Выбрать главу

Na moje ciche pukanie Nefret od razu otworzyła. Była sama, jeśli nie liczyć kota, zajmującego dokładnie środek jej łóżka.

– Czy coś się stało, ciociu Amelio? – zapytała.

– Nie, nic. Jestem tylko ciekawa, czy to ty przekonałaś pana Weigalla, żeby przystał na propozycję Emersona? Mam nadzieję, kochanie, że nie uciekłaś się do jakichś podstępnych sposobów. Weigall to człowiek żonaty i…

– I bardzo oddany swej Hortense – dokończyła z lekkim uśmiechem. – Ja nie flirtuję z żonatymi mężczyznami, ciociu. Dziwi mnie, że mogłaś podejrzewać coś takiego.

– Hmm… – mruknęłam. – Pan Davis natomiast nie jest żonaty, prawda? A Weigall zrobi wszystko, co ten człowiek mu powie. Widziałam na przyjęciu…

– Ramzes też widział – zaśmiała się Nefret. – Oskarżył mnie o flirtowanie z Davisem… On jest zupełnie nieszkodliwy, ciociu Amelio, ale jak wielu starszych mężczyzn, jest bardzo łasy na komplementy i pochlebstwa. Zrobiłam to dla profesora.

– Czy wiesz może, dlaczego tak mu zależy na pracy w tej części Doliny?

– Mam pewne podejrzenia. Tobie pewnie też to musiało przyjść do głowy.

– Przyszło – westchnęłam. – Miejmy nadzieję, że Ned Ayrton nie natrafi w tym sezonie na żaden ciekawy grobowiec.

Proponuję Czytelnikowi przyjrzenie się mojej mapie Doliny. Proszę zauważyć, jak blisko grobu numer pięć położony jest rejon, w którym prowadzi prace Ayrton. Jeśli w Dolinie Królów znajdowały się jeszcze jakieś nieodkryte grobowce, to właśnie w tej okolicy. A gdyby Ned natrafił na któryś z nich, Emerson, będąc w pobliżu, obserwowałby każdy jego ruch i krytykował, co tylko się da.

Spodziewałam się kłopotów i miałam (jak zwykle) rację. Jednak nawet ja nie potrafiłam przewidzieć rozmiarów nadchodzącej katastrofy.

Księga druga

WROTA ZAŚWIATÓW

O wielkie małpy, siedzące przed bramą niebios;

zabierzcie zło ode mnie, zetrzyjcie me grzechy

i strzeżcie mnie, aby wolno mi było przejść

pomiędzy Pylonami Zachodu.

7

Od czasu naszych pierwszych wypraw do Egiptu dojście do Doliny zmieniło się znacznie. Niedostępnym dawniej skrajem płaskowyżu biegła teraz nierówna, lecz przejezdna droga, na której końcu osobom nieposiadającym biletów wstępu zagradzała wjazd drewniana bariera. Nasze konie stanęły w oślim parku jako jedne z pierwszych, gdyż opuściliśmy dom jeszcze przed wschodem słońca. Wybraliśmy tym razem tę dłuższą, lecz mniej męczącą trasę zamiast ścieżki przez góry z Deir el Bahari, bo grób numer pięć leżał w pobliżu wejścia, zaraz za barierą.

Ramzes i David nie towarzyszyli nam tym razem. Niechcący podsłuchałam tego ranka ich rozmowę w pokoju Ramzesa. Drzwi były lekko uchylone, a mówili dość głośno, więc trudno było tego nie usłyszeć. Pierwszy odezwał się David:

– Idę z tobą.

– Nie możesz. Ojciec prosił – nie, przepraszam, zażądał! – żebyś mu dziś pomagał.

– Zmieni zdanie, jeśli go o to poprosimy. Obiecałeś, że nie będziesz…

– Nie zachowuj się jak stara baba – uciął Ramzes. – Myślisz, że sam sobie nie poradzę?

Nigdy nie słyszałam, by zwracał się do Davida tak szorstkim tonem. Interwencja wydała mi się niezbędna. Zapukałam lekko w drzwi i pchnęłam je.

Obaj stali na środku pokoju, w pozach, które można było uznać za potencjalnie wojownicze. David zaciskał pięści. Ramzes wprawdzie wyglądał na opanowanego, lecz ustawienie jego ramion nie bardzo mi się podobało.

– A cóż to, chłopcy? – zapytałam. – Kłócicie się?

Ramzes odwrócił się i sięgnął po swój plecak.

– Dzień dobry, mamo. To tylko drobna różnica zdań, nic ponadto. Do zobaczenia po południu.

Wyśliznął się z pokoju tak błyskawicznie, że nie zdołałam go o nic zapytać, zwróciłam się więc do Davida, który był powolniejszy i mniej obcesowy od Ramzesa. Ale przyjaciel mojego syna oświadczył, że wcale się z Ramzesem nie kłócili i nie stało się nic takiego, czym musiałabym się martwić.

Poza nieposkromionym upodobaniem Ramzesa do pakowania się w kabałę, pomyślałam. Stentorowy okrzyk Emersona wezwał nas do pracy, wypuściłam więc Davida z pokoju i podążyłam za nim do salonu, gdzie akurat odbywała się kolejna sprzeczka. Tym razem pomiędzy Ramzesem i Nefret, która, muszę to przyznać, krzyczała najwięcej i najgłośniej. Kiedy mnie zobaczyła, przestała, a ja stwierdziłam z rozdrażnieniem:

– Co się z wami dzisiaj dzieje? To chyba Ramzes jest przyczyną tych kłótni, bo przecież…

– My wcale się nie kłócimy, ciociu Amelio – odparła Nefret, której cera nabrała uroczego, różowobrązowego odcienia. – Przypominałam tylko Ramzesowi o pewnej obietnicy, którą mi złożył.

Ramzes potwierdził jej słowa skinieniem głowy. Zachowywał – jak to nazywa Nefret – kamienną twarz faraona, ale jego wysokie kości policzkowe były ciut ciemniejsze niż zwykle, prawdopodobnie ze złości.

– Jeśli chcesz iść ze mną, Davidzie – rzucił – to chodź.

Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. David z Nefret wymienili jedno z tych swoich znaczących spojrzeń i chłopak pospieszył za moim synem. Postanowiłam nie drążyć tematu. Różnice zdań zdarzają się nawet najlepszym przyjaciołom, lecz i tak będę musiała zadać sobie sporo trudu, żeby wyperswadować Emersonowi nękanie biednego Neda Ayrtona – a byłam pewna, że zamierzał to robić.

Młody archeolog zjawił się ze swoją ekipą wkrótce po nas. Żeby dostać się do miejsca, w którym rozpoczął prace dzień wcześniej – w zachodnim zboczu klifu przy szlaku turystycznym – musiał przejść obok nas. Davisa, czego się spodziewałam i na co liczyłam, razem z nim nie było. Amerykaninowi nie uśmiechała się mozolna praca przy oczyszczaniu grobów. Pojawiał się tylko wtedy, gdy jego „nudny archeolog” dał mu znać o jakimś ciekawym odkryciu. Kiedy Ayrton ujrzał Emersona, czyhającego już nań w zasadzce, jego twarz rozjaśniła się.

– Och, profesorze! – zawołał. – I pani Emerson, dzień dobry pani! Sądziłem, że pracuje pan w drugim końcu Doliny. To grób numer pięć, czy tak?

– Jak pan widzi – odparł Emerson i usunął się z drogi tragarzowi, niosącemu kosz skalnych ułomków. – Weigall zgodził się łaskawie, żebym go zbadał.

– Nie zazdroszczę panu tej pracy, sir. Dziura jest całkiem zawalona, jak zamurowana.

– Podobnie było z grobowcem Siptaha – oświadczył Emerson – którego pan nie oczyścił do końca. Porzucił pan prace w połowie. Proszę posłuchać, młody człowieku…

– Emersonie! – wykrzyknęłam.

Ned się zaczerwienił, a Nefret podniosła głowę znad aparatu fotograficznego, który oglądała, i powiedziała:

– Nie besztaj pana Ayrtona, profesorze. Przecież wiesz, że nie on o tym decydował. Jak panu idzie, Ned? Odkrył pan coś?

Młodzieniec spojrzał na nią posępnie.

– Na razie nic, panno Forth, ale to dopiero drugi dzień. Pod klifem zalega dość dużo odłamków wapiennych, prawdopodobnie z innego grobu…

– Ramzesa Czwartego – wtrącił Emerson.

– Ee… no właśnie. Przepraszam, na mnie już czas.

Jego stanowisko oddalone było od naszego o sto kilkadziesiąt jardów, lecz widok zasłaniała nam skalna ostroga. Kiedy słońce wzeszło wyżej i do wąwozu wlała się pierwsza fala turystów, ich bezmyślne śmiechy i paplanina zagłuszyły głosy ekipy Ayrtona, ku widocznemu poirytowaniu mojego męża, którego uszy stawały niemal dęba. (To oczywiście przenośnia, bo Emerson ma bardzo zgrabne uszy – może nieco za duże, lecz kształtne i przylegające płasko do głowy). Wiedzieliśmy jednak, że nowe odkrycie zaanonsują nam okrzyki podekscytowanych robotników.