– Do jedynego możliwego… – powtórzył Arbuthnot. – Sadzę, pani Emerson, że pójdę za pani uprzejmą sugestią i poproszę o brandy.
Emerson, który przyglądał się nam z wybałuszonymi ze zdumienia oczami, ruszył wolnym, lecz zdecydowanym krokiem do kredensu. Wyjął korek z karafki i nalał do szklanki solidną porcję, po czym ją wypił.
– Nasz gość, Emersonie – przypomniałam mu.
– Co? Ach tak.
Zaopatrzywszy sir Reginalda, nalał sobie drugą porcję i wycofał się na kanapę, gdzie usiadł koło Nefret, wciąż wlepiając we mnie spojrzenie. Ramzes, z miną tak niewyraźną jak jeszcze nigdy, podał pozostałym kawę, po czym również usiadł i wbił we mnie wzrok.
Teraz już wszyscy wpatrywali się we mnie, co było bardzo zachęcające. Sir Reginald, wchłonąwszy odpowiednią porcję brandy, odchrząknął i oświadczył:
– Pani Emerson, przybyłem tu z alarmującą informacją, która dotarła do mnie ledwie godzinę temu, a pani już wszystko wie. Czy mogę zapytać, skąd?
– Mam nadzieje, że nie podejrzewa mnie pan o przynależność do gangu! – zawołałam ze śmiechem.
– Och… nie, oczywiście, że nie. Skąd jednak…
Lepiej jest nie mówić zbyt dużo samemu, nie znając wszystkich faktów. Powiedziałam więc tylko:
– Chętnie wszystko wyjaśnię, sir Reginaldzie, ale najpierw niech pan może opowie obecnym, co się dokładnie wydarzyło tego popołudnia.
Koronnym świadkiem policji był lokaj pana Romera. To nie on otworzył drzwi – przeciwnie, jego pan kazał mu je zamknąć na klucz. Nie wiedział, w jaki sposób sforsowano zamek. Został obezwładniony przez dwie postawne, muskularne kobiety, które go obaliły na ziemię i związały sznurami, wyjętymi z torebek. Reszta „delegacji” rozproszyła się natychmiast po domu. Nikt nie powiedział ani słowa, całą operację przeprowadzono z wojskową precyzją.
Leżąc bezradnie na podłodze, lokaj widział, jak na górę wchodzi mężczyzna w długim płaszczu i kapeluszu z opuszczonym rondem. Zaraz potem kolejny mężczyzna, którego lokaj w pierwszym momencie uznał za swojego pana, zszedł na dół, skierował się do drzwi frontowych, otworzył je i zwrócił się do zgromadzonych kobiet słowami, które już przytoczyłam. Zgadzał się wygląd, strój i głos, lecz domniemany pan Romer, miast pospieszyć z pomocą związanemu słudze, wrócił na górę.
W ciągu następnej półgodziny o miejscu przebywania intruzów informowały lokaja tylko odgłosy ich żwawej krzątaniny. Kiedy znowu pojawili się w holu, nieśli różnego rodzaju bagaże, łącznie z dużym kufrem podróżnym. Byli ubrani w liberie służących pana Romera, ale ich twarzy główny lokaj nie znał. Wynieśli wszystko na dwór, a potem zjawił się mężczyzna, udający pana Romera – odziany teraz w jego ulubiony płaszcz obszyty futrem. Towarzyszyła mu kobieta, ubrana jak dama, w płaszczu i dużym ukwieconym kapeluszu na głowie. Ramię w ramię opuścili dom, zamykając za sobą drzwi.
Uwolnienie się zabrało nieszczęśnikowi ponad godzinę. Powlókł się obolały przez pokoje i w końcu znalazł pozostałych służących, zamkniętych w piwnicy w samej bieliźnie. W podobnie krępującym stroju był również pan Romer, przywiązany do krzesła w bibliotece. Gabloty, zawierające bezcenną kolekcję egipskich starożytności, dokładnie opróżniono.
– Krótko mówiąc – podsumował sir Reginald – osobnicy, którzy wtargnęli do domu, wynieśli kolekcję Romera przebrani za lokajów, a policjant przy bramie nie tylko niczego się nie domyślił, lecz jeszcze pomógł im załadować skrzynie do powozu. Natomiast człowiek, którego główny lokaj wziął za swego pana…
– Był owym osobnikiem w pelerynie i kapeluszu z opuszczonym rondem – wtrąciłam. – Mam żal do siebie, sir Reginaldzie, że nie zawiadomiłam natychmiast Scotland Yardu. Liczę jednak na pańskie zrozumienie, przyzna pan bowiem, że chyba żaden z pańskich podwładnych by mi nie uwierzył.
– Najpewniej nie, pani Emerson. Czy mam rozumieć, że rozpoznała pani tego człowieka mimo oddalenia i przebrania, które zmyliło nawet lokaja lorda Romera?
– Nie określiłabym tego jako rozpoznanie – odparłam. – Moda noszenia wąsów i bród, tak popularna obecnie wśród mężczyzn, bardzo ułatwia zadanie szalbierzom. Było to raczej nieokreślone poczucie, że jest to postać znajoma mi z gestów i całej postawy – to samo poczucie, które mnie uderzyło, kiedy ujrzałam osobnika w pelerynie i kapeluszu. To mistrz kamuflażu i zręcznych zmian mimiki, który…
– Amelio – przerwał mi Emerson, oddychając ciężko przez nos – czyżbyś chciała przez to powiedzieć, że ten człowiek to…
– Mistrz Występku – dokończyłam. – A któż by inny?
Nasze pierwsze spotkanie z tym szczególnym indywiduum miało miejsce, gdy pracowaliśmy na starych cmentarzyskach w pobliżu Kairu. Rabowanie grobowców i nielegalny handel starożytnościami mają w Egipcie długą tradycję, jednak po roku 1890 działalność ta gwałtownie przybrała na sile. Stało się jasne, że tym nikczemnym procederem zaczął zajmować się jakiś przestępczy geniusz. Dodam, że wniosek ten był oczywisty tylko dla mnie i dla Emersona, bo władze policyjne są nagminnie opieszałe w rozumowaniu i niechętne nowym ideom. Policja zmuszona była przyznać nam rację dopiero wtedy, kiedy odkryliśmy tajną kwaterę Sethosa, lecz nawet jeszcze teraz, jak słyszałam, pewne osoby wciąż twierdzą, że nikt taki nie istnieje.
Chociaż udało nam się przejrzeć niektóre z najbardziej łajdackich planów Sethosa, on sam jak dotąd zawsze nam się wymykał. Od naszej ostatniej z nim styczności upłynęło już kilka lat; przez pewien czas myśleliśmy nawet, że nie żyje. Jego przestępczą organizację usiłowało przejąć kilku podobnych niegodziwców, zmierzających do tego samego celu. Teraz jednak wyglądało na to, że Sethos odbudował swoją szajkę, i to nie w Egipcie, lecz w Europie – głównie w Anglii.
Usiłowałam wytłumaczyć to wszystko zdezorientowanemu sir Reginaldowi, kiedy mi znów przerwano. Oczekiwałam raczej wybuchu Emersona, którego gwałtowny charakter i niepohamowany język zyskał mu wśród Arabów przydomek „Ojca Przekleństw”, tym razem jednak wszedł mi w słowo Ramzes.
– Panna Christabel Pankhurst powiedziała mi o czymś, co zdaje się potwierdzać twoją teorię, mamo, choć wówczas nie przywiązywałem wagi do jej słów. Otóż pani Markham i jej grupa przyłączyły się do ruchu sufrażystek dopiero w czerwcu, gdy już opuściliśmy Londyn. W tym samym czasie zaczęło działać aktywnie więcej zaprzyjaźnionych „pań”, zapewne tych, które wtargnęły do domu Romera. Uderzyło mnie wtedy, że pani Pankhurst nie przyłączyła się do delegacji.
– Zgoda, lecz jednak… – sir Reginald zawahał się – wszystko to tylko niepotwierdzone domysły.
– Potwierdza je rezultat całej tej historii – odparł z irytacją mój potomek, jak zwykle uprzedzając moje słowa. – Złodzieje nie byli zwykłymi rabusiami, najwyraźniej ich celem była wyłącznie kolekcja starożytności Romera, jedna z najświetniejszych na świecie. Mistrz Występku specjalizuje się w sztuce egipskiej, a pomysł wykorzystania organizacji sufrażystek, by dostać się do domu zagorzałego przeciwnika prawa głosu dla kobiet, jest bardzo charakterystyczny dla jego ironicznego poczucia humoru.
– Lecz jednak… – powtórzył sir Reginald niczym zepsuta płyta gramofonowa – lecz jednak…
– Jeśli to Sethos, nigdy go nie złapiecie – wtrącił Emerson. O stanie jego umysłu świadczył fakt, iż nawet nie przeprosił za swoją obcesowość, do której my, domownicy, zdążyliśmy już przywyknąć. – Ale życzę panu powodzenia, komisarzu, nic bowiem nie ucieszy mnie bardziej niż widok tego człowieka na ławie oskarżonych. Opowiedzieliśmy już panu wszystko, co wiemy, sir Reginaldzie. Może byłoby lepiej, gdyby pan wziął się zaraz do roboty, zamiast tu siedzieć i popijać brandy?