Выбрать главу

– Dobroć twojego serca, pani – odpowiedział w końcu.

Usłyszał jej stłumiony śmiech.

– Możemy przyjąć ten powód równie dobrze jak inny – stwierdziła.

Sięgnęła znów po nóż i uwolniła go z więzów serią szybkich cięć, a potem równie sprawnie rozsznurowała jego buty i ściągnęła je. Odrętwiały od długiego bezruchu, pozwolił jej rozcierać swoje stopy i dłonie, aż powróciło w nich krążenie.

– Zaczekaj przy drzwiach – poleciła mu. – Kiedy usłyszysz, że wołam „Ukochany, chodź!”, policz do dziesięciu i biegnij schodami na dół. Jest tam dwóch ludzi, ale musisz się zająć tylko jednym… powinieneś sobie poradzić bez trudu. Potem kieruj się prosto do wyjścia. Nie zatrzymuj się i nie wracaj.

– A mój przyjaciel? – zapytał Ramzes. – Czy też tu jest?

Po chwili wahania potwierdziła skinieniem głowy.

– Nie trać czasu na szukanie go, to zbyt niebezpieczne – powiedziała. – Lepiej idź wezwać pomoc.

– Ale co z tobą?

– Kiedy powrócisz, mnie już tu nie będzie, inszallah. Masz u mnie dług, młody panie – dodała. – Czy przybędziesz, jeśli cię wezwę, żebyś go spłacił?

– Tak.

Usta kobiety odnalazły jego usta. Przyjął je chętnie, niekoniecznie w geście wdzięczności, kiedy jednak jego ramię otoczyło jej plecy, wywinęła mu się i wstała.

– Kiedy indziej, inszallah. Teraz chodź.

Zdmuchnęła płomień lampy i uchyliła drzwi. Szedł za nią cicho, w samych skarpetkach. Zanim dotarł do drzwi, ona była już w głębi korytarza, oświetlonego jedynie poblaskiem z dołu. Dom był spory; na korytarzu znajdowało się troje innych zamkniętych drzwi i był jeszcze cały parter. Odczekał, aż kobieta zniknie na schodach, i sprawdził pozostałe pomieszczenia. Nie zamknięto ich na klucz, ale były puste. Zobaczył wąskie schodki, przypominające drabinę i prowadzące do otworu w suficie, przez który widział rozgwieżdżone niebo. Nie musiał sprawdzać, bo to wyjście z pewnością prowadziło na płaski dach domu.

Sygnał rozległ się szybciej, niż oczekiwał. Zapominając o ostrożności, popędził ku schodom. Wiedział, co chciała uczynić, i nie chciał, by robiła to dla niego – choć było to jej codzienne zajęcie.

Znajdowali się w pokoju naprzeciwko schodów. Pod jego drzwiami stał jeden z mężczyzn. Czekał zapewne na swoją kolejkę. Był tak zajęty podsłuchiwaniem, że gdy usłyszał szurgot nieobutych stóp, było już za późno. Wyprostował się, wyciągając zza pasa nóż i otwierając usta, ale Ramzes zamknął mu je jednym ciosem i mężczyzna runął na drzwi, otwierając je gwałtownie. Ramzes odepchnął bezwładne ciało na bok i wpadł do pokoju.

Nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki był wściekły, dopóki nie zobaczył drugiego z mężczyzn, rozciągniętego na ziemi u swych stóp. Rozcierając obolałe dłonie, patrzył, jak Layla siada i poprawia na sobie ubranie.

– Dlaczego nie uciekasz? – zapytała.

– Ty pierwsza. Domyślą się, że mnie uwolniłaś.

Odpowiedziała przekleństwem. Ramzes zaśmiał się, oszołomiony euforią, jaka pojawia się po wygranej walce. Kiedy ruszyła do drzwi, porwał ją w ramiona i pocałował.

– Głupiec – szepnęła w jego wargi. – Musisz się pospieszyć! Niedługo przyjdą przenieść cię w inne miejsce. Nie zwlekałbyś tak, gdybyś wiedział, co dla ciebie szykują.

– Gdzie on jest?

– Pokażę ci, ale nie myśl, że zostanę, by ci pomóc. Nie mam zamiaru doświadczyć losu, jaki czeka zdrajców.

Strażnik leżący przy drzwiach poruszył się. Nie było czasu na wiązanie go. Ramzes odwrócił go i ponownie znokautował. Layla weszła na górę i po chwili wróciła z czarnym płaszczem i luźno zawiązanym tobołkiem. Widocznie jeszcze przed uwolnieniem go spakowała swoje rzeczy w przewidywaniu ucieczki. Ta kobieta posiada wiele talentów, pomyślał.

Przywołała go gestem i pobiegła na tył domu, gdzie znajdowało się wyjście na ogrodzone murem podwórze.

– Jest tam. – Wskazała stojącą pod murem szopę. – Ma’as salama, mój panie. Nie zapomnij o mojej zapłacie.

Mignęła mu w świetle księżyca i po chwili już jej nie było. Ramzes skierował się do szopy, starając się nie następować na chrzęszczące pod stopami śmieci, których na egipskich podwórkach nie brakowało. W stopy wbijały mu się ostre kamyki. Euforia już wygasła i zastanawiał się, czy podjął właściwą decyzję. Jak na razie szczęście mu dopisywało, ale godziny spędzone w zamknięciu osłabiły go, a ostatni cios okazał się poważnym błędem. Był zbyt oszołomiony, żeby to wówczas poczuć, teraz jednak prawa ręka bolała go jak chory ząb i nie mógł zgiąć palców. Jeżeli szopa była zamknięta, będzie musiał sprowadzić pomoc, zanim strażnicy odzyskają przytomność i zaczną go szukać.

Drzwi jednak nie były zamknięte i kiedy je otworzył, zrozumiał dlaczego.

Z Davidem obeszli się o wiele mniej oględnie niż z nim. Wrzucili go do szopy i zostawili tak, jak padł, bo głowę miał odchyloną pod dziwnym kątem, a nogi powykręcane. Leżał na gołej ziemi, pokrytej zaschniętymi odchodami zwierząt. Był skrępowany znacznie solidniej niż Ramzes, a brudna szmata zakrywała mu nie tylko usta, lecz także nos.

Obok niego stała zapalona lampa.

Strażnik siedział na ziemi, oparty plecami o ścianę, i chyba drzemał, bo zareagował z opóźnieniem. Ale gdy wstał, Ramzes poczuł w żołądku skurcz, Mężczyzna dorównywał mu wzrostem i był dwukrotnie tęższy. Okrągły brzuch rozpychał przód jego galabii, nie był to jednak wyłącznie tłuszcz. No i miał nóż.

Przez chwilę wpatrywali się w siebie z osłupieniem. Pierwszy otrząsnął się strażnik. Ramzes bez trudu odczytał jego myśli – nalana, spocona twarz odzwierciedlała wszystko, co kiełkowało tamtemu w głowie: uznał, że nie musi wzywać pomocy, by poradzić sobie z tak marnym przeciwnikiem, a pochwycenie zbiega w pojedynkę z pewnością przyniesie mu nagrodę. Wyciągnął nóż i ruszył naprzód.

Ramzes myślał w tej chwili niewiele szybciej od niego, lecz wybór był oczywisty. Krok w tył i mógł znaleźć się na dworze. Na zewnątrz drzwi była zasuwa. Zdołałby uciec, zanim tamten wywali drzwi lub zaalarmuje kogoś jeszcze. Tylko takie rozwiązanie miało sens. Wiedział, że nie wytrzyma nawet dziesięciu sekund walki z takim osiłkiem, w dodatku nieuzbrojony i wyczerpany. Nikt by się nie dowiedział o jego ucieczce. David był nieprzytomny – albo martwy.

Rzucił się naprzód i w dół. Miał nadzieję, że na tyle nisko, by uniknąć noża. Sam zaskoczony swoim działaniem, grzmotnął piersią o podłogę z taką siłą, że odebrało mu dech. Ale jego ręce zrobiły już to, co chciał: trzymały tamtego za nagie kostki pod skrajem szaty. Szarpnął z całą siłą, na jaką mógł się jeszcze zdobyć. Prawa ręka niczego nie zdziałała, lewa jednak wciąż była sprawna, a to wystarczyło. Strażnik stracił równowagę, siadł płasko z głuchym plaśnięciem i wyrżnął głową o ścianę. Uderzenie ledwie go otumaniło, lecz Ramzes zyskał czas na dokończenie dzieła. Chwycił nóż tamtego i poczołgał się przez odchody i pył do Davida.

Jego przyjaciel żył. Kiedy uwolnił mu usta i nos, wciągnął z drżeniem długi oddech. Ramzes przekręcił go i zaczął przecinać więzy. Dopiero po uwolnieniu rąk zorientował się, że nie wszystkie plamy na koszuli Davida to brud. Zaklął tak paskudnie, jak nie klął nawet jego ojciec.

– Ramzes…?

– A któż by inny? Czy jesteś ciężko ranny? Możesz iść?

– Postaram się, jak tylko rozwiążesz mi nogi.

– No tak, oczywiście…

Przeciąwszy więzy na kostkach Davida, zatknął nóż za pas i pochylił się nad przyjacielem.

– Oprzyj się na moim ramieniu. Nie zostało nam zbyt dużo czasu, więc jeżeli nie dasz rady iść, poniosę cię.