. Zdjęłam jeden z jego talerza, otrzepałam z okruchów i spróbowałam ponownie.

– Cyrus planuje tego roku wykopaliska w Asasif. Jestem przekonana, że ucieszyłby się z naszej pomocy. Jego ludzie…

– …w zupełności mu wystarczą – uciął Emerson, patrząc na mnie wilkiem. – Znowu zaczynasz, Amelio? Dzisiaj rozpoczynamy prace przy grobach w tej małej bocznej dolinie – jeżeli uda mi się odnaleźć mapę, którą naszkicowałem w zeszłym roku. Czy znowu pożyczyłeś sobie moje notatki, Ramzesie?

– Nie, ojcze – pokręcił głową jego syn, przełykając ostatnią łyżkę owsianki, którą akurat miał w ustach. – Nie te, w każdym razie. Pozwoliłem sobie…

– Nieważne. – Emerson westchnął ciężko. – Oczywiście ty i David nie przyłączacie się do nas, prawda?

– Jak już ci wspominałem, ojcze, zamierzamy rozpocząć kopiowanie inskrypcji ze świątyni Setiego Pierwszego. Jeżeli nas jednak potrzebujesz…

– Nie, nie. – Muskularną pierś Emersona uniosło kolejne głębokie westchnienie. – Twoja publikacja na temat Sali Kolumnowej w Świątyni Luksorskiej to świetna praca. Powinieneś dalej się tym zajmować. Cykl takich publikacji będzie miał wielką wartość naukową, a tobie wyrobi markę.

– Gdyby chłopcy nam pomogli, szybciej byśmy się z tym uwinęli – zauważyłam.

– Nie, Peabody, nie zgodzę się na to. Ramzes ma rację.

– Ma rację? – zdziwiłam się. – W jakiej kwestii?

– W kwestii pierwszeństwa ochrony odnalezionych starożytności wobec odkrywania nowych. Każdy grobowiec, świątynia czy monument wkrótce po odkryciu zaczyna niszczeć. Nadejdzie taki czas, i to już wkrótce, kiedy jedynym śladem po ważnych historycznych przekazach będą właśnie kopie, jakie wykonują nasi chłopcy. Ich praca ma dla egiptologii większe znaczenie od wszystkich moich dokonań razem wziętych.

Mówił to ściszonym, łamiącym się głosem, nastroszywszy brwi, z opuszczoną nisko głową.

– Na Boga, Emersonie – zaniepokoiłam się. – Pierwszy raz widzę cię w takim stanie. Co się z tobą dzieje?

– Czekam, aż ktoś mi zaprzeczy – odparł mój mąż już normalnym tonem. A kiedy już ubawił się naszym kosztem, przyznał, że jego wcześniejsza wypowiedź także miała żartobliwy charakter. – Możemy zaczekać z rozpoczęciem prac jeszcze dzień lub dwa – oznajmił. – Zanim zdecyduję, gdzie zacząć, chciałbym się rozejrzeć po Dolinie. Reszta z was ma oczywiście wolną rękę.

Wszyscy uznali, co wcale mnie nie zaskoczyło, że wycieczka po Dolinie bardzo im odpowiada. Jak to mieliśmy w zwyczaju, wybraliśmy drogę prowadzącą w górę urwiska za Deir el Bahari i dalej przez płaskowyż. Emerson podążał przodem, trzymając mnie za rękę, a dzieci zostały z tyłu. Nefret niosła kota, który koniecznie chciał jej towarzyszyć. Traktowała go jak małe kociątko, którym nie był (ważył dobre piętnaście funtów), a on bezwzględnie to wykorzystywał.

Skośne promienie porannego słońca kładły niebieskoczarne cienie na skalistych grzbietach. Za kilka godzin, kiedy słońce stanie w zenicie, jałowe pustkowie zmieni barwę na blado-beżową. Ten pustynny płaskowyż, palony skwarem za dnia i lodowato zimny w zimowe noce, większość ludzi uznałaby za niedostępny i budzący grozę, ale dla nas był jednym z najbardziej ekscytujących – i na swój sposób najpiękniejszych – miejsc na ziemi. Jedynymi oznakami życia były odciśnięte w białym pyle ścieżki ślady bosych i obutych stóp, oślich i kozich kopyt oraz wijące się smugi, pozostawione przez węże. Niektórzy z bardziej wytrawnych turystów zapuszczali się tutaj, lecz nadciągali z przeciwnego kierunku, po odwiedzeniu Doliny. Mijaliśmy po drodze tylko Egipcjan, pozdrawiających nas z uśmiechem. Ich powiewne szaty, choć zakurzone i sfatygowane, dodawały scenerii kolorytu.