Выбрать главу

Był to zapewne jeden z jego specyficznych żartów, bo muszę przyznać, że mój syn jest znacznie lepszym tancerzem od mojego męża. Nikt nie tańczy walca z większym rozmachem niż Emerson; rzecz jednak w tym, że usiłuje tańczyć walca niezależnie od rodzaju muzyki.

Podałam Ramzesowi dłoń, a on poprowadził mnie wokół parkietu.

– Moje wahanie wcale nie wiązało się ze stanem moich stóp – wyjaśniłam mu po drodze – ale z troską o twego ojca. Ktoś powinien z nim być, bo lada chwila gotów wdać się w jakąś sprzeczkę. Wyraźnie to po nim widać.

– Zajmujemy się nim na zmianę, mamo. Teraz jest przy nim David.

Rozejrzałam się i dostrzegłam Emersona w okolicach bufetu. Rozmawiał z monsieur Naville’em, a David stał tuż obok. W wieczorowym stroju wyglądał bardzo przystojnie, był jednak, jak zauważyłam, lekko spłoszony.

– Kiedy twój ojciec zacznie wygłaszać swoje tyrady, mój chłopcze, David z pewnością nie zdoła go powstrzymać – oświadczyłam. – Może lepiej tam pójdę i…

– Teraz moja kolej – odparł Ramzes, a że muzyka przestała grać, wziął mnie pod ramię i odprowadził z kurtuazją na miejsce. Znowu się popisywał; zastanawiałam się tylko, którą z młodych dam chce dziś oczarować swoimi świetnymi manierami.

Zatrzymano nas, nim dotarliśmy do krzeseł.

– Czy zaszczyci mnie pani następnym tańcem, pani Emerson? – zapytał sir Edward Washington, skłaniając się przede mną elegancko.

Nie widziałam go od Bożego Narodzenia, podejrzewałam jednak o to Nefret. Krążyliśmy przez jakiś czas w milczeniu, wreszcie sir Edward powiedział:

– Zdaje się, że znowu ma pani okazję wykorzystać swój detektywistyczny talent, pani Emerson. Pracuje pani nad tą najnowszą zagadką?

– Jakąż to zagadkę ma pan na myśli?

– Czyżby było ich więcej? Mówię o zwłokach wyłowionych ostatnio z Nilu. Mordercą z pewnością nie był krokodyl.

– Oczywiście, że nie – przyznałam.

– Powiedziano mi, że pozwoliła pani pannie Forth zbadać szczątki.

– Boże święty, jak szybko w tej wiosce powstają plotki! Nie pozwalam pannie Forth na wiele rzeczy, sir Edwardzie, a ona i tak je robi.

– To osóbka pełna animuszu – powiedział Washington, przyglądając się Nefret, pogrążonej w rozmowie z Davisem. Oboje chyba doskonale się bawili, miałam jednak wrażenie, że dekolt dziewczyny jeszcze się powiększył. – No ale co z tym morderstwem, pani Emerson? – wrócił do tematu mój partner. – Na pewno ma pani jakąś teorię.

– Zawsze jakąś tam mam – odparłam. – Jednak tej akurat panu nie wyjawię, bo wyśmiałby mnie pan. Emerson już ją nazwał banialukami.

– Ja z pewnością pani nie wyśmieję, pani Emerson. Bardzo proszę…

– No dobrze…

Pominęłam oczywiście te elementy, które dotyczyły bezpośrednio naszej rodziny

– Już nigdy się nie dowiemy, co ten człowiek robił w Luksorze – zakończyłam.

– To on nie pochodził stąd? – zapytał Washington.

Niech to diabli, pomyślałam. Wygadałam się tylko odrobinę, ale tak przenikliwemu człowiekowi, jakim był sir Edward, nawet to wystarczyło. Na szczęście przestano grać i miałam wymówkę, by uciąć tę rozmowę.

– Nie pamiętam już, skąd mi się to wzięło – odpowiedziałam wymijająco. – Musiałam coś źle zrozumieć. Wybaczy pan, sir Edwardzie, ale muszę dopaść Emersona, zanim zdąży…

– Ostatnie pytanie, jeśli pani pozwoli…

Musiałam się zatrzymać, bo uścisk Washingtona na moim ramieniu był mocniejszy, niż tego wymagało odprowadzenie damy na miejsce.

– Ponownie szukam jakiegoś zatrudnienia – oświadczył, uśmiechając się szeroko na widok mojej zdumionej miny. – Nie dlatego, żebym musiał – gdyż dzięki niewielkiemu spadkowi jestem finansowo niezależny – lecz po prostu żeby mieć jakieś zajęcie. Człowiek o moim temperamencie nie cierpi bezczynności, a ja zawsze czułem pociąg do archeologii. Czy pani małżonek nie potrzebuje czasem fotografa lub kogokolwiek do pomocy?

Nie zdołał mnie wywieść w pole tym mało wiarygodnym tłumaczeniem. Zamierzał po prostu wykonać kolejny ruch w grze, ale ja nie miałam ochoty mu w tym pomagać. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nasza ekipa jest już skompletowana.

– Ach, rozumiem… – Jego uniesiona brew i półuśmieszek na twarzy świadczyły dobitnie, że istotnie zrozumiał. – Jeżeli jednak mąż zmieni zdanie, proszę dać mi znać.

Emerson rozmawiał z jakąś nieznaną mi kobietą. Pochylał ku niej z uwagą swą kształtną głowę, a jego mocno zarysowane wargi ułożyły się w uśmiech. Dama była elegancko ubrana i dość ekstrawagancko obwieszona klejnotami. Jej ciemne włosy ozdabiał diamentowy diadem rozmiarów mojej dłoni. Miał formę kiści róż, a kwiaty i liście osadzono en tremblant i przy każdym ruchu głowy kołysały się na cienkich drucikach.

Gdy dama przechyliła głowę, by spojrzeć na Emersona, stroik zapłonął diamentowymi iskierkami.

– Oto moja żona – powiedział Emerson, gdy podeszłam. – Pozwól, że ci przedstawię moją znajomą, Peabody: pani Marija Stephenson. Rozmawiamy o kotach.

– Fascynujący temat – odparłam i skłoniłam się uprzejmie, a dama uprzejmie się odkłoniła. Na jej głowie rozbłysł tęczowy ogień; rozbłysły także diamentowe bransoletki i naszyjnik. Zamrugałam.

– Ciekawy – stwierdził Emerson. – Pani Stephenson również ma kota. Nazywa się Astrolabium.

– Dość niezwykłe imię.

– Mąż wspominał, że wybiera pani dla kotów egipskie imiona – powiedziała pani Stephenson. Miała przyjemny głos, lekko tylko skażony amerykańskim akcentem.

Nastąpiła wymiana konwencjonalnych pytań w rodzaju: „Czy to pani pierwsza wizyta w Egipcie? Na jak długo planuje pani pobyt? Czy małżonek także przyjechał?” – i równie konwencjonalnych odpowiedzi: „Tak, i bardzo mi się tutaj podoba. Posiedzę w Luskorze jeszcze dwa tygodnie, a potem wracam do Kairu. Niestety, zatrzymały go pilne interesy”. Przez cały czas trwania tej konwersacji świadoma byłam ciemnych oczu damy, lustrujących moją prostą biżuterię. Amulety z fajansu i kamienia nie mogły się nijak równać z jej diamentową galaktyką.

Przedstawiwszy panią Stephenson jednemu z gości – dobre wychowanie nie pozwoliło mi zostawić kogoś obcego samemu sobie – odciągnęłam Emersona na stronę.

– Słowo daję, Peabody, byłaś diabelnie dociekliwa – zauważył. – Czyżby tknęło cię jedno z tych twoich słynnych przeczuć? Mnie ta dama wydaje się całkiem sympatyczna.

– Zauważyłam. Nie poprosiłeś mnie jeszcze do tańca, mój drogi. Właśnie grają walca.

– Ależ oczywiście, moja droga. – Jego silne ramię objęło mnie i pociągnęło na parkiet.

Rozejrzałam się za Nefret i z zadowoleniem stwierdziłam, że jest tak oblegana przez młodych mężczyzn, którzy pragnęliby z nią zatańczyć, że nie ma nawet kiedy wymknąć się niepostrzeżenie do ogrodu. Tańczyła właśnie z Ramzesem, który wykazywał wobec niej znacznie więcej wigoru, niż gdy tańczył ze mną. Wirowali tak szybko, że aż furczała jej suknia.

Emerson popatrzył na mnie uważnie, strosząc brwi.

– Jesteś coś bardzo małomówna, Peabody. Czy chodzi o te diamenty? Wiesz przecież, że możesz mieć, co tylko chcesz. Nie sądziłem po prostu, że ci na czymś takim zależy.

– Och, Emersonie, jesteś taki dobry – odparłam, zawstydzona jego wrażliwością i szczodrością.

– Staram się, do diabła. Ale jeżeli mi nie mówisz, czego pragniesz, skąd mam to wiedzieć?

– Nie pragnę diamentów, mój kochany. Dałeś mi już wszystko, czego potrzebuję, a nawet jeszcze więcej.

– Mhmm – mruknął. – Chodźmy już może do domu, Peabody, to dam ci…

– Z wielką ochotą, Emersonie.

Możesz być pewien, drogi Czytelniku, że Emerson nie pozwolił nam zaniedbać naszych zawodowych obowiązków. Nie piszę o nich dokładniej, bo nie przyniosły niczego ciekawego. Mozoliliśmy się w odległych zakątkach Doliny, a Ramzes i David wciąż kopiowali inskrypcje w świątyni Setiego I.