Ponieważ przed odsłonięciem wejścia do naszego grobu trzeba było usunąć kilka ton rumoszu, na razie nie miałam wiele do roboty. Howard wspominał nam, że w 1902 roku trochę to oczyścił, lecz ślady jego pracy dawno zasypały kamienne lawiny i śmieci. Mogłam więc wykorzystać wolny czas na moje ulubione zajęcie: obserwowanie męża przy pracy. Rozstawiwszy szeroko nogi, z odsłoniętą czarną czupryną, lśniącą w słońcu niczym skrzydło kruka, kierował robotnikami, wykrzykując rady i słowa zachęty. Jako że przez cały czas go obserwowałam, spostrzegłam także, kiedy zszedł ze stanowiska. Zapytałam, dokąd się udaje.
– Pomyślałem sobie, że zaproszę Ayrtona na naszą przedpołudniową herbatę – odparł.
– Jak to miło z twojej strony…
W moim głosie zabrzmiała nutka sarkazmu. Emerson zgromił mnie wzrokiem i poszedł dalej. Uznałam, że powinnam ruszyć za nim. Nie interesowało mnie specjalnie, co robi Ned, ale nie chciałam dopuścić, żeby mój mąż przed zaproszeniem go wygłosił mu wykład o metodologii wykopalisk.
Ten młody człowiek podjął się naprawdę imponującego zadania. Jak już to wyjaśniałam, lecz powtórzę jeszcze dla mniej zorientowanych Czytelników, Dolina Królów nie jest płaską niecką, lecz kompleksem wadi, mniejszych rozpadlin, odchodzących w różne strony od głównego wąwozu. Ścieżki wiją się tam pomiędzy występami skalnymi i rumowiskami kamieni, usuniętych z pobliskich grobów. Jedna ze skał tworzyła zachodnie zbocze przy głównej ścieżce, a pod nią leżała piętnastojardowej wysokości hałda wapiennego kruszywa. Pod takimi właśnie, usypanymi przez człowieka górkami, archeolodzy poszukują wejść do zapomnianych grobowców.
Słońce stało już niemal w zenicie, odbijając się oślepiającym blaskiem od skał. Nie było tu roślinności ani cienia, w którym można byłoby się schronić przed skwarem. Buty turystów wzbijały białawy tuman drobnego pyłu, który w pobliżu stanowiska Ayrtona przypominał cumulus. Wszyscy jego ludzie pracowali ciężko, wynosząc kosze skalnych ułomków na pobliską hałdę.
Wykopali rów wzdłuż skały, lecz najwyraźniej okazał się zbyt wąski, gdyż teraz go poszerzali. Emerson, tak jak przypuszczałam, udzielał młodemu archeologowi dobrych rad. Przerwałam ich rozmowę i zabrałam obu ze sobą. Przerwa najbardziej ucieszyła spoconych robotników.
Urządzałam zazwyczaj w pobliżu każdego naszego stanowiska mały kącik wypoczynkowy, z rozłożonym na ziemi dywanikiem i składanym stolikiem, nie widzę bowiem niczego złego w odrobinie komfortu, jeżeli nie osłabia to tempa pracy. Tym razem wykorzystałam wejście do pobliskiego grobowca Ramzesa II. Zasypany i zlekceważony przez przewodniki, nie był nawiedzany przez turystów, co dawało nam szansę spokojnego odpoczynku i odnowienia sił.
Neda wyraźnie rozczarowała nieobecność Ramzesa, lecz krótka przerwa w pracy sprawiła mu przyjemność. Emerson zachowywał się przyzwoicie, ale kiedy młody człowiek zbierał się do odejścia, nie powstrzymał się przed ostatnim przytykiem:
– Jeśli pan znajdzie jakiś nowy grób, Ayrton, proszę mi wyświadczyć przysługę i wyczyścić go do końca. Męczy mnie już sprzątanie po panu i całej reszcie.
Jest takie powiedzenie: „Uważaj, bo życzenia czasem się spełniają”. Emersonowi się spełniło i wcale nie był z tego zadowolony. W późniejszych latach nazywał całą tę sprawę „jedną z największych katastrof w historii egiptologii”.
Zaczęło się to jeszcze tego popołudnia, kiedy zmęczeni pracownicy Neda natrafili na niszę z kilkoma dużymi dzbanami. Nie było to odkrycie na tyle doniosłe, żeby wywołać okrzyki radości, toteż dowiedzieliśmy się o nim dopiero wtedy, gdy ekipa Ayrtona wracała do domu.
– Już skończyliście? – zatrzymał Neda Emerson.
– Tak, profesorze. – Młody człowiek uchylił kapelusza i odgarnął z czoła mokry kosmyk. – Jest bardzo gorąco…
– Znalazł pan coś?
Ned poinformował go o dzbanach.
– Nic szczególnego – dodał. – Zwyczajne dzbany zasobowe, chyba dwudziesta dynastia. Zobaczymy się wszyscy jutro, jak mniemam.
Emersonowi nie starczyło nawet przyzwoitości, żeby zaczekać, aż Ned zniknie mu z oczu. Podążyłam za moim nieznośnym mężem za ostrogę skalną i zobaczyłam, że wspina się do wykopu. Nisza znajdowała się dobre trzy metry pod poziomem gruntu. Emerson machnął ręką, żebym nie schodziła.
– Osiemnasta dynastia – oznajmił po powrocie.
– Czym ty się tak ekscytujesz? – zapytałam zdziwiona. – Na tego rodzaju znaleziska natrafia się przecież dość często. Cóż może być interesującego w takich dzbanach?
– Hmm… – mruknął Emerson, rozglądając się po zboczu.
– To nie twoje odkrycie – powiedziałam. – Pójdźmy może za przykładem Neda i skończmy na dzisiaj. Jest gorąco i nie chcę, żeby Abdullah znów dostał ataku serca.
Emerson mamrotał coś pod nosem, lecz wiedziałam, że mój apel poskutkuje. Zanim dotarliśmy do domu, zrobiło się późne popołudnie. Po długiej jeździe w upale ocieniona weranda wyglądała bardzo kusząco. Rozciągnięty na kozetce Horus przyjrzał się nam krytycznie i zaczął się myć.
Uznałam, że to świetny pomysł, urządziłam więc sobie wspaniałą kąpiel w wygodnej cynowej wannie i przebrałam się w lekkie ubranie. Na werandzie Fatima podała już herbatę. Nefret chodziła niespokojnie tam i z powrotem, wyglądając na drogę.
– Spóźniają się – powiedziała.
– Kto? Ach, Ramzes z Davidem. Niekoniecznie. Ramzes nie ma wyczucia czasu, potrafi pracować, dopóki cokolwiek widzi. Siadaj, herbata ci wystygnie.
Posłuchała mnie, lecz nawet z rozłożonym na podołku cielskiem Horusa nie przestała się niespokojnie wiercić. Gdy skojarzyłam to z porannymi sprzeczkami całej trójki, w mojej głowie zaczęło kiełkować nieprzyjemne podejrzenie. Nie lubię, by takie myśli mnie nękały, więc zapytałam:
– Czy ty coś przede mną ukrywasz, Nefret? Jesteś bardzo podenerwowana. Czyżby chłopcy planowali jakąś eskapadę, która mogła się dla nich źle skończyć?
– A niech to diabli! – krzyknął Emerson, waląc filiżanką o spodek. Nie rozwinął jednak tej myśli, bo Nefret oświadczyła:
– O ile wiem, zamierzali pracować w świątyni Setiego, tak jak zapowiedzieli.
– Uff… – Emerson nieco się rozluźnił. – Przestań wciąż wietrzyć niebezpieczeństwo, Peabody. Odkąd znaleźli tego topielca, nikt nas nie niepokoił. Widać to on inspirował pozostałe napaści, a teraz, kiedy go… ee… usunięto, nie mamy się już czego obawiać.
Rozsiadłam się wygodniej. Lubię te nasze detektywistyczne dyskursy; są bardzo pobudzające.
– Uważasz, że pomiędzy tymi wydarzeniami w Egipcie i próbą uprowadzenia mnie w Londynie nie ma związku? – zapytałam.
– To był Sethos – stwierdził Emerson. – A on został w Anglii. Przeszedłem się po kawiarniach i barach, Razmes także. Nic nie wskazuje na to, by wrócił na stare śmieci.
– Niekoniecznie też musiał stać za tym pierwszym napadem, mój drogi. Mam jeszcze innych wrogów.
– Nie ma co się nad tym rozwodzić, Peabody. – Emerson sięgnął po swoją nadtłuczoną filiżankę, skaleczył się w palec, zaklął i podszedł do bufetu. – I nie próbuj wybielać tego sukin… tego człowieka – rzucił przez ramię, dodając wody do whisky. – Wiemy, że to on. Pamiętaj o maszynie do pisania, Peabody.
– Wybacz, ale nie dowierzam detektywistycznym popisom Ramzesa – oznajmiłam, biorąc od niego szklaneczkę i dziękując mu skinieniem głowy. – Nie da się odróżnić jednej maszyny od drugiej. Poza tym to zdarzenie na Fleet Street nie miało charakterystycznego dla Sethosa stylu. On nie jest ani tak brutalny, ani… Na co tak się gapisz, Nefret? Zamknij buzię, bo ci mucha do niej wleci!