Podobnie zresztą jak mój małżonek. Emerson maszerował żwawo, wyprostowany i z twarzą rozjaśnioną nadzieją. Był tu w swoim żywiole, a luźne odzienie pasowało do jego muskularnej sylwetki o wiele bardziej od formalnych strojów, jakie wymuszała na nim cywilizacja. Jego opalona szyja, nagie ramiona i rozwiane wiatrem czarne włosy tworzyły widok zdolny poruszyć serce każdej kobiety.
– Żartowałeś, prawda? – zapytałam go. – Masz oczywiście rację co do znaczenia kopiowania inskrypcji, ale twoja praca także przecież przyczynia się do ochrony zabytków. Gdybyś nie odnalazł grobowca Tetiszeri, te piękne przedmioty zostałyby rozgrabione lub zniszczone.
Emerson spojrzał na mnie zdziwiony, ale po chwili jego mocno zarysowane wargi ułożyły się w uśmiech.
– Moja kochana Peabody, to do ciebie podobne martwić się o mnie, lecz zupełnie niepotrzebne. Czy kiedykolwiek widziałaś, bym cierpiał z braku pewności siebie?
– Nigdy – odparłam i również się uśmiechnęłam.
– Jestem najszczęśliwszym z ludzi, Peabody.
– Oczywiście, mój drogi. Cóż znaczy kilka nudnych grobów… Jesteśmy w miejscu, które kochamy, i z tymi, których kochamy. – Obejrzałam się przez ramię. – Cóż to za urocze trio i w jakże wielkiej ze sobą przyjaźni! Zawsze mówiłam, Emersonie, że wyjdą na ludzi.
Z manuskryptu H
– Obiecałeś, że im wszystko powiemy po opuszczeniu Kairu – przypomniała Ramzesowi Nefret. – Potem to przełożyłeś na później, kiedy już znajdziemy się w Luksorze. Na co jeszcze czekamy? David ma rację: jeżeli mamy dostać burę…
– Nie ma żadnego „jeżeli” – stwierdził sucho Ramzes.
– No to miejmy już to za sobą! Czekanie zawsze jest gorsze od tego, co się ma stać.
– Nie zawsze.
– Dla mnie tak. Zobaczyłam dziś rano w lustrze, że mi przybyły dwie nowe zmarszczki! Nie widzisz, jaka się zrobiłam blada i mizerna?
Ramzes przyjrzał się jej. Gdy była w takim nastroju i zaczynała tupać jak nadąsane dziecko, besztając go głosem, w którym pobrzmiewało rozbawienie, jej urok stawał się nieodparty.
– Nie, nie widzę – odparł.
– No pewnie. Doskonale wiem, o co ci chodzi. Chcesz udowodnić ciotce Amelii i profesorowi, że potrafisz sobie poradzić z tym całym bałaganem bez ich pomocy. Nie pokażesz im papirusu, dopóki nie będziesz mógł oznajmić, że wiesz, skąd pochodzi, i powiedzieć, że dopadłeś złodzieja – żywego lub martwego.
Ramzes zdołał ukryć swoją reakcję, łamiąc jedynie lekko rytm marszu, ale Nefret zakryła nagle dłonią usta i rzuciła przestraszone spojrzenie na jego twarz.
– Ojej, nie chciałam. Przepraszam, Ramzesie. Nie pomyślałam, że to cię jeszcze może dotknąć.
– Że co mnie może dotknąć? – burknął Ramzes i przyspieszył kroku. Dziewczyna musiała niemal biec, żeby za nim nadążyć.
– Do diaska, Ramzesie…
– Nie przeklinaj. Matka tego nie znosi.
Nefret zatrzymała się w pół kroku.
– Niech to wszyscy diabli! – krzyknęła.
– Przestań łaskawie wrzeszczeć i wyglądaj na zadowoloną, bo wpakujesz nas w poważne tarapaty – syknął Ramzes.
Nefret przyjrzała mu się uważnie, a potem odrzuciła w tył głowę i wybuchnęła wysokim, perlistym śmiechem, który zamienił się w jęk bólu, gdy Horus wczepił się w nią wszystkimi pazurami. Nie lubił, kiedy ludzie krzyczeli mu do ucha.
– I zdejmij z siebie tego cholernego kota! – dorzucił Ramzes, którego aż świerzbiała ręka, żeby zrzucić zwierzaka z jej ramienia i przekonać się, czy koty rzeczywiście zawsze lądują na czterech łapach. – Nie będziesz go przecież niosła przez całą drogę, toż to co najmniej dwadzieścia funtów żywej wagi.
– Czy mógłbyś… – zaczęła Nefret.
– Mógłbym umrzeć, żeby ci sprawić przyjemność, ale niesienie tego leniwego obżartucha to już przesada.
Nefret zerknęła na Davida, który wpatrywał się w horyzont. On także nie przepadał za Horusem. Dziewczyna z westchnieniem łagodnie opuściła kota na ziemię. Horus łypnął złowrogo na Ramzesa. Wiedział, przez kogo został tak spostponowany, lecz doświadczenie nauczyło go także, że ciężkich buciorów kły i pazury się nie imają.
Maszerowali dalej, a kot dreptał za nimi. Ramzes doskonale wiedział, że Nefret jest zła na siebie za rozjątrzenie starej rany, a na niego za to, że nie podjął tematu. Ma bez wątpienia rację, pomyślał, lepiej byłoby ujawnić jej swoje uczucia i przyjąć pocieszenie, którym tak bardzo pragnie go obdarzyć. Powściągliwość jednak weszła mu już w krew tak bardzo, że trudno mu było się przełamać. Irytowało to Nefret, która nigdy nie ukrywała przed nikim, co czuje. Cóż, odrobina umiarkowania przydałaby się obu stronom, pomyślał.
Nefret oczywiście wcale nie zamierzała go dotknąć. Skąd miała wiedzieć, że tak bardzo go to zaboli, skoro i jego samego to zaskoczyło? Ostatnio rzadko myślał o tej ohydnej sprawie, chyba że nocny koszmar przypomniał mu znowu wszystkie ponure szczegóły rozpaczliwej walki w ciemnościach i straszliwego jej zakończenia – odgłosu roztrzaskiwanej o kamień czaszki i widoku rozpryskującego się mózgu.
Dziewczyna szła w milczeniu, odwróciwszy twarz. Ramzes podjął na nowo wątek, przerwany jej mimowolną niezręcznością.
– Przyznaję, że chętnie bym się odrobinę przed nimi popisał, lecz nie bardzo widzę szansę na to. Poruszamy się po omacku, a zawdzięczamy to częściowo właśnie ojcu i matce, którzy traktują nas jak wymagające jeszcze opieki dzieci… szczególnie ciebie, Nefret.
Kopnął kamień, który minął Horusa o dwie stopy. Kot miauknął i przewrócił się na grzbiet, a Nefret podniosła go z ziemi, przytuliła i zaczęła pocieszać. Ramzes zgromił kocura spojrzeniem, ale ten popatrzył na niego szyderczo znad ramienia dziewczyny. Tak czy inaczej, dopiął swego.
Zbliżali się do końca ścieżki i do stromego zejścia z płaskowyżu we wschodnią część Doliny. Nefret przygarbiła się, najpewniej pod ciężarem kota, ale gdy się odezwała, jej głos brzmiał rezolutnie jak zwykle:
– Przyznaję ci rację w tej kwestii, Ramzesie, i zamierzam podjąć pewne kroki, żeby to zmienić. Uwielbiam ich, jednak czasami doprowadzają mnie szału! Jak mogą oczekiwać, że dopuścimy ich do naszych tajemnic, skoro sami nie dzielą się z nami swoimi?
Zejście do Doliny jest strome, lecz stosunkowo łatwe, jeżeli jest się, tak jak my byliśmy, w dobrej kondycji. Namówiłam Nefret, żeby puściła kota i nałożyła kapelusz. Horus protestował, ale dziewczyna także wiedziała, że wygodniej jej będzie schodzić, gdy będzie miała wolne ręce. Na trasie roiło się od turystów; była pełnia sezonu, a groby zamykano dla zwiedzających dopiero o pierwszej po południu. Niektórzy gapili się bezczelnie na naszą grupę i na wędrującego za nami kota. Emerson spochmurniał.
– Z każdym rokiem jest gorzej – burknął. – Wszędzie ich pełno, są natrętni jak muchy. Nie sposób znaleźć spokojnego miejsca do pracy, gdzie człowiek nie byłby przez cały czas obserwowany i narażony na impertynenckie pytania.
– Ta boczna odnoga, gdzie pracowaliśmy rok temu, jest dość oddalona od szlaków – przypomniałam mu. – Turyści nas tam nigdy nie nagabywali.
– Głównie dlatego, że nie znajdowaliśmy niczego, co by warte było złamanego szeląga – skwitował moją uwagę Emerson.
Turyści zawsze wprawiają go w zły nastrój. Nie wdając się już w dalsze komentarze na ten temat, ruszył naprzód, jednak nie do wąwozu, o którym napomknęłam, lecz do głównej części Doliny i oślego parku.
– Dokąd on idzie? – zdziwiła się Nefret.
Znałam odpowiedź i oczywiście Ramzes też ją znał. Jak zwykle odezwał się pierwszy, bo w przeciwieństwie do mnie wcale się nie zadyszał.
– Chce się znów przyjrzeć numerom trzy, cztery i pięć. Wciąż jeszcze ma nadzieję, że mu pozwolą w nich pracować, a szczególnie zależy mu na piątce.