– Ma pan oczywiście rację, panie Emerson – odezwał się jeden z policjantów – ale co z panem Romerem? Te panie wdarły się siłą do…
– To niepoparte niczym domniemanie – przerwał mu Ramzes. – Nie zastosowano siły, bo drzwi otworzył służący pana Romera.
W tym momencie drzwi domu znów się otwarły. Człowieka, który stanął w progu, trudno byłoby pomylić z kimś innym. Światło z wnętrza rzucało blask na jego srebrzyste włosy i brodę, a równie charakterystyczny, jak wygląd, był jego donośny głos, dzięki któremu zyskał reputację jednego z najlepszych mówców w Anglii.
– Moi panowie, panie i… ee, tego… proszę o uwagę. Zgodziłem się wysłuchać petycji doręczonej mi przez moją starą przyjaciółkę, panią Markham, pod warunkiem jednak, że pozostałe osoby rozejdą się spokojnie i bez ociągania. Niech pańscy ludzie wrócą do swych obowiązków, sierżancie.
Za Romerem mignął mi kwiecisty kapelusz, a potem drzwi zamknęły się z trzaskiem. Ciszę, jaka zapadła, przerwała pani Pankhurst.
– No proszę – powiedziała z triumfem. – Czyż nie mówiłam, że pani Markham dopnie swego? Chodźmy, moje panie, możemy wycofać się z honorem.
Tak też uczyniły, a tłum, rozczarowany tym banalnym zakończeniem, poszedł za ich przykładem. Wkrótce zostaliśmy sami z Ramzesem i jednym policjantem, który zamknął z powrotem bramę posesji, po czym stanął przed nią.
– Pójdziemy już, mamo? – zapytał Ramzes i wziął mnie pod ramię.
– Hmm… – mruknęłam.
– O co chodzi?
– Zauważyłeś może coś niezwykłego, kiedy…
– Kiedy co?
Postanowiłam jednak nie mówić mu o moim dziwnym przywidzeniu. Skoro on niczego nie spostrzegł, prawdopodobnie tylko mi się zdawało.
Ale powinnam była chyba bardziej sobie zaufać. Rzadko zdarza mi się mylić. Na usprawiedliwienie swojej powściągliwości mam jedynie to, że nawet gdyby Ramzes mi uwierzył, konstabl z pewnością nie dałby się przekonać i zanim zmusiłabym kogoś wyższego rangą, by zastosował się do mojej rady, przestępstwo zostałoby już popełnione.
Zanim dotarliśmy do domu, zapadł zmrok i rozpadało się. Gargery najwyraźniej wyczekiwał naszego powrotu, bo drzwi stanęły otworem, zanim zdążyłam zadzwonić. Poinformował mnie oskarżycielskim tonem, że reszta rodziny czeka na nas w bibliotece.
– Czyżbyśmy się spóźnili na herbatę? – zapytałam, oddając mu parasol, płaszcz i kapelusz.
– Tak jest, proszę pani. Profesor się trochę niepokoił. Gdybyśmy byli wiedzieli, że pan Ramzes jest z panią, nie martwilibyśmy się tak bardzo.
– Wybacz, że cię nie poinformowałem – powiedział Ramzes, dokładając swój cylinder do stosu na rękach lokaja.
Jeżeli zamierzał być sarkastyczny, na Gargerym nie zrobiło to wrażenia. Uczestniczył w kilku naszych wyprawach i bardzo mu się podobały. Uważał, że jest za nas odpowiedzialny, i dąsał się, jeżeli nie był informowany o naszych poczynaniach. A nadąsany lokaj to rzecz diabelnie uciążliwa, choć moim zdaniem jest to niewysoka cena za lojalność i oddanie.
Idąc za jego sugestią, poszliśmy do biblioteki, nie przebierając się nawet, i zastaliśmy tam pozostałych, siedzących przy stoliku herbacianym. Mój oddany małżonek powitał mnie nachmurzoną miną.
– Cholernie się spóźniłaś, Peabody. Co cię zatrzymało?
Żadne z nas nie lubi, żeby na niego czekano, Nefret zajęła się więc od razu dzbankiem z herbatą. Miała na sobie jedną ze swoich egipskich wyszywanych sukien, które lubi nosić po domu, a rudozłote włosy związała wstążką.
Mówiąc ściśle, Nefret nie była naszą adoptowaną córką ani nawet prawną podopieczną, ponieważ już rok temu doszła do pełnoletności i posiadała obecnie – dzięki staraniom mojego drogiego męża – pełnię kontroli nad majątkiem, odziedziczonym po dziadku.
Nie miała jednak żadnych innych krewnych i stała się nam z Emersonem bliska jak własna córka. Kiedy zabraliśmy ją z odległej nubijskiej oazy, w której mieszkała od urodzenia, liczyła sobie trzynaście lat i niełatwo jej było przystosować się do angielskich obyczajów.
Mnie zresztą też nie było łatwo. Czasami zastanawiam się, dlaczego niebiosa obdarzyły mnie dwójką najtrudniejszych dzieci, z jakimi może mieć do czynienia matka. Nie należę do kobiet lubiących gaworzyć z niemowlakami i trząść się nad małymi dziećmi, śmiem jednak twierdzić, że Ramzes wystawiłby na ciężką próbę nerwy każdej matki. Był nad wiek dojrzały w pewnych obszarach i zatrważająco normalny w innych (a normalne zachowanie chłopca wiąże się z odpowiednią ilością brudu i kompletnym lekceważeniem własnego bezpieczeństwa). I kiedy już sądziłam, że przeszedł przez najtrudniejszy wiek, pojawiła się Nefret – niezwykle piękna, wyjątkowo inteligentna i nieodmiennie krytyczna wobec zwyczajów naszej zachodniej cywilizacji. Dziewczyna, która była Wysoką Kapłanką Izydy w kraju, w którym wszyscy chodzą jedynie na wpół odziani, nie mogła czuć się dobrze w gorsecie.
Trzecia z obecnych w pokoju osób stanowiła w porównaniu z tą dwójką odświeżającą odmianę. Ktoś z zewnątrz mógłby uznać tego młodzieńca za blisko spokrewnionego z Ramzesem, bo podobnie jak on miał brązową skórę, falujące czarne włosy i ciemne oczy pod długimi rzęsami. Było to jednak przypadkowe podobieństwo, David był wnukiem naszego szefa robót, Abdullaha. Zaprzyjaźnił się jednak bardzo z Ramzesem i został członkiem naszej rodziny od czasu, gdy zamieszkał z bratem Emersona. Nie był dziś zbyt rozmowny, przede wszystkim chyba dlatego, że raczej trudno było wypowiedzieć się swobodnie, kiedy rodzina zebrała się w komplecie. Z ujmującym uśmiechem podsunął mi podnóżek, po czym postawił na stoliku filiżankę herbaty i talerz z kanapkami.
– Masz zmęczone oczy, Davidzie – stwierdziłam. – Czyżbyś pracował nad rysunkami świątyni w Luksorze przy sztucznym świetle? Przecież mówiłam ci tyle razy, że nie powinno się…
– Nie przesadzaj, Peabody – przerwał mi Emerson. – Chcesz mu wmówić chorobę, żeby go móc faszerować swoimi ohydnymi medykamentami. Napij się lepiej herbaty.
– Zaraz to zrobię. Ale David naprawdę nie powinien…
– Chciał skończyć przed wyjazdem do Egiptu – wtrąciła Nefret. – Nie obawiaj się o jego wzrok, ciociu Amelio. Ostatnie badania wykazały, że czytanie przy świetle elektrycznym wcale nie szkodzi oczom.
W jej słowach brzmiała pewność, poparta zresztą medycznymi studiami. Uzyskanie wstępu na uczelnię okazało się niełatwym zadaniem. Uniwersytet Londyński, mimo protestów wydziału medycyny (sami mężczyźni), dopuścił wreszcie kobiety do nauki, lecz inne uniwersytety wciąż odmawiały im tego prawa, a przeszkody w dostępie do praktyki klinicznej nie zmalały prawie wcale od ubiegłego stulecia. Nefret jednak udało się pokonać wszystkie te bariery z pomocą oddanych sprawie równouprawnienia pań, które ufundowały w Londynie kolegium medyczne dla kobiet i wymusiły na niektórych szpitalach dopuszczenie studentek do sal chorych i prosektoriów. Zamierzała kontynuować naukę we Francji lub w Szwajcarii, gdzie (choć to dziwne dla Brytyjczyka) uprzedzenia wobec kobiet-lekarzy nie były tak silne, ale myśl o opuszczeniu nas była jej nienawistna. Uwielbiała Emersona, który miękł przy niej jak wosk, a z Ramzesem byli dla siebie niemal jak rodzeństwo. Innymi słowy, pozostawali ze sobą w najlepszych stosunkach – jeśli akurat nie wymieniali uszczypliwości.
– Dlaczego nosisz ten idiotyczny strój? – spytała właśnie Ramzesa, przyglądając się jego eleganckiemu ubraniu z kpiącym uśmieszkiem. – Nie, nie mów, niech sama zgadnę… Była tam panna Christabel Pankhurst.
– Nie musiałaś zgadywać – odparł Ramzes. – Wiedziałaś, że przyjdzie.
– A co ma wspólnego panna Pankhurst z twoim ubiorem? – zapytałam podejrzliwie.